Pokrewne
- Strona Główna
- Choroby zakazne zwierzat domowych z elementami ZOONOZ pod red. Stanislawa Winiarczyka i Zbigniewa GrÄ dzkiego
- Czjkowski Dębczyński Zbigniew Dziennik Powstańca
- Breskiewicz Zbigniew W Superumysl (SCAN dal 888) (2)
- Kres Feliks W Polnocna Granica scr
- Kres Feliks W Krol Bezmiarow scr
- Follet Ken Na skrzydlach orlow scr
- Chmielewska Joanna Studnie Przodkow scr
- Przez bezmiar nocy Veronica Rossi (2)
- Cook Glen Zolnierze zyja
- J.J.Sempe, R. Goscinny Wakacje Mikolajka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psp5.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Valcone znajdował się już jednak tylko o kilka-naście metrów przed nami.Wiedziałem, że nie zdoła nam uciec, ferrari 410 jest od niego szybszy.Ale sztuka nie polegała na tym, aby trzymać się z tyłu valcona, lecz wyprzedzić go i pierwszemuprzyjechać do Janówki, zaskakując tych, co korzystali z naszej nieobecności we dworze.Teraz, gdy samochód jechał wolno, panna Wierzchoń jak gdyby odzyskała mowę.158 Pan nas oszukał, panie kustoszu.Pan jest Tomaszem, zwanym Samochodzikiem.Zrobił panze mnie idiotkę.Udawał pan kogo innego, niż pan jest.Nawet pański samochód jest oszukańczy. Przecież przez całą drogę do Aodzi mówiłem, że bierze mnie pani za kogoś innego, że nawetmój samochód jest inny, niż się pani wydaje.Ale pani ze mnie szydziła.To lekcja, że nie należyz góry uprzedzać się.Ale czy ktoś przyzna się do klęski? Czy przyzna się do niej młoda, ładna, ambitna dziewczyna?Panna Wierzchoń powtarzała uparcie: Pan nas oszukał.Nie daruję panu tego.Nigdy, nigdy.Minęliśmy osadę.Valcone przyśpieszył jazdę i znowu zaczął oddalać się ode mnie.Dodałemwięc gazu, zacząłem go dopędzać.Ten odcinek drogi pełen był niespodziewanych i ostrych zakrętów zapamiętałem to z jazdydo Aodzi.Nie usiłowałem więc nawet wyprzedzić valcona, a tylko zmniejszyłem odległość międzynami i trzymałem się, jego tyłu.A kierowca valcona, czy to poirytowany, że zdołałem go dopędzić,czy też może lubił taką kawalerską jazdę jeszcze przyśpieszył biegu.Był zresztą znakomitymkierowcą, umiał brać najostrzejsze wiraże.Tylko opony straszliwie piszczały, gdy na zakręcie wózwpadał w poślizg, z którego go natychmiast wyprowadzał. Co jemu tak się śpieszy? zapytała panna Wierzchoń.159 Czy pani nie rozumie, że on chce nas uprzedzić? mruknąłem przez zaciśnięte zęby.Jazda stawała się coraz bardziej karkołomna.Kurczowo trzymałem się kierownicy i pochylonydo przodu, niemal leżałem na kółku.Ale też każda sekunda nieuwagi, zbyt łagodny albo zbyt gwał-towny skręt kierownicą mógł spowodować wyrzucenie wozu z szosy na rosnące po obu stronachdrzewa.Czułem, jak ogarnia mnie gorąco i kropelki potu występują mi na czoło.Wkrótce jednakdroga wyprostowała się.Do Janówki pozostało zaledwie trzydzieści kilometrów.Jeszcze kilkanaścieminut i powinniśmy zobaczyć ciemny masyw drzew.Docisnąłem pedał przyspieszacza i spróbowałem wyprzedzić valcona.Szybko zorientował sięw moim manewrze i zjechał na lewą stronę szosy.Dał tym niezbity dowód, że nie chce, bym gowyprzedził.Na liczniku miałem szybkość stu czterdziestu kilometrów.Po chwili wzrosła do stu pięćdziesię-ciu.Nie jest łatwo wyprzedzać przy takiej szybkości, gdy lada chwila z przeciwka może pokazać sięfurmanka lub niespodziewanie zjawi się samochód. To także jakiś wariat powiedział za moimi plecami kolega Bigos.Puściłem długie światła.Ostry blask moich reflektorów powinien był porazić go we wstecznymlusterku.Wiedziałem, że nie wytrzyma długo takiego blasku i będzie musiał ustąpić mi z drogi.160Raz i drugi przycisnąłem klakson.Valcone zjechał na prawą stronę, a wówczas mój wehikułpokazał wspaniały zryw silnika ferrari 410.W oka mgnieniu wyprzedziłem valcona, przez sekundęjechaliśmy obok siebie, błotnik przy błotniku.Po chwili już byłem przed nim i gnałem na złamaniekarku. Stówą, panie kustosz! mruknąłem, powtarzając zawołanie Bigosa.Strzałka szybkościomierza zatrzymała się na cyfrze sto osiemdziesiąt.To nie była jeszcze maksy-malna szybkość mego wozu.Osiągało się ją dopiero przy dwustu dwudziestu.Ale przecież jechałempo szosie, a nie po torze wyścigowym.I dokoła zalegała noc.Ten, kto nie pędził nigdy z taką szyb-kością, nie zdaje sobie sprawy, jak zmniejszają się odległości, a jednocześnie, jak zwiększa się drogahamowania.Na sto dwadzieścia metrów sięgają długie światła samochodu, a przecież tę odległośćprzy tak wielkiej szybkości przebywa się w jednej chwili.W momencie gdy zobaczy się w światłachreflektorów tył chłopskiej furmanki, już się jest obok niej.Króciutki moment roztargnienia i możedojść do katastrofy.Daleko w tyle zostały światła valcona, ale nie zdołałem go wyprzedzić na dużą odległość.Bra-kowało już czasu i drogi, ukazały się światła Janowa, a potem masyw drzew parkowych w Janów-ce.Przyhamowałem i wolno skręciłem w aleję parkową.Po skręcie wygasiłem wszystkie światła,w zupełnych ciemnościach sunąc do dworu.Jeśli ktoś odważył się w nim buszować podczas naszej161nieobecności, pragnąłem go zaskoczyć.Blask reflektorów, gdyby wpadł w okna dworu, mógłby gospłoszyć.Ale po ciemku musiałem jechać wolno i ostrożnie.Te kilka chwil wolnej jazdy wystarczyło, abydogonił nas valcone.Skręcił w aleję parkową na pełnych światłach, ba! przycisnął klakson i wypełniłpark przerazliwym rykiem.Strugami ostrego blasku przejechał po oknach dworu.Dopadł mnie przed frontowymi drzwiami, zatrzymał wóz tuż obok, wyłączył światła i syrenę.Właśnie wysiadałem z samochodu i z kluczami w ręku rzuciłem się ku drzwiom, gdy i on wyskoczyłze swego wozu.Był to starszy, siwy pan, elegancko ubrany.Na głowie miał kapelusz z szerokim rondem, coupodabniało go z wyglądu do amerykańskiego gangstera, jakich niekiedy zdarza się oglądać nafilmach. Pan jest piratem! zaczął krzyczeć. Oślepił mnie pan, byłbym się rozbił.Zapiszę sobienumer pana wozu, nauczę pana rozumu. Przecież to pan nie pozwalał się wyprzedzić! zawołałem.Jednakże zdałem sobie sprawę, że ta kłótnia ma ukryty cel.Właściciel valcona zrobił swoje:światłami i klaksonem ostrzegł tych, którzy zapewne buszowali we dworze, a teraz tą kłótnią usiło-wał powstrzymać mnie przed wejściem.162 Kłóćcie się z nim! krzyknąłem do panny Wierzchoń.I nie zwracając uwagi na wrzaskiwłaściciela valcona, przekręciłem klucz w zamku.Jak bomba wpadłem do sieni i włączyłem kontakt:sień była pusta.Pobiegłem do biblioteki.Cisza, spokój, żadnego śladu czyjejś obecności.Tylko przezchwilę wydawało mi się, że czuję zapach papierosa, którego ktoś tu jeszcze przed sekundą palił.Zajrzałem do popielniczki na wielkim stole w bibliotece.Tak, leżała w niej odrobina popiołu,ale przecież i ja byłem palaczem.Od czasu do czasu paliła papierosy panna Wierzchoń.Lecz tenzapach dymu w bibliotece.Wolno zszedłem do sieni, a gdy otworzyłem frontowe drzwi, valcona już nie było. Nakrzyczał na nas i odjechał.Czy stało się coś złego we dworze? spytała panna Wierzchoń. Nie. odrzekłem niepewnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Valcone znajdował się już jednak tylko o kilka-naście metrów przed nami.Wiedziałem, że nie zdoła nam uciec, ferrari 410 jest od niego szybszy.Ale sztuka nie polegała na tym, aby trzymać się z tyłu valcona, lecz wyprzedzić go i pierwszemuprzyjechać do Janówki, zaskakując tych, co korzystali z naszej nieobecności we dworze.Teraz, gdy samochód jechał wolno, panna Wierzchoń jak gdyby odzyskała mowę.158 Pan nas oszukał, panie kustoszu.Pan jest Tomaszem, zwanym Samochodzikiem.Zrobił panze mnie idiotkę.Udawał pan kogo innego, niż pan jest.Nawet pański samochód jest oszukańczy. Przecież przez całą drogę do Aodzi mówiłem, że bierze mnie pani za kogoś innego, że nawetmój samochód jest inny, niż się pani wydaje.Ale pani ze mnie szydziła.To lekcja, że nie należyz góry uprzedzać się.Ale czy ktoś przyzna się do klęski? Czy przyzna się do niej młoda, ładna, ambitna dziewczyna?Panna Wierzchoń powtarzała uparcie: Pan nas oszukał.Nie daruję panu tego.Nigdy, nigdy.Minęliśmy osadę.Valcone przyśpieszył jazdę i znowu zaczął oddalać się ode mnie.Dodałemwięc gazu, zacząłem go dopędzać.Ten odcinek drogi pełen był niespodziewanych i ostrych zakrętów zapamiętałem to z jazdydo Aodzi.Nie usiłowałem więc nawet wyprzedzić valcona, a tylko zmniejszyłem odległość międzynami i trzymałem się, jego tyłu.A kierowca valcona, czy to poirytowany, że zdołałem go dopędzić,czy też może lubił taką kawalerską jazdę jeszcze przyśpieszył biegu.Był zresztą znakomitymkierowcą, umiał brać najostrzejsze wiraże.Tylko opony straszliwie piszczały, gdy na zakręcie wózwpadał w poślizg, z którego go natychmiast wyprowadzał. Co jemu tak się śpieszy? zapytała panna Wierzchoń.159 Czy pani nie rozumie, że on chce nas uprzedzić? mruknąłem przez zaciśnięte zęby.Jazda stawała się coraz bardziej karkołomna.Kurczowo trzymałem się kierownicy i pochylonydo przodu, niemal leżałem na kółku.Ale też każda sekunda nieuwagi, zbyt łagodny albo zbyt gwał-towny skręt kierownicą mógł spowodować wyrzucenie wozu z szosy na rosnące po obu stronachdrzewa.Czułem, jak ogarnia mnie gorąco i kropelki potu występują mi na czoło.Wkrótce jednakdroga wyprostowała się.Do Janówki pozostało zaledwie trzydzieści kilometrów.Jeszcze kilkanaścieminut i powinniśmy zobaczyć ciemny masyw drzew.Docisnąłem pedał przyspieszacza i spróbowałem wyprzedzić valcona.Szybko zorientował sięw moim manewrze i zjechał na lewą stronę szosy.Dał tym niezbity dowód, że nie chce, bym gowyprzedził.Na liczniku miałem szybkość stu czterdziestu kilometrów.Po chwili wzrosła do stu pięćdziesię-ciu.Nie jest łatwo wyprzedzać przy takiej szybkości, gdy lada chwila z przeciwka może pokazać sięfurmanka lub niespodziewanie zjawi się samochód. To także jakiś wariat powiedział za moimi plecami kolega Bigos.Puściłem długie światła.Ostry blask moich reflektorów powinien był porazić go we wstecznymlusterku.Wiedziałem, że nie wytrzyma długo takiego blasku i będzie musiał ustąpić mi z drogi.160Raz i drugi przycisnąłem klakson.Valcone zjechał na prawą stronę, a wówczas mój wehikułpokazał wspaniały zryw silnika ferrari 410.W oka mgnieniu wyprzedziłem valcona, przez sekundęjechaliśmy obok siebie, błotnik przy błotniku.Po chwili już byłem przed nim i gnałem na złamaniekarku. Stówą, panie kustosz! mruknąłem, powtarzając zawołanie Bigosa.Strzałka szybkościomierza zatrzymała się na cyfrze sto osiemdziesiąt.To nie była jeszcze maksy-malna szybkość mego wozu.Osiągało się ją dopiero przy dwustu dwudziestu.Ale przecież jechałempo szosie, a nie po torze wyścigowym.I dokoła zalegała noc.Ten, kto nie pędził nigdy z taką szyb-kością, nie zdaje sobie sprawy, jak zmniejszają się odległości, a jednocześnie, jak zwiększa się drogahamowania.Na sto dwadzieścia metrów sięgają długie światła samochodu, a przecież tę odległośćprzy tak wielkiej szybkości przebywa się w jednej chwili.W momencie gdy zobaczy się w światłachreflektorów tył chłopskiej furmanki, już się jest obok niej.Króciutki moment roztargnienia i możedojść do katastrofy.Daleko w tyle zostały światła valcona, ale nie zdołałem go wyprzedzić na dużą odległość.Bra-kowało już czasu i drogi, ukazały się światła Janowa, a potem masyw drzew parkowych w Janów-ce.Przyhamowałem i wolno skręciłem w aleję parkową.Po skręcie wygasiłem wszystkie światła,w zupełnych ciemnościach sunąc do dworu.Jeśli ktoś odważył się w nim buszować podczas naszej161nieobecności, pragnąłem go zaskoczyć.Blask reflektorów, gdyby wpadł w okna dworu, mógłby gospłoszyć.Ale po ciemku musiałem jechać wolno i ostrożnie.Te kilka chwil wolnej jazdy wystarczyło, abydogonił nas valcone.Skręcił w aleję parkową na pełnych światłach, ba! przycisnął klakson i wypełniłpark przerazliwym rykiem.Strugami ostrego blasku przejechał po oknach dworu.Dopadł mnie przed frontowymi drzwiami, zatrzymał wóz tuż obok, wyłączył światła i syrenę.Właśnie wysiadałem z samochodu i z kluczami w ręku rzuciłem się ku drzwiom, gdy i on wyskoczyłze swego wozu.Był to starszy, siwy pan, elegancko ubrany.Na głowie miał kapelusz z szerokim rondem, coupodabniało go z wyglądu do amerykańskiego gangstera, jakich niekiedy zdarza się oglądać nafilmach. Pan jest piratem! zaczął krzyczeć. Oślepił mnie pan, byłbym się rozbił.Zapiszę sobienumer pana wozu, nauczę pana rozumu. Przecież to pan nie pozwalał się wyprzedzić! zawołałem.Jednakże zdałem sobie sprawę, że ta kłótnia ma ukryty cel.Właściciel valcona zrobił swoje:światłami i klaksonem ostrzegł tych, którzy zapewne buszowali we dworze, a teraz tą kłótnią usiło-wał powstrzymać mnie przed wejściem.162 Kłóćcie się z nim! krzyknąłem do panny Wierzchoń.I nie zwracając uwagi na wrzaskiwłaściciela valcona, przekręciłem klucz w zamku.Jak bomba wpadłem do sieni i włączyłem kontakt:sień była pusta.Pobiegłem do biblioteki.Cisza, spokój, żadnego śladu czyjejś obecności.Tylko przezchwilę wydawało mi się, że czuję zapach papierosa, którego ktoś tu jeszcze przed sekundą palił.Zajrzałem do popielniczki na wielkim stole w bibliotece.Tak, leżała w niej odrobina popiołu,ale przecież i ja byłem palaczem.Od czasu do czasu paliła papierosy panna Wierzchoń.Lecz tenzapach dymu w bibliotece.Wolno zszedłem do sieni, a gdy otworzyłem frontowe drzwi, valcona już nie było. Nakrzyczał na nas i odjechał.Czy stało się coś złego we dworze? spytała panna Wierzchoń. Nie. odrzekłem niepewnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]