Pokrewne
- Strona Główna
- Paul Thompson, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Thompson Poul, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Cook Robin Zabojcza kuracja by sneer
- Cook Robin Zabawa w boga by sneer
- Bednarz Andrzej Medytacja teoria i praktyka
- Richard Bandler, John Grinder Frogs Into Princes
- Demony czasu pokoju
- Zelazny Roger Pan Swiatla
- Cortazar Julio Gra w klasy (SCAN dal 1110)
- TIJ2
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aniusiaczek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozwijający się czar z pozoru skrył ziemię płaszczem jednolitej czerni.Na tej powierzchni niewidzialna dłoń malowała czerwone kwiaty, które w okamgnieniu rozchylały płatki, nieomal czarne w środku, na skraju barwy płomienistej żółci, kiedy osiągały może dwanaście jardów średnicy.Z wysokości nie widać było nic prócz nagłych, zupełnie przypadkowo ułożonych czerwonych chryzantem.Pole bitwy wyglądało niczym jakaś pusta plansza do gry, na której wciąż rozkwitał i wiądł ogród śmiertelnego kwiecia.Cokolwiek się działo, miało charakter całkowicie bierny.Nic nie zmierzało w naszą stronę.Czar już wcześniej znajdował się na miejscu, do życia powołały go postępy naszych żołnierzy.Wśród których jednak zbierał zamierzone, śmiertelne żniwo.Nie sposób było wywnioskować, gdzie znajduje się Duszołap.Po mojej lewej stronie Pani i Wierzba zniknęli w chmurach dymu odrzutowego przymocowanych do ich słupa bambusowych miotaczy kul ognistych, które ostrzeliwały tagliański obóz.Zapaliło się już w nim kilkanaście ognisk, jednak wśród naszych żołnierzy wciąż rozkwitały czerwone kręgi.Pchnąłem mój słup jakąś milę naprzód.Poinformowałem Murgena:- Strzelaj w las.Ona musi tam być.Gdzie się, do cholery, podziały moje wrony? Nigdy ich nie ma, kiedy są potrzebne.- Zniknęły w czasie, gdy skoncentrowany byłem bez reszty na osiągnięciu wyższego pułapu.Może nie lubiły zanadto oddalać się od powierzchni ziemi.Nigdzie nie było nawet śladu po Nieznanych Cieniach.Ale nie oczekiwałem też, że cokolwiek dostrzegę.Tobo zeszłego wieczora odesłał dla bezpieczeństwa większość niewidzialnego ludku.W chwilach napięcia zwraca się uwagę na najdziwniejsze rzeczy.Mnie w oczy rzuciła się nieobecność wron wokół pola bitwy.Raczej osobliwy brak, którego nigdy wcześniej nie dane mi było być świadkiem.Jednak nad lasem powoli zaczynali kołować inni padlinożercy.Murgen krzyknął coś, z czego wynikało, iż nasi wrogowie najwyraźniej odzyskują ducha.Powiedziałem:- Wobec tego połóż ogień miotaczy na skraj lasu.- Co w istocie było moim zadaniem, ponieważ to ja powinienem ustawić słup Voroshk w kierunku, w którym chciałem, by poleciały ogniste kule.Młoda Shukrat, znacznie lepiej wyszkolona w posługiwaniu się słupem, nadleciała ze wschodu, nisko ponad ziemią i położyła ogień na front tagliański.Nie zmarnowała bodaj jednej kuli ognistej.Nasze siły lądowe zatrzymały się.Śpioszka nie wydała rozkazów do odwrotu, ale nie miała też zamiaru narażać żołnierzy na skutki działania kolejnych zabójczych czarów.Nie będę wiedział, jak wielkie ponieśliśmy straty, zanim nie znajdę się na ziemi.Co zresztą nastąpi już wkrótce, ponieważ Murgen i ja wyczerpaliśmy zapas kul ognistych i nie było powodu, by nadal przebywać w powietrzu.Nie miałem wielkich kłopotów z wyobrażeniem sobie, jak gdzieś w tym lesie Duszołap śmieje się do rozpuku, myśląc o szkodach, jakie nam wyrządziła.Taglianie wyprowadzili jeden nieskoordynowany, nieskuteczny kontratak, który zmienił się w prawdziwą jatkę, kiedy nie wytrzymali i znowu rzucili się do ucieczki.Czary Duszołap nie rozróżniały przyjaciół i wrogów, tylko kierunek, w jakim poruszali się żołnierze.Wylądowaliśmy na dalekich tyłach.Dosiadłem znów konia i ruszyłem naprzód.Skutki magii Duszołap okazały się straszliwe.Miejsca, w których rozkwitały pąki światła, jarzyły się czerwienią tak głęboką, że omal wpadającą w czerń.Natomiast otaczająca kręgi czerń tła powoli zanikała, a spod niej wyłaniała się stratowana trawa niczym kiełkujące źdźbła pszenicy ozimej.Jednak wewnątrz kręgów bardziej osobliwe powschodziły plony.Ludzie.Pochłonięci przez ziemię, jedni tylko po kostki, inni na wysokość bioder albo jeszcze wyżej.Zamarli w natarciu, we wciąż nienaruszonym szyku.Ale w żadnej z tak odmiennych zbroi nie tliła się bodaj iskierka życia.Ktoś już spróbował zdjąć kilka.Wewnątrz nie znalazł nic prócz zwęglonego ciała i kości.Wedle pobieżnego rachunku groza, która nastąpiła omal zbyt szybko, by w ogóle zrozumieć, co się stało, mogła pochłonąć od czterystu do pięciuset żołnierzy.- Coś tu jest nie w porządku - powiedziałem.- Duszołap chyba zrezygnowała.- Co? - zapytał Murgen.Niezwykle ostrożnie badał jeden ze śmiertelnych kręgów.Odkrył, że jest już zupełnie zimny, a grubość jego powierzchni nie sięga nawet na palec.- Co to jest? - Później, kiedy zebraliśmy już ciała poległych, przekonaliśmy się, że tak naprawdę wcale nie pochłonęła ich ziemia.Części ciał z pozoru zapadłe pod powierzchnię w istocie nie istniały.Prawdopodobnie zupełnie się rozpłynęły.- Duszołap przestała się z nami bawić.Jakimś sposobem musiała przecież kontrolować te kręgi.W przeciwnym razie pozabijałyby również ich żołnierzy, podczas pierwszego odwrotu.Ale ten efekt już nie działa.Co się zmieniło? Co się stało?Nagle padlinożercy kołujący nad lasem gwałtownie sfrunęli w dół, spiralą, jakby chcieli coś zaatakować.Powiedziałem:- Zobaczymy, co u Śpioszki.Śpioszka słała zwiadowców, aby zbadali rozmiary katastrofy.Jak dotąd żaden śmiercionośny kwiat nie rozwinął się na naszych najbardziej odległych flankach.Ptaki zatrzymały się, kołując ponad samymi szczytami drzew, jednak ich zachowanie wciąż przypominało raczej taktykę drapieżców niźli padlinożerców.Jeden uległ pokusie i opuścił się odrobinę niżej.W górę, jak język gigantycznej ropuchy, skoczyła złoto-brązowa niczym mocz pręga.Ptaka otoczył rozbryzg światła.Przez chwilę widać było zarys sylwetki jakby wyciętej z czarnego papieru.Potem rozsypała się na setkę kawałków.Spłynęły w dół jak liście spadające z drzew.Reszta ptaków postanowiła gdzie indziej poszukać szczęścia.Oprócz mnie nikt nie dostrzegł, co się stało.Gdzie były te moje cholerne kruki? Mogłem wysłać je, by sprawdziły, co jest grane, równocześnie nie narażając w najmniejszym stopniu mojej kochanej dupy.Jaki jest sens udawania postaci mitologicznej, skoro nie jestem zdolny do żadnych mitycznych czynów?Kilka chwil później Tobo i Wyjec już byli ponad lasem, obrzucając siły tagliańskie prowizorycznie skleconymi bombami.Pani dołączyła do nas, zanim jeszcze zwiadowcy Śpioszki odkryli, czy możemy bezpiecznie przemieszczać się skrajem strefy śmierci.Przyniosła ze sobą mapę, którą przedstawiła Kapitan.Jeden rzut oka upewnił mnie, że moja ukochana nie marnowała czasu spędzonego w górze.Dokładnie naniosła na mapę śmiertelne kręgi.Wzór natychmiast stał się widoczny.Stanowiska wciąż jeszcze aktywnych pułapek oczywiste.Chyba że Duszołap zdawała sobie sprawę z naszych napowietrznych zdolności.Wówczas kręgi śmierci zamierzone zostały z pewnością tak, by pchnąć nas w pułapkę jeszcze bardziej okrutną i ponurą.Śpioszka natychmiast wezwała do siebie dowódców batalionów.69 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Rozwijający się czar z pozoru skrył ziemię płaszczem jednolitej czerni.Na tej powierzchni niewidzialna dłoń malowała czerwone kwiaty, które w okamgnieniu rozchylały płatki, nieomal czarne w środku, na skraju barwy płomienistej żółci, kiedy osiągały może dwanaście jardów średnicy.Z wysokości nie widać było nic prócz nagłych, zupełnie przypadkowo ułożonych czerwonych chryzantem.Pole bitwy wyglądało niczym jakaś pusta plansza do gry, na której wciąż rozkwitał i wiądł ogród śmiertelnego kwiecia.Cokolwiek się działo, miało charakter całkowicie bierny.Nic nie zmierzało w naszą stronę.Czar już wcześniej znajdował się na miejscu, do życia powołały go postępy naszych żołnierzy.Wśród których jednak zbierał zamierzone, śmiertelne żniwo.Nie sposób było wywnioskować, gdzie znajduje się Duszołap.Po mojej lewej stronie Pani i Wierzba zniknęli w chmurach dymu odrzutowego przymocowanych do ich słupa bambusowych miotaczy kul ognistych, które ostrzeliwały tagliański obóz.Zapaliło się już w nim kilkanaście ognisk, jednak wśród naszych żołnierzy wciąż rozkwitały czerwone kręgi.Pchnąłem mój słup jakąś milę naprzód.Poinformowałem Murgena:- Strzelaj w las.Ona musi tam być.Gdzie się, do cholery, podziały moje wrony? Nigdy ich nie ma, kiedy są potrzebne.- Zniknęły w czasie, gdy skoncentrowany byłem bez reszty na osiągnięciu wyższego pułapu.Może nie lubiły zanadto oddalać się od powierzchni ziemi.Nigdzie nie było nawet śladu po Nieznanych Cieniach.Ale nie oczekiwałem też, że cokolwiek dostrzegę.Tobo zeszłego wieczora odesłał dla bezpieczeństwa większość niewidzialnego ludku.W chwilach napięcia zwraca się uwagę na najdziwniejsze rzeczy.Mnie w oczy rzuciła się nieobecność wron wokół pola bitwy.Raczej osobliwy brak, którego nigdy wcześniej nie dane mi było być świadkiem.Jednak nad lasem powoli zaczynali kołować inni padlinożercy.Murgen krzyknął coś, z czego wynikało, iż nasi wrogowie najwyraźniej odzyskują ducha.Powiedziałem:- Wobec tego połóż ogień miotaczy na skraj lasu.- Co w istocie było moim zadaniem, ponieważ to ja powinienem ustawić słup Voroshk w kierunku, w którym chciałem, by poleciały ogniste kule.Młoda Shukrat, znacznie lepiej wyszkolona w posługiwaniu się słupem, nadleciała ze wschodu, nisko ponad ziemią i położyła ogień na front tagliański.Nie zmarnowała bodaj jednej kuli ognistej.Nasze siły lądowe zatrzymały się.Śpioszka nie wydała rozkazów do odwrotu, ale nie miała też zamiaru narażać żołnierzy na skutki działania kolejnych zabójczych czarów.Nie będę wiedział, jak wielkie ponieśliśmy straty, zanim nie znajdę się na ziemi.Co zresztą nastąpi już wkrótce, ponieważ Murgen i ja wyczerpaliśmy zapas kul ognistych i nie było powodu, by nadal przebywać w powietrzu.Nie miałem wielkich kłopotów z wyobrażeniem sobie, jak gdzieś w tym lesie Duszołap śmieje się do rozpuku, myśląc o szkodach, jakie nam wyrządziła.Taglianie wyprowadzili jeden nieskoordynowany, nieskuteczny kontratak, który zmienił się w prawdziwą jatkę, kiedy nie wytrzymali i znowu rzucili się do ucieczki.Czary Duszołap nie rozróżniały przyjaciół i wrogów, tylko kierunek, w jakim poruszali się żołnierze.Wylądowaliśmy na dalekich tyłach.Dosiadłem znów konia i ruszyłem naprzód.Skutki magii Duszołap okazały się straszliwe.Miejsca, w których rozkwitały pąki światła, jarzyły się czerwienią tak głęboką, że omal wpadającą w czerń.Natomiast otaczająca kręgi czerń tła powoli zanikała, a spod niej wyłaniała się stratowana trawa niczym kiełkujące źdźbła pszenicy ozimej.Jednak wewnątrz kręgów bardziej osobliwe powschodziły plony.Ludzie.Pochłonięci przez ziemię, jedni tylko po kostki, inni na wysokość bioder albo jeszcze wyżej.Zamarli w natarciu, we wciąż nienaruszonym szyku.Ale w żadnej z tak odmiennych zbroi nie tliła się bodaj iskierka życia.Ktoś już spróbował zdjąć kilka.Wewnątrz nie znalazł nic prócz zwęglonego ciała i kości.Wedle pobieżnego rachunku groza, która nastąpiła omal zbyt szybko, by w ogóle zrozumieć, co się stało, mogła pochłonąć od czterystu do pięciuset żołnierzy.- Coś tu jest nie w porządku - powiedziałem.- Duszołap chyba zrezygnowała.- Co? - zapytał Murgen.Niezwykle ostrożnie badał jeden ze śmiertelnych kręgów.Odkrył, że jest już zupełnie zimny, a grubość jego powierzchni nie sięga nawet na palec.- Co to jest? - Później, kiedy zebraliśmy już ciała poległych, przekonaliśmy się, że tak naprawdę wcale nie pochłonęła ich ziemia.Części ciał z pozoru zapadłe pod powierzchnię w istocie nie istniały.Prawdopodobnie zupełnie się rozpłynęły.- Duszołap przestała się z nami bawić.Jakimś sposobem musiała przecież kontrolować te kręgi.W przeciwnym razie pozabijałyby również ich żołnierzy, podczas pierwszego odwrotu.Ale ten efekt już nie działa.Co się zmieniło? Co się stało?Nagle padlinożercy kołujący nad lasem gwałtownie sfrunęli w dół, spiralą, jakby chcieli coś zaatakować.Powiedziałem:- Zobaczymy, co u Śpioszki.Śpioszka słała zwiadowców, aby zbadali rozmiary katastrofy.Jak dotąd żaden śmiercionośny kwiat nie rozwinął się na naszych najbardziej odległych flankach.Ptaki zatrzymały się, kołując ponad samymi szczytami drzew, jednak ich zachowanie wciąż przypominało raczej taktykę drapieżców niźli padlinożerców.Jeden uległ pokusie i opuścił się odrobinę niżej.W górę, jak język gigantycznej ropuchy, skoczyła złoto-brązowa niczym mocz pręga.Ptaka otoczył rozbryzg światła.Przez chwilę widać było zarys sylwetki jakby wyciętej z czarnego papieru.Potem rozsypała się na setkę kawałków.Spłynęły w dół jak liście spadające z drzew.Reszta ptaków postanowiła gdzie indziej poszukać szczęścia.Oprócz mnie nikt nie dostrzegł, co się stało.Gdzie były te moje cholerne kruki? Mogłem wysłać je, by sprawdziły, co jest grane, równocześnie nie narażając w najmniejszym stopniu mojej kochanej dupy.Jaki jest sens udawania postaci mitologicznej, skoro nie jestem zdolny do żadnych mitycznych czynów?Kilka chwil później Tobo i Wyjec już byli ponad lasem, obrzucając siły tagliańskie prowizorycznie skleconymi bombami.Pani dołączyła do nas, zanim jeszcze zwiadowcy Śpioszki odkryli, czy możemy bezpiecznie przemieszczać się skrajem strefy śmierci.Przyniosła ze sobą mapę, którą przedstawiła Kapitan.Jeden rzut oka upewnił mnie, że moja ukochana nie marnowała czasu spędzonego w górze.Dokładnie naniosła na mapę śmiertelne kręgi.Wzór natychmiast stał się widoczny.Stanowiska wciąż jeszcze aktywnych pułapek oczywiste.Chyba że Duszołap zdawała sobie sprawę z naszych napowietrznych zdolności.Wówczas kręgi śmierci zamierzone zostały z pewnością tak, by pchnąć nas w pułapkę jeszcze bardziej okrutną i ponurą.Śpioszka natychmiast wezwała do siebie dowódców batalionów.69 [ Pobierz całość w formacie PDF ]