Pokrewne
- Strona Główna
- Mary Joe Tate Critical Companion to F. Scott Fitzgerald, A Literary Reference to His Life And Work (2007)
- Carter Scott Cherie Jesli zycie jest gra oto jej re
- Card Orson Scott Uczen Alvin (SCAN dal 706)
- Scott Justin Blekitne Bractwo (SCAN dal 687)
- Jacqueline R. Kanovitz Constitutional Law, Twelfth Edition (2010)
- keys
- Cornwell Bernard Trylogia Arturiańska Tom 1 Zimowy Monarcha (3)
- Masterton Graham Nocna Plaga
- Grochola Katarzyna Upowaznienie do szczescia (3)
- Kress Nancy Hiszpanscy zebracy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- cukrzycowo.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciała uchylić się od wynikających z tego implikacji, uniknąć szkód, jakie - o czym dobrze wiedzieliśmy - kiedyś nam one wyrządzą.Ale uciec od tego nie byliśmy w stanie; zrozumiałem to już wtedy.- Nie możemy sprzedać fortepianu.Spojrzała na mnie zdziwiona, że w ogóle się odzywam.- Kupiłem go na wyprzedaży.- Dotknąłem klawiatury i wcisnąłem klawisz z prawej strony.Rozległ się wysoki dźwięk, jak kląskanie ptaszka.- Nie przyjmą go z powrotem.Wzruszyła ramionami.- Zawsze można dać ogłoszenie w gazecie - zasugerowała.Zamknąłem oczy i powiedziałem:- Nie kupiłem tego domu.- Gdy je otworzyłem, patrzyła na mnie skonsternowana.- To była lipna licytacja.Nabili mnie w butelkę.Ukradli pieniądze.- O czym.- wyjąkała - o czym ty mówisz?- Orżnęli mnie, zrealizowali czek.Dom na Florydzie nie istnieje.Pokręciła głową, otworzyła usta, zamknęła je, po czym znowu otworzyła.W końcu spytała:- Jak to możliwe?Poprawiłem buty na kolanach, ustawiając je równiutko.Krew zdążyła już wyschnąć i trochę zesztywniały.- Nie wiem.- Zameldowałeś o tym policji?Uśmiechnąłem się.- Daj spokój.- Dałeś się tak po prostu ograbić?Zrobiłem nieokreślony gest ręką.- Ze wszystkich oszczędności?- Tak - odrzekłem - ze wszystkich.Dotknęła czoła wierzchem dłoni.Wciąż trzymała paczkę pieniędzy.- Utknęliśmy tu na zawsze, prawda? - szepnęła.- Już nigdy nie wyjedziemy.Pokręciłem głową.- Mamy pracę.Zaczniemy oszczędzać.Próbowałem Sarę pocieszyć, ale już wówczas pojąłem wagę jej słów.Jednego dnia z milionerów staliśmy się żebrakami.Na koncie zostało nam tysiąc osiemset siedemdziesiąt osiem dolarów, czyli nic.Wiedziałem, że lada chwila będziemy musieli naruszyć i tę resztkę: potrzebowaliśmy pieniędzy na spłatę miesięcznych rat za dom i samochód, na uregulowanie rachunków za telefon, za prąd, wodę i gaz.Będziemy musieli wykupić karty kredytowe, będziemy musieli kupować jedzenie i ubranie.Od tej chwili życie stanie się walką o byt, nieustannym bojem o związanie końca z końcem.Całe dorosłe życie przysięgałem sobie, że nie będziemy ludźmi, jakimi od tego momentu mieliśmy być: biedakami, jak moi rodzice.Wiedziałem też, że Fort Ottowa na zawsze pozostanie naszym domem; nim zaoszczędzimy pieniądze na wyjazd, trzeba będzie zatroszczyć się o wykształcenie Amandy, o nowy samochód, o emeryturę.Tak, pomrzemy tu i do końca życia nie oczyścimy domu ze śladów naszych zbrodni.Salonik, sypialnie, kuchnia - pułapki straszliwych wspomnień - będą na nas wiecznie czyhać i wiecznie nas oskarżać.Podłoga pod łóżkiem na zawsze pozostanie miejscem, gdzie ukryliśmy płócienną torbę z czterema milionami dolarów, pokój gościnny - miejscem, gdzie Jakub spędził ostatnią noc swego życia, kuchnia - miejscem, gdzie upychaliśmy pieniądze do dziecięcego nosidełka, fortepian - miejscem pijanego obrządku miłosnego, którym chcieliśmy ochrzcić świetlaną przyszłość.Sara nie miała racji - nie wracaliśmy do punktu wyjścia.Straciliśmy wszystko, ze wszystkiego sami zrezygnowaliśmy i to już wtedy, pierwszego dnia, z czego zupełnie nie zdawaliśmy sobie sprawy.I bez względu na to, jak długo dane nam będzie żyć, już nigdy tego nie odzyskamy.Wyciągnęła do mnie rękę, w której ściskała paczkę pieniędzy.- Mamy to - powiedziała.- To tylko plik bezwartościowych papierków, Saro.- To nasze pieniądze.- Musimy je spalić.- Spalić? - spytała zaskoczona.Opuściła rękę i poprawiła niedźwiedzią skórę na ramionach.- Nie możemy ich spalić.Większość banknotów jest dobra.- Butów też muszę się pozbyć.- Podniosłem je do światła i obróciłem w powietrzu.- Tylko jak?- Nie pozwolę spalić pieniędzy, Hank.- I tej butelki szampana, i portfela, i zegarka, i kluczy.Chyba mnie nie słuchała.- Możemy uciec - mówiła.- Możemy podróżować i wydawać pieniądze w drodze.Możemy wyjechać do Ameryki Południowej, do Australii, gdzieś daleko stąd.Możemy żyć jak banici, jak Bonnie i Clyde.- Urwała i potoczyła wzrokiem po rozłożonych przed kominkiem pieniądzach.Lśniły w blasku płomieni.- Przecież niektóre są dobre - szepnęła.- I jeszcze torebki - dodałem.- No i futra.- Może kiedy odczekamy kilka lat, zapomną o tych numerach.Moglibyśmy przetrzymać pieniądze aż do starości.- Co zrobić z futrem? Jak się go pozbyć?Drgnęła, przeszyła mnie wzrokiem.- Z futrem?Miałem zawroty głowy.Od rana nic nie jadłem.Byłem tak bardzo zmęczony i głodny, że bolało mnie całe ciało.Wymacałem opuchnięte żebro, próbując zbadać, czy nie jest złamane.- Skąd wziąłeś futro?- Miała je pewna staruszka.Zaskoczyła mnie w sklepie.- O mój Boże, o Boże, Hank.- Byłem bez kominiarki.Nie chciałem jej wpuścić, ale się uparła.Na górze, dokładnie nad naszymi głowami, zapłakało dziecko.Patrzyłem w ogień.Nie potrafiłem się skupić, nie umiałem wyłowić z chaosu ani jednej konkretnej myśli.Umysł odmawiał posłuszeństwa, niczym okręt z zerwaną kotwicą; nie mogłem na nim polegać.Nie wiadomo dlaczego zacząłem myśleć o pilocie awionetki w parku Andersa, o bracie Vernona, i przypomniałem sobie ten nagły i niewytłumaczalny impuls, który nakazywał mi dotknąć trupa.Później wróciłem myślą do sklepu, do chwili, gdy tuż przed wyjściem zacierałem szmatą ślady moich butów: rozsmarowywałem krew, a ona, stopniowo tracąc czarny odcień, robiła się coraz czerwieńsza, by w końcu poróżowieć.Potem stanął mi przed oczyma obraz Jakuba w jaskrawoczerwonej kurtce, Jakuba z rozkrwawionym nosem, Jakuba płaczącego nad ciałem Dwighta Pedersona.A gdy obraz się rozpłynął, przeszedł mnie złowróżbny dreszcz.Zrozumiałem, że długi finansowe, które przyjdzie nam zaciągnąć, to jeszcze nie wszystko.Pojąłem, że będę musiał rozliczyć się z samym sobą, że będę musiał racjonalnie wytłumaczyć sobie sprawy, przy których strata czterech milionów dolarów jest kwestią bez znaczenia.W głowie zaświtała mi nie proszona myśl: nic nam nie zostało.Nic nam nie zostało.- O mój Boże - powtórzyła szeptem Sara.Postawiłem buty na fortepianowym taborecie, wstałem, ostrożnie obszedłem rozłożone pieniądze i stanąłem przy kominku.Sara śledziła mnie wzrokiem.- Hank?Zdjąłem druciany ekran ochronny i szybkim ruchem rzuciłem w ogień papierową torbę z utargiem brodatego kasjera.- Zatrzymajmy je - prosiła Sara.- Zobaczymy, co się będzie działo.Torba buchnęła jasnym płomieniem, skurczyła się, zwinęła jak zaciśnięta pięść i zaczęły wypadać z niej monety.Brzdęk-brzdęk-brzdęk - jedna po drugiej spadały z cichym brzękiem na cementowe dno paleniska.Osmolona dwudziestopięciocentówka wytoczyła się leniwie na podłogę.Kopnąłem ją i wpadła w popiół.- Hank, nie pozwolę ich spalić.Amanda płakała coraz głośniej, coraz głośniej krzyczała.Krzyk niósł się echem po całym korytarzu.Ani Sara, ani ja nie zwracaliśmy na to uwagi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Chciała uchylić się od wynikających z tego implikacji, uniknąć szkód, jakie - o czym dobrze wiedzieliśmy - kiedyś nam one wyrządzą.Ale uciec od tego nie byliśmy w stanie; zrozumiałem to już wtedy.- Nie możemy sprzedać fortepianu.Spojrzała na mnie zdziwiona, że w ogóle się odzywam.- Kupiłem go na wyprzedaży.- Dotknąłem klawiatury i wcisnąłem klawisz z prawej strony.Rozległ się wysoki dźwięk, jak kląskanie ptaszka.- Nie przyjmą go z powrotem.Wzruszyła ramionami.- Zawsze można dać ogłoszenie w gazecie - zasugerowała.Zamknąłem oczy i powiedziałem:- Nie kupiłem tego domu.- Gdy je otworzyłem, patrzyła na mnie skonsternowana.- To była lipna licytacja.Nabili mnie w butelkę.Ukradli pieniądze.- O czym.- wyjąkała - o czym ty mówisz?- Orżnęli mnie, zrealizowali czek.Dom na Florydzie nie istnieje.Pokręciła głową, otworzyła usta, zamknęła je, po czym znowu otworzyła.W końcu spytała:- Jak to możliwe?Poprawiłem buty na kolanach, ustawiając je równiutko.Krew zdążyła już wyschnąć i trochę zesztywniały.- Nie wiem.- Zameldowałeś o tym policji?Uśmiechnąłem się.- Daj spokój.- Dałeś się tak po prostu ograbić?Zrobiłem nieokreślony gest ręką.- Ze wszystkich oszczędności?- Tak - odrzekłem - ze wszystkich.Dotknęła czoła wierzchem dłoni.Wciąż trzymała paczkę pieniędzy.- Utknęliśmy tu na zawsze, prawda? - szepnęła.- Już nigdy nie wyjedziemy.Pokręciłem głową.- Mamy pracę.Zaczniemy oszczędzać.Próbowałem Sarę pocieszyć, ale już wówczas pojąłem wagę jej słów.Jednego dnia z milionerów staliśmy się żebrakami.Na koncie zostało nam tysiąc osiemset siedemdziesiąt osiem dolarów, czyli nic.Wiedziałem, że lada chwila będziemy musieli naruszyć i tę resztkę: potrzebowaliśmy pieniędzy na spłatę miesięcznych rat za dom i samochód, na uregulowanie rachunków za telefon, za prąd, wodę i gaz.Będziemy musieli wykupić karty kredytowe, będziemy musieli kupować jedzenie i ubranie.Od tej chwili życie stanie się walką o byt, nieustannym bojem o związanie końca z końcem.Całe dorosłe życie przysięgałem sobie, że nie będziemy ludźmi, jakimi od tego momentu mieliśmy być: biedakami, jak moi rodzice.Wiedziałem też, że Fort Ottowa na zawsze pozostanie naszym domem; nim zaoszczędzimy pieniądze na wyjazd, trzeba będzie zatroszczyć się o wykształcenie Amandy, o nowy samochód, o emeryturę.Tak, pomrzemy tu i do końca życia nie oczyścimy domu ze śladów naszych zbrodni.Salonik, sypialnie, kuchnia - pułapki straszliwych wspomnień - będą na nas wiecznie czyhać i wiecznie nas oskarżać.Podłoga pod łóżkiem na zawsze pozostanie miejscem, gdzie ukryliśmy płócienną torbę z czterema milionami dolarów, pokój gościnny - miejscem, gdzie Jakub spędził ostatnią noc swego życia, kuchnia - miejscem, gdzie upychaliśmy pieniądze do dziecięcego nosidełka, fortepian - miejscem pijanego obrządku miłosnego, którym chcieliśmy ochrzcić świetlaną przyszłość.Sara nie miała racji - nie wracaliśmy do punktu wyjścia.Straciliśmy wszystko, ze wszystkiego sami zrezygnowaliśmy i to już wtedy, pierwszego dnia, z czego zupełnie nie zdawaliśmy sobie sprawy.I bez względu na to, jak długo dane nam będzie żyć, już nigdy tego nie odzyskamy.Wyciągnęła do mnie rękę, w której ściskała paczkę pieniędzy.- Mamy to - powiedziała.- To tylko plik bezwartościowych papierków, Saro.- To nasze pieniądze.- Musimy je spalić.- Spalić? - spytała zaskoczona.Opuściła rękę i poprawiła niedźwiedzią skórę na ramionach.- Nie możemy ich spalić.Większość banknotów jest dobra.- Butów też muszę się pozbyć.- Podniosłem je do światła i obróciłem w powietrzu.- Tylko jak?- Nie pozwolę spalić pieniędzy, Hank.- I tej butelki szampana, i portfela, i zegarka, i kluczy.Chyba mnie nie słuchała.- Możemy uciec - mówiła.- Możemy podróżować i wydawać pieniądze w drodze.Możemy wyjechać do Ameryki Południowej, do Australii, gdzieś daleko stąd.Możemy żyć jak banici, jak Bonnie i Clyde.- Urwała i potoczyła wzrokiem po rozłożonych przed kominkiem pieniądzach.Lśniły w blasku płomieni.- Przecież niektóre są dobre - szepnęła.- I jeszcze torebki - dodałem.- No i futra.- Może kiedy odczekamy kilka lat, zapomną o tych numerach.Moglibyśmy przetrzymać pieniądze aż do starości.- Co zrobić z futrem? Jak się go pozbyć?Drgnęła, przeszyła mnie wzrokiem.- Z futrem?Miałem zawroty głowy.Od rana nic nie jadłem.Byłem tak bardzo zmęczony i głodny, że bolało mnie całe ciało.Wymacałem opuchnięte żebro, próbując zbadać, czy nie jest złamane.- Skąd wziąłeś futro?- Miała je pewna staruszka.Zaskoczyła mnie w sklepie.- O mój Boże, o Boże, Hank.- Byłem bez kominiarki.Nie chciałem jej wpuścić, ale się uparła.Na górze, dokładnie nad naszymi głowami, zapłakało dziecko.Patrzyłem w ogień.Nie potrafiłem się skupić, nie umiałem wyłowić z chaosu ani jednej konkretnej myśli.Umysł odmawiał posłuszeństwa, niczym okręt z zerwaną kotwicą; nie mogłem na nim polegać.Nie wiadomo dlaczego zacząłem myśleć o pilocie awionetki w parku Andersa, o bracie Vernona, i przypomniałem sobie ten nagły i niewytłumaczalny impuls, który nakazywał mi dotknąć trupa.Później wróciłem myślą do sklepu, do chwili, gdy tuż przed wyjściem zacierałem szmatą ślady moich butów: rozsmarowywałem krew, a ona, stopniowo tracąc czarny odcień, robiła się coraz czerwieńsza, by w końcu poróżowieć.Potem stanął mi przed oczyma obraz Jakuba w jaskrawoczerwonej kurtce, Jakuba z rozkrwawionym nosem, Jakuba płaczącego nad ciałem Dwighta Pedersona.A gdy obraz się rozpłynął, przeszedł mnie złowróżbny dreszcz.Zrozumiałem, że długi finansowe, które przyjdzie nam zaciągnąć, to jeszcze nie wszystko.Pojąłem, że będę musiał rozliczyć się z samym sobą, że będę musiał racjonalnie wytłumaczyć sobie sprawy, przy których strata czterech milionów dolarów jest kwestią bez znaczenia.W głowie zaświtała mi nie proszona myśl: nic nam nie zostało.Nic nam nie zostało.- O mój Boże - powtórzyła szeptem Sara.Postawiłem buty na fortepianowym taborecie, wstałem, ostrożnie obszedłem rozłożone pieniądze i stanąłem przy kominku.Sara śledziła mnie wzrokiem.- Hank?Zdjąłem druciany ekran ochronny i szybkim ruchem rzuciłem w ogień papierową torbę z utargiem brodatego kasjera.- Zatrzymajmy je - prosiła Sara.- Zobaczymy, co się będzie działo.Torba buchnęła jasnym płomieniem, skurczyła się, zwinęła jak zaciśnięta pięść i zaczęły wypadać z niej monety.Brzdęk-brzdęk-brzdęk - jedna po drugiej spadały z cichym brzękiem na cementowe dno paleniska.Osmolona dwudziestopięciocentówka wytoczyła się leniwie na podłogę.Kopnąłem ją i wpadła w popiół.- Hank, nie pozwolę ich spalić.Amanda płakała coraz głośniej, coraz głośniej krzyczała.Krzyk niósł się echem po całym korytarzu.Ani Sara, ani ja nie zwracaliśmy na to uwagi [ Pobierz całość w formacie PDF ]