[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Najpierw muszę usłyszeć, co pan wywiedział się u siostry Rykierta i jak przyjęto pana w milicji.Bardzo wątpię, czy między jednym a drugim tańcem najwygodniej będzie się nam rozmawiało.- Ja muszę do Butyłły.- A ja do modystki.Kierowniczka naszego Domu Mody kazała mi odebrać kapelusze dla naszych modelek.Do Butyłły pojedziemy później.- On mieszka za miastem, przy szosie do Ozorkowa.Nie dała się przekonać.Umówili się więc o trzeciej po po­łudniu na przystanku ozorkowskiego tramwaju.Odprowadzi­ła Henryka aż do redakcji.Był zadowolony, że okazała się pilną i sumienną pracownicą Domu Mody.Gdy ją poznał, robiła wrażenie, jakby rzeczywiście “żyła z przyzwyczajenia".“Może zmieniła się z chwilą poznania mnie?" - myślał bez przekonania.W redakcji przeczytał reportaż młodszego kolegi, postawił kilka przecinków, wykreślił pół stronicy i przekazał materiał sekretarzowi redakcji.Zaraz potem pomaszerował do Klubu Dziennikarzy, który mieścił się na pierwszym piętrze Domu Prasy.Przy stoliku barowym zobaczył Julię.Odkłoniła się Henrykowi bardzo chłodno.Mimo to podszedł do niej, przywitał się i spytał, czy telefonowała do niego wczoraj wieczorem.- Dzwoniłam.Byłeś jednak w łazience, a ja nie miałam ochoty czekać aż wykąpiesz.- Czyściłem spodnie zaplamione czarną kawą.- Czy nie mogła tego zrobić? Zdaje mi się, że masz kogoś takiego w domu.- To nie była gosposia, lecz sąsiadka - skłamał.- Jesteś w bardzo poufałych stosunkach z sąsiadkami - zauważyła29 maja, po południuRosanna bardzo punktualnie zjawiła się na przystanku podmie­jskiego tramwaju.Wystarczyło jednak, że wyrzekła słowa powita­nia, a poczuł od niej alkohol.To zdecydowało, że prawie godzinną podróż odbyli w milczeniu.Oszukała go, nie była u modystki, lecz na jakiejś libacji.Miała mocno umalowane usta, kilkakrotnie usiłowała się przytulać do Henryka, bo siedzieli na jednej ławce.Odsunął się na brzeżek, a wtedy obraziła się.Powiedziała z gniewem:- Niech pan nie udaje świętoszka.Nie wolno mi napić się wina z koleżankami? Mam dwadzieścia dwa lata, ślubu z panem nie brałam.- Całe szczęście - mruknął.I to była cała ich rozmowa aż do lasów pod Ozorkowem.Tutaj, na skraju wioski leżącej wzdłuż linii tramwajowej, znajdował się dom Butyłły.- Willa pana Butyłło jest w głębi ogrodu - wskazał im kierunek jakiś człowiek na przystanku tramwajowym.Trwał jeszcze piękny wiosenny dzień.Słońce świeciło nad wierzchołkami drzew gęstego sosnowego lasu, który kończył się przy torze tramwajowym.Minęli podłużny parterowy budynek, coś w rodzaju starodawnego zajazdu.Na obszernym podjeździe stało kilka załadowanych nowalijkami wielkich wozów na ogumionych kołach.Szosą obok torów tramwajowych “badylarze" z Łę­czycy wieźli swoje jarzyny do Łodzi i tutaj właśnie, jakby w połowie drogi, dawali odpoczynek swoim koniom.W odległości pół kilometra od zajazdu wysoki parkan z siatką okalał dość duży ogród.Furtka była otwarta i od razu weszli na wykładany cegłami chodnik prowadzący aż do ganku malutkiego domku.Tak wyglądała “willa" Butyłły.Główką laseczki delikatnie zapukał Henryk do malowanych na czerwono drzwi.Chciał jeszcze raz zapukać, ale Rosanna trąciła go łokciem.Obejrzał się i zobaczył wychodzącą zza kępy zielonych krzewów wysoką, doskonale zbudowaną kobietę w bardzo skąpym kostiumie kąpielowym.Zapewne opalała się w ogrodzie, korzysta­jąc z wiosennego słońca.Jasne jak słoma włosy rozrzucone miała na opalonych ramio­nach, twarz była jakby ożywioną okładką zagranicznych tygodni­ków, reklamujących kosmetyki.Długie opalone nogi, lekko zary­sowany brzuch i piersi w wąziutkim staniczku.Kobieta pochwyciła zachwycone spojrzenie Henryka, uśmiech­nęła się.- Chciałem zobaczyć się z panem Butyłło - rzekł nieśmiało.Weszła na ganek i stanęła o krok od Henryka.Zupełnie jej nie żenowało, że jest w tak skąpym stroju.- Mąż mój jeszcze śpi.Położył się po obiedzie i drzemka przedłużyła się do tej pory.Głos miała brzydki, gruby, prawie męski.Był on dla Henryka dość nieprzyjemnym zaskoczeniem.Otworzyła drzwi i wprowadziła ich do ciemnej sionki.Stamtąd przeszli do dużego pokoju.Z zewnątrz “willa" wydawała się malutka i skromna, przypominała domki, jakie kiedyś na przed­mieściach stawiali emerytowani kolejarze.Wnętrze jednak miała luksusowe i dlatego zapewne nazwano domek willą.Pokój prezentował się wspaniale.Miał puszysty dywan pokry­wający podłogę, dwie kanapy przy kominku, miękkie fotele, ławy, szafy w ścianach.Lecz Butyłło, choć handlował antykami, w miesz­kaniu nie posiadał ani jednego antyku.Wszystko było tu bardzo nowoczesne.- Państwo będą łaskawi zaczekać.Zaraz poproszę męża - rzekła uprzejmie i zniknęła w drzwiach prowadzących w głąb domu.- Do licha - zaklął Henryk.- Dlaczego tak się dzieje, że każdy nadziany forsą facet ma przy sobie piękną kobietę?- A jeśli jest nie tylko bogaty, ale i przystojny? - odpowiedziała Rosanna.Nie był przystojny.Wszedł w długim brązowym szlafroku.Wysoki, postawny, ale o ziemistej cerze, starszawy już i brzydki.Włosy miał przylizane i chyba trochę podmalowane na czarno, bo ich jaskrawa czerń zbyt kontrastowała ze starczą twarzą.- Słucham państwa? O co chodzi? - spytał trochę niegrzecznie.A ponieważ wydawało się, że nie zamierza siadać, Henryk również na stojąco wyniszczył mu swoją sprawę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl