Pokrewne
- Strona Główna
- Dominik Myrcik Na krawedzi prawdy
- Myrcik Dominik Na krawedzi prawdy 1
- Myrcik Dominik Na krawedzi prawdy 2
- Little Bentley Dominium
- Ruda Aleksandra Odnaleć swš drogę 02 Wybór tłum. nieoficjalne
- Breskiewicz Zbigniew W Superumysl (SCAN dal 888) (2)
- Harry Harrison Planeta Smierci 4 (rtf)
- Rodrigues dos Santos Jose Kodeks 632
- Feist Raymond E Srebrzysty Ciern (SCAN dal 877)
- Ania01 Ania z Zielonego Wzgorza
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wpserwis.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten roześmiał się bardzo swobodnie. A więc to ma być propozycja?Blade policzki Wiktora drgnęły, kąciki ust skurczyły się wzłośliwym uśmiechu. Obojętne, jak pan to nazwie, pogadamy o tym pózniej.Byli w restauracji Pod Gruszą.Usiedli w kącie sali.Orkiestra rzępoliła A rivederci Roma.Unosił się zapachprzestałego piwa.Przy stolikach siedzieli ludzie ozmęczonych twarzach.Było mdło, duszno i nudno. Ta chata bez towarzyskiego biglu zauważył BladyWiktor. Dla urzędników po tysiąc złotych miesięcznie.Dałbyś pan tym szmaciarzom pokazał ruchem głowy naorkiestrę po stówie, toby inaczej zagrali. Czy panu koniecznie potrzebny akompaniament? Jak grać, to grać.Na pogrzebach weselej grają.Spostrzegł snującego się między stolikami kelnera.Pstryknął palcami. Panie szefie, zamówienie monopolowe.Kelner jakby się ocknął z koszmarnego snu, rozwarłszeroko oczy, poruszył wargami i czując instynktownienapiwek, uśmiechnął się z trudem. Czego się napijemy, panie redaktorze? zwrócił sięWiktor do Napieralskiego. Jeżeli panu powiem, że po szklance mleka, to i tak pannie uwierzy. Za pół litra Soplicy pan się nie obrazi, ja stawiam.Tylko z lodu.No i zakąski. Pół literka Soplicy ?Kelner zatarł pulchne dłonie i wyraznie się ożywił. Może być szyneczka, polędwiczka, szczupak fa-szerowany. Dawaj pan wszystkiego po trochu, nie będziemy siębawić w detale.Kelner skłonił się według normy obowiązującej przy takimzamówieniu i poszybował w stronę bufetu. Blady Wiktorodprowadzał go kpiącym spojrzeniem.Naraz zwrócił się wstronę dziennikarza. Widać, że z pana morowy chłop.Napieralski zapalił papierosa. Po czym pan sądzi? Tak panu z oczu patrzy. Tak?.to dobrze uśmiechnął się redaktor. Blady Wiktor położył na stole paczką amerykańskichpapierosów.Widać było, że stara się każdym szczegółemzaimponować dziennikarzowi.Początkowo rozmowa niekleiła się.Siedzieli naprzeciw siebie jak dwaj gracze.Mierzyli się dociekliwymi spojrzeniami, puszczali zdawkowezdania jak próbne balony.Dopiero gdy w butelce ubyło dopołowy, dialog ożywił się. Zdrowie naszej kochanej prasy Wiktor uniósłkieliszek. %7łeby pan wiedział, jak ja chętnie czytamwaszego Wieczorniaka.Ta ostatnia powieść wdechowa!A Wiech to już szkoda gadać.Gdybym był ministrem, tobymmu dał nagrodę Nobla.Niech Warszawa ma swojegolaureata, czy jak mu tam.śmierć frajerom.Niech się pan zemnie nie śmieje.Ja się znam na kulturze.O mnie też kiedyśw kronice sądowej pisali.Reklamę mi, kochany redaktorze,zrobili.%7łe ja fachowiec z czteroletnim stażem w pierdlu.Aleto nic.Stać mnie na to. Ja nie zajmuję się kroniką sądową. Wiem, wiem, kochany redaktorze.Pan publicysta.Pante większe kawałki na tematy społeczne uskutecznia.Czytasię w Wieczorniaku , wie się, kto to redaktor StanisławNapieralski.Bombowe rzeczy.Na przykład z tą spółdzielniąmetalowców.Toś im pan atomowo zasunął.Pan to takihurtownik, byle głupstwem się nie zajmuje.Od razu wielkieproblemy.No to cyk, panie redaktorze! Zdrowie kochanejprasy!Wypili.Napieralski odsunął kieliszek chcąc dać dozrozumienia swemu towarzyszowi, że nie ma ochotydokończyć z nim butelki. Pan jest niezwykle uprzejmy powiedział przeciągającsłowa. Chciałbym jednak dowiedzieć się, w jakim celuprzyszedł pan dzisiaj do mnie? Blady Wiktor wzruszył ramionami. Przecież to pan chciał się ze mną spotkać, redaktorze. Dlatego pan czekał na mnie półtorej godziny? Ech, czego ja bym dla pana redaktora nie zrobił.Napieralski spojrzał mu ostro w oczy. To niech pan powie, gdzie jest Zula?Twarz Bladego sposępniała, stała się szara i smutna.Woczach zapaliły się iskierki.Przeciągnął dłonią po czole. To mi pan zadał cholerne pytanie.Chciałem właśnie o tosamo zapytać. Trudno by mi było odpowiedzieć.Mamy nierówneszanse.Pan zna ją kilka lat, a ja?.Ja jej w ogóle nie znam. Ale bardzo się nią pan interesujesz. Ciekawa dziewczyna. Czy tylko dlatego? Oczy Bladego stały się małe,kłujące jak u łasicy.Szybkim ruchem poprawił krawat,obciągnął klapy marynarki, jak gdyby dopiero teraz zabierałsię do poważnej rozmowy.Dziennikarz ominął jego pytanie, oparł się wygodnie oporęcz krzesła. Więc nie wie pan, gdzie jest ruda Zula? Gdyby mi pan to powiedział, postawiłbym jeszcze litra uśmiechnął się złośliwie. Tak panu na tym zależy? Cholernie. To może ma pan jakieś przypuszczenia? Blady plasnął dłonią w stół. Zgadł pan.Mam nawet pewne podejrzenia.Wydaje misię, że to wszystko, co pan robi, to dla zamydlenia mi oczu. Nie rozumiem żachnął się Napieralski. Zaraz to panu wytłumaczę.Ta Michalczykowa towyrafinowana starucha.Ona pana podpuściła?Dziennikarz wzruszył ramionami. Zwróciła się do mnie, żebym jej pomógł. Zrobiła z pana balona.Ona wie, gdzie jest jej córuchna.Ona dobrze wie, panie redaktorze.Ja ją już przycisnąłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Ten roześmiał się bardzo swobodnie. A więc to ma być propozycja?Blade policzki Wiktora drgnęły, kąciki ust skurczyły się wzłośliwym uśmiechu. Obojętne, jak pan to nazwie, pogadamy o tym pózniej.Byli w restauracji Pod Gruszą.Usiedli w kącie sali.Orkiestra rzępoliła A rivederci Roma.Unosił się zapachprzestałego piwa.Przy stolikach siedzieli ludzie ozmęczonych twarzach.Było mdło, duszno i nudno. Ta chata bez towarzyskiego biglu zauważył BladyWiktor. Dla urzędników po tysiąc złotych miesięcznie.Dałbyś pan tym szmaciarzom pokazał ruchem głowy naorkiestrę po stówie, toby inaczej zagrali. Czy panu koniecznie potrzebny akompaniament? Jak grać, to grać.Na pogrzebach weselej grają.Spostrzegł snującego się między stolikami kelnera.Pstryknął palcami. Panie szefie, zamówienie monopolowe.Kelner jakby się ocknął z koszmarnego snu, rozwarłszeroko oczy, poruszył wargami i czując instynktownienapiwek, uśmiechnął się z trudem. Czego się napijemy, panie redaktorze? zwrócił sięWiktor do Napieralskiego. Jeżeli panu powiem, że po szklance mleka, to i tak pannie uwierzy. Za pół litra Soplicy pan się nie obrazi, ja stawiam.Tylko z lodu.No i zakąski. Pół literka Soplicy ?Kelner zatarł pulchne dłonie i wyraznie się ożywił. Może być szyneczka, polędwiczka, szczupak fa-szerowany. Dawaj pan wszystkiego po trochu, nie będziemy siębawić w detale.Kelner skłonił się według normy obowiązującej przy takimzamówieniu i poszybował w stronę bufetu. Blady Wiktorodprowadzał go kpiącym spojrzeniem.Naraz zwrócił się wstronę dziennikarza. Widać, że z pana morowy chłop.Napieralski zapalił papierosa. Po czym pan sądzi? Tak panu z oczu patrzy. Tak?.to dobrze uśmiechnął się redaktor. Blady Wiktor położył na stole paczką amerykańskichpapierosów.Widać było, że stara się każdym szczegółemzaimponować dziennikarzowi.Początkowo rozmowa niekleiła się.Siedzieli naprzeciw siebie jak dwaj gracze.Mierzyli się dociekliwymi spojrzeniami, puszczali zdawkowezdania jak próbne balony.Dopiero gdy w butelce ubyło dopołowy, dialog ożywił się. Zdrowie naszej kochanej prasy Wiktor uniósłkieliszek. %7łeby pan wiedział, jak ja chętnie czytamwaszego Wieczorniaka.Ta ostatnia powieść wdechowa!A Wiech to już szkoda gadać.Gdybym był ministrem, tobymmu dał nagrodę Nobla.Niech Warszawa ma swojegolaureata, czy jak mu tam.śmierć frajerom.Niech się pan zemnie nie śmieje.Ja się znam na kulturze.O mnie też kiedyśw kronice sądowej pisali.Reklamę mi, kochany redaktorze,zrobili.%7łe ja fachowiec z czteroletnim stażem w pierdlu.Aleto nic.Stać mnie na to. Ja nie zajmuję się kroniką sądową. Wiem, wiem, kochany redaktorze.Pan publicysta.Pante większe kawałki na tematy społeczne uskutecznia.Czytasię w Wieczorniaku , wie się, kto to redaktor StanisławNapieralski.Bombowe rzeczy.Na przykład z tą spółdzielniąmetalowców.Toś im pan atomowo zasunął.Pan to takihurtownik, byle głupstwem się nie zajmuje.Od razu wielkieproblemy.No to cyk, panie redaktorze! Zdrowie kochanejprasy!Wypili.Napieralski odsunął kieliszek chcąc dać dozrozumienia swemu towarzyszowi, że nie ma ochotydokończyć z nim butelki. Pan jest niezwykle uprzejmy powiedział przeciągającsłowa. Chciałbym jednak dowiedzieć się, w jakim celuprzyszedł pan dzisiaj do mnie? Blady Wiktor wzruszył ramionami. Przecież to pan chciał się ze mną spotkać, redaktorze. Dlatego pan czekał na mnie półtorej godziny? Ech, czego ja bym dla pana redaktora nie zrobił.Napieralski spojrzał mu ostro w oczy. To niech pan powie, gdzie jest Zula?Twarz Bladego sposępniała, stała się szara i smutna.Woczach zapaliły się iskierki.Przeciągnął dłonią po czole. To mi pan zadał cholerne pytanie.Chciałem właśnie o tosamo zapytać. Trudno by mi było odpowiedzieć.Mamy nierówneszanse.Pan zna ją kilka lat, a ja?.Ja jej w ogóle nie znam. Ale bardzo się nią pan interesujesz. Ciekawa dziewczyna. Czy tylko dlatego? Oczy Bladego stały się małe,kłujące jak u łasicy.Szybkim ruchem poprawił krawat,obciągnął klapy marynarki, jak gdyby dopiero teraz zabierałsię do poważnej rozmowy.Dziennikarz ominął jego pytanie, oparł się wygodnie oporęcz krzesła. Więc nie wie pan, gdzie jest ruda Zula? Gdyby mi pan to powiedział, postawiłbym jeszcze litra uśmiechnął się złośliwie. Tak panu na tym zależy? Cholernie. To może ma pan jakieś przypuszczenia? Blady plasnął dłonią w stół. Zgadł pan.Mam nawet pewne podejrzenia.Wydaje misię, że to wszystko, co pan robi, to dla zamydlenia mi oczu. Nie rozumiem żachnął się Napieralski. Zaraz to panu wytłumaczę.Ta Michalczykowa towyrafinowana starucha.Ona pana podpuściła?Dziennikarz wzruszył ramionami. Zwróciła się do mnie, żebym jej pomógł. Zrobiła z pana balona.Ona wie, gdzie jest jej córuchna.Ona dobrze wie, panie redaktorze.Ja ją już przycisnąłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]