[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ściany były pokryte jakimś miękkim pyłem.Nadal znajdował się w zasięgu otworu wejściowego.Musiał się spuścić niżej, ale już w to nie wierzył.Nie wierzył, że mu się uda.Powinien przestać o tym myśleć.Nie ma innego wyboru.Zniżył się jeszcze bardziej; jedna ręka za drugą, dopóki nie dotarł do torby, minął ją i spuścił się do połowy pasa od torby.Było zbyt ciemno, żeby mógł dostrzec swoje ręce.Machał nogami naokoło, dotyka­jąc wszystkich czterech ścian.Żadnego otworu.Musiał się jeszcze bardziej zniżyć.“Boże, nie pozwól, abym spadł”.Miał jeszcze jakieś trzy stopy płóciennego pasa.Znowu zaczął szukać nogami i po prawej stronie ściana ustąpiła.Musiał zejść niżej, może jeszcze jakieś dwie stopy.Nie.Jego stopa niemal natychmiast dotknęła pod­łogi poziomego szybu, który nie był wyższy niż dwana­ście cali.Przynajmniej miał o co oprzeć nogę.W środku było całkowicie ciemno.Musiał się szybko zdecydo­wać, czy powinien zaryzykować z tym szybem.Jak puści thompsona, nie będzie już mógł wrócić.Jeśli ten mały szyb rozgałęzia się gdzieś dalej, może tu utknąć na całe dni, nawet na zawsze.Powoli wsuwał nogi w głąb szybu, aż klęknął na kolanach, wisząc tułowiem na ostatnich calach pasa.Musiał go puścić, aby thompson odsunął się od podstawy otworu, ale pas nadal był mu potrzebny dla utrzymania równowagi.“Uspokój się, chłopie”.Otarł lewą dłoń o spodnie i oparł ją o przeciwległą ścianę.Powoli zwolnił uścisk na pasie.Z góry doszedł go odgłos, który raczej poczuł, niż usłyszał.Obsunął się na rękach w dół głównego szybu, wsuwając jednocześnie nogi do otworu tak daleko, jak tylko mógł sięgnąć, opierając się podudziami o górną ścianę poziomego szybu.Jeśli chciał wsunąć się dalej, musiał puścić swoje zabezpieczenie.Zatrzymał się ponownie.Skórzany pas od kabury obwiązywał naokoło kolbę thompsona.Karabin odsunął się od wejścia do kanału wentylacyjnego, obsuwając się w dół.Leland szarpnął za pas, obluzowując go.Obniżył się bardziej i mocniej wepchnął do otworu poziomego szybu.Był on wystarczająco szeroki: dwanaście na piętnaście cali.Wsunął biodra do środka i znalazł się w pozycji poziomej.Nawet gdyby udało mu się obrócić głowę, i tak było za mało światła, żeby dostrzec thompsona.Pamiętał, że go zabezpieczył.Znalazł się w cholernie trudnej sytuacji.Musiał wcisnąć się do poziomego szybu na tyle głęboko, aby nie wypaść, gdy ostatni raz pociągnie za pas.Upływały sekundy.Odliczył od pięciu do zera.Z całej siły odepchnął się lewą ręką od ściany i wsunął się w głąb szybu.Z furią szarpnął pas - coś go przytrzymało, a potem popuściło.Usłyszał stukot.Puścił pas i rzucił ciałem, pragnąc całkowicie skryć się wewnątrz.Nie zdążył.Opadająca torba trzepnęła go w kark, a odbity od niej thompson dołożył kolbą w głowę.Pociemniało mu w oczach.Znowu wypadł, z nogami mocno zapartymi w poziomym szybie.Spadający karabin pociągnął torbę w dół, ale Leland w ostatniej chwili zdołał schwycić za pas.Trzymając w jednej wyciągniętej ręce sprzęt, pomagając sobie drugą i manewrując ciałem, zaczął ponownie wciskać się do środka.Gdy mu się to wreszcie udało, legł u wylotu szybu ze sprzętem przy głowie, z wyciąg­niętymi wzdłuż rękoma oraz karabinem na pasie, zablokowanym w poprzek wejścia.Był trochę za­mroczony.Z rany na głowie płynęła krew, rozmazując się na metalowej ściance.Ponownie wezbrała w nim niepohamowana wściekłość, gdy zaczął się szamotać, próbując wciągnąć thompsona.Przestał myśleć - zła­pał za bezpiecznik, ale był zbyt wściekły, żeby spraw­dzić, w jakiej jest pozycji.Jego ręka przesunęła się w stronę zamka, pociągnął karabin do szybu, chwyci­wszy za spust, i thompson wystrzelił.ROZDZIAŁ 9Godzina 23.24Trzy strzały zabrzmiały w tym zamknięciu jak wybuchy bombowe i kompletnie ogłuszyły Lelanda.Wciągnął karabin, trzymając lufę od siebie, i ponownie go zabezpieczył.Nie mógł wyjąć browninga zza pasa, ale udało mu się włączyć radio, tyle że nie dał rady przyciągnąć go bliżej do siebie.Musiał sani przesunąć się do niego.Zwiększył głośność wargami.- Wszystko w porządku? - zapytał głos.- Co to za strzały?Jeżeli będzie siedział cicho, pomyślą, że jest mart­wy - że popełnił samobójstwo albo przypadkiem postrzelił się.A jeśli odważą się wspiąć po drabinie prowadzącej do wieży z szybem windowym, i spraw­dzą? Jednakże w tej sytuacji mogą uznać, iż używa kolejnego podstępu, aby ich zmusić do odsłonięcia się.Z drugiej strony, nie wiedział, jak strzały zostały odebrane na czterdziestym piętrze.Cholera, musiał założyć, że znają jego pozycję i zdążają w jego stronę.Nie mógł dłużej zwlekać.Był odwrócony w złą stronę.Jeśli w ogóle uda mu się cokolwiek dostrzec, to i tak nie będzie wiedział, gdzie się kieruje.Nie może przecież patrzeć przez swoje ciało, a oni mogą znaleźć się bezpośrednio za nim.Zaczął się odpychać, wsuwając się głębiej do szybu, ciągnąc za sobą cały sprzęt.Przesuwał się o kilka, czasami sześć, czasami dziesięć cali.Powinien poru­szać się szybciej.Robił trochę hałasu, ale nie za dużo; miał nadzieję, że oddziela go dostatecznie duża warst­wa izolacji, która zagłusza wszystkie odgłosy.Nie było żadnego sposobu, aby zmierzyć dystans, jaki przebył.Poczuł wyraźnie, iż zaczyna dokuczać mu klaustrofobia, równie silna jak lęk przed upadkiem.Chciał się uspokoić, więc skupił uwagę na próbie doliczenia się członków gangu.Nie wolno mu myśleć o strachu.Powinien koncentrować się tylko na tym, co się dzieje wokół niego.Jeśli sądzą, że jest nadal w wieży windowej, to ma teraz niezłą szansę zaskoczenia ich.Może bezkarnie poruszać się po całym budynku.Może zmienić swoją taktykę, przestać zabijać, ale za to musi ich policzyć.Dopóki myślą, że jest wyłączony z akcji, ma szansę wysłać kolejny sygnał - tyle sygnałów, ile tylko będzie chciał.Koniec szybu.Zatrzymał się.“Nie mogłem przecież przejść dwudziestu stóp.Coś nie jest w porządku”.Starał się cokolwiek dostrzec przez ramię, ale nie było to możliwe.Żadnego światła.Czuł zimno metalo­wej kraty na bosych stopach.Krata wydawała mu się znacznie grubsza, niż powinna, nacisnął ją.Trzymała się mocno.Pokój po drugiej stronie powinien znajdować się bardzo blisko północnej części budynku, tak ważnej dla terrorystów.Znowu popchnął kratę noga­mi, na tyle mocno, że werżnęła mu się w stopy.Oparł się rękami o ściany i z całej siły nacisnął kratę, aż poczuł, iż odrywa się jej górny róg.Wsadził tam pięty, zaparł się i popchnął tak mocno, jak tylko mógł.Krata opadła.Gdy tylko postawił nogi na ziemi, zorientował się, na czym polegał jego błąd.Papa.Źle wyliczył odległość w szybie windowym.Nadal znajdował się na dachu.Wyciągnął po cichu sprzęt z szybu.Przykucnął, żeby złożyć torbę, założyć pas od kabury i schować browning.Krwawienie na głowie zmniejszyło się i kie­dy spojrzał na siebie, spostrzegł, że jest pokryty od stóp do głów sadzą z szybu.Kilka godzin temu był eleganc­kim mężczyzną; teraz wyglądał jak uliczny błazen, który urządza pokazy z odgryzaniem głów żywym kurczakom.Uśmiechnął się.Postanowił zostawić thompsona w szybie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl