Pokrewne
- Strona Główna
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (2)
- Clarke Arthur C Tajemnica Ramy (SCAN dal 1137)
- Clarke Arthur C Ogrod ramy (SCAN dal 1061)
- Breskiewicz Zbigniew W Superumysl (SCAN dal 888) (2)
- Allen C. Guelzo Abraham Lincoln as a Man of Ideas (2009)
- Grafton Sue Z jak zwloki
- Nadchodzi Ostatni Dyktator Swia
- Morrell Dav
- Long Julie Anne Siostry Holt 03 Sekret uwodzenia
- Card Orson Scott Chaos
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nie-szalona.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jefferson Hope błędnym wzrokiem rozejrzał się,czy nie ma gdzie drugiego grobu, ale nic nie dostrzegł.Okrutni prześladowcy porwali Lucy,by w haremie syna jednego ze Starszych dopełniło się jej przeznaczenie.Gdy Jefferson Hopejasno zdał sobie sprawę, jaki los ją czeka, i że on nie zdoła już jej uratować, pożałował, że nieleży w grobie obok starego farmera.Lecz raz jeszcze jego żywotność wzięła górę nad rozpaczą.Otrząsnął się z apatii.Jeśli niepozostało mu już żadnej nadziei, mógł przynajmniej życie poświęcić zemście.59Bezgranicznie cierpliwy i uparty, Jefferson Hope potrafił być również wytrwałym mści-cielem, czego się zapewne nauczył przebywając długo wśród Indian.Teraz gdy stał przeddogasającym ogniskiem, czuł, że tylko jedna rzecz może złagodzić jego ból: własnoręczna,bezwzględna i całkowita pomsta na wrogach.Swą silną wolę i niezmordowaną energię takpostanowił skieruje w tym jednym kierunku.Blady, z zaciętym wyrazem twarzy wrócił poporzucone mięso i roznieciwszy ognisko upiekł sobie na zapas tyle, by mu starczyło na paręnajbliższych dni.Potem zawinął żywność w węzełek i mimo wyczerpania ruszył z powrotemprzez góry, śladami Aniołów-Mścicieli.Pięć dni, upadając ze zmęczenia, wlókł się wąwozami, które niedawno przebył konno.Wnocy rzucał się bez sił na skały i urywał sobie parę godzin na sen, ale już o brzasku był wdrodze.Szóstego dnia doszedł do Kanionu Orła.Stąd mógł już dojrzeć siedzibę mormonów.Wyczerpany do cna, wsparł się na strzelbie i pogroził pięścią cichemu, rozległemu miastu.Przyglądając mu się spostrzegł, że główne ulice były przybrane chorągwiami.Zauważył teżinne oznaki jakiejś niedawnej uroczystości.Ciągle jeszcze rozmyślał, co by to być mogło, gdyusłyszał tupot końskich kopyt i ujrzał zbliżającego się jezdzca.Po chwili poznał w nim mor-mona Cowpera, któremu parę razy wyświadczył jakieś przysługi.Zatrzymał go więc, by sięczegoś dowiedzieć o losie Lucy Ferrier. Jestem Jefferson Hope zaczął. Czy pan mnie pamięta?Mormon spojrzał na niego z nie ukrywanym zdziwieniem.Rzeczywiście trudno było wtym obszarpanym, zaniedbanym włóczędze o widmowo bladej twarzy i dziko pałającychoczach poznać ongi dbałego o siebie myśliwego.Przekonawszy się jednak, że mówi prawdę,mormon przestał się dziwić i jawnie się zaniepokoił. Czemuś tu przyszedł, wariacie! wykrzyknął. Zapłacę głową, jeśli mnie przyłapią narozmowie z tobą.Zwięta Czwórka wydała nakaz aresztowania ciebie za udział w ucieczceFerrierów. Nie boję się ani Zwiętej Czwórki, ani ich nakazu poważnie odparł Hope. Pan musicoś wiedzieć o tej sprawie.Człowieku, zaklinam cię na wszystko, co masz świętego, odpo-wiedz na moje pytania! Zawsze byliśmy przyjaciółmi.Na miłość boską, nie odmawiaj mi! O co chodzi? niechętnie zapytał mormon. Mów szybko.Tu nawet skały mają uszy, adrzewa oczy. Co się stało z Lucy Ferrier? Wczoraj poślubiono ją młodemu Drebberowi.Opamiętaj się, człowieku, opamiętaj! Le-dwie stoisz na nogach. Mniejsza o mnie mdlejącym głosem rzekł Hope.Zbladł jak śmierć i osunął się na ska-łę, o którą stał oparty. Mówisz, poślubiono ją? Poślubiono wczoraj.i dlatego wiszą chorągwie na budynkach.Młody Drebber i młodyStangerson posprzeczali się o nią.Obaj brali udział w pościgu i Stangerson zastrzelił jej ojca,co jakoby miało mu dawać większe prawa.Ale na Radzie stronnicy Drebbera przeważyli iprorok jemu ją oddał.%7ładen jednak nie będzie się nią długo cieszyć; wczoraj wyraznie wi-działem śmierć wypisaną na jej obliczu.Bardziej podobna jest do ducha niż do kobiety.Od-chodzisz? Tak odparł Jefferson Hope stojąc już na nogach.Twarz jego stanowczym i twardymwyrazem przypominała rzezbę w marmurze, oczy błyszczały mu złowrogo. Dokąd idziesz? Mniejsza o to odparł i przewiesiwszy broń przez ramię ruszył w głąb wąwozu, w samoserce gór, w legowiska dzikich zwierząt.A żadne z nich nie było tak zawzięte i grozne jak on.Przepowiednia mormona była aż nazbyt trafna.Czy to straszna śmierć ojca, czy też ohydawymuszonego małżeństwa sprawiły, że Lucy nigdy już nie dzwignęła się z tego ciosu.Gasłastopniowo i zmarła w ciągu miesiąca.Jej otępiały z ciągłego pijaństwa małżonek, który po-ślubił ją przede wszystkim dla bogactwa Ferriera, nie odczuł bólu po jej stracie, lecz jego po-60zostałe małżonki opłakiwały Lucy i według zwyczaju mormonów całą noc przed pogrzebemspędziły przy jej zwłokach.Wczesnym rankiem, gdy czuwały przy marach, zobaczyły z prze-rażeniem i zdziwieniem zarazem, że drzwi otworzyły się nagle i dziki, zahartowany w tru-dach, obdarty mężczyzna wtargnął do pokoju.Bez słowa, nie patrząc na żadną z kulących sięw trwodze kobiet, podszedł do białych cichych zwłok, w których ongi żyła czysta dusza LucyFerrier.Pochylił się nad nimi, z czcią przycisnął wargi do zimnego czoła i schwyciwszy rękęzmarłej zdjął z niej obrączkę. Nie pochowacie jej z tym warknął groznie i nim któraś zkobiet zdołała zawołać o pomoc, zbiegł ze schodów i znikł.Wszystko to było tak tajemnicze itrwało tak krótko, że kobiety same sobie nie wierzyły i nie zdołałyby nikogo przekonać, gdy-by nie fakt, iż małe złote kółeczko, małżeński symbol zmarłej, zniknęło z jej palca.Kilka miesięcy Jefferson Hope snuł się po górach pędząc dziwne, dzikie życie, opanowanygorącym pragnieniem zemsty.W mieście opowiadano sobie o tajemniczej postaci skradającejsię na przedmieściach i nawiedzającej pustynne górskie wąwozy.Raz kula wpadła przez oknodomu Stangersona i rozpłaszczyła się, uderzywszy w ścianę, o stopę od jego głowy.Innegorazu wielki głaz spadł tuż koło Drebbera, gdy ten przechodził pod skałą.Uszedł pewnejśmierci, na czas padając plackiem na ziemię.Młodzi mormoni szybko odkryli przyczynę tychzamachów i kilkakrotnie powiedli w góry wyprawy chcąc złapać lub zabić prześladowcę, alezawsze daremnie.Wówczas zaczęli się mieć na baczności i nigdy nie wychodzili samotnie ozmroku zaś nie opuszczali w ogóle domów, które były pilnie strzeżone.Po pewnym czasiemogli sobie pozwolić na większą swobodę, gdyż wszelki słuch o ich prześladowcy zaginął.Sądzili więc, że czas złagodził jego mściwość.Lecz wcale tak nie było, bo czas jeśli tylko czas jeszcze ją powiększył.Jefferson Hopemiał nieugiętą i nieubłaganą duszę, a chęć zemsty tak ją opanowała, że zabrakło w niej miej-sca na jakiekolwiek inne uczucie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Jefferson Hope błędnym wzrokiem rozejrzał się,czy nie ma gdzie drugiego grobu, ale nic nie dostrzegł.Okrutni prześladowcy porwali Lucy,by w haremie syna jednego ze Starszych dopełniło się jej przeznaczenie.Gdy Jefferson Hopejasno zdał sobie sprawę, jaki los ją czeka, i że on nie zdoła już jej uratować, pożałował, że nieleży w grobie obok starego farmera.Lecz raz jeszcze jego żywotność wzięła górę nad rozpaczą.Otrząsnął się z apatii.Jeśli niepozostało mu już żadnej nadziei, mógł przynajmniej życie poświęcić zemście.59Bezgranicznie cierpliwy i uparty, Jefferson Hope potrafił być również wytrwałym mści-cielem, czego się zapewne nauczył przebywając długo wśród Indian.Teraz gdy stał przeddogasającym ogniskiem, czuł, że tylko jedna rzecz może złagodzić jego ból: własnoręczna,bezwzględna i całkowita pomsta na wrogach.Swą silną wolę i niezmordowaną energię takpostanowił skieruje w tym jednym kierunku.Blady, z zaciętym wyrazem twarzy wrócił poporzucone mięso i roznieciwszy ognisko upiekł sobie na zapas tyle, by mu starczyło na paręnajbliższych dni.Potem zawinął żywność w węzełek i mimo wyczerpania ruszył z powrotemprzez góry, śladami Aniołów-Mścicieli.Pięć dni, upadając ze zmęczenia, wlókł się wąwozami, które niedawno przebył konno.Wnocy rzucał się bez sił na skały i urywał sobie parę godzin na sen, ale już o brzasku był wdrodze.Szóstego dnia doszedł do Kanionu Orła.Stąd mógł już dojrzeć siedzibę mormonów.Wyczerpany do cna, wsparł się na strzelbie i pogroził pięścią cichemu, rozległemu miastu.Przyglądając mu się spostrzegł, że główne ulice były przybrane chorągwiami.Zauważył teżinne oznaki jakiejś niedawnej uroczystości.Ciągle jeszcze rozmyślał, co by to być mogło, gdyusłyszał tupot końskich kopyt i ujrzał zbliżającego się jezdzca.Po chwili poznał w nim mor-mona Cowpera, któremu parę razy wyświadczył jakieś przysługi.Zatrzymał go więc, by sięczegoś dowiedzieć o losie Lucy Ferrier. Jestem Jefferson Hope zaczął. Czy pan mnie pamięta?Mormon spojrzał na niego z nie ukrywanym zdziwieniem.Rzeczywiście trudno było wtym obszarpanym, zaniedbanym włóczędze o widmowo bladej twarzy i dziko pałającychoczach poznać ongi dbałego o siebie myśliwego.Przekonawszy się jednak, że mówi prawdę,mormon przestał się dziwić i jawnie się zaniepokoił. Czemuś tu przyszedł, wariacie! wykrzyknął. Zapłacę głową, jeśli mnie przyłapią narozmowie z tobą.Zwięta Czwórka wydała nakaz aresztowania ciebie za udział w ucieczceFerrierów. Nie boję się ani Zwiętej Czwórki, ani ich nakazu poważnie odparł Hope. Pan musicoś wiedzieć o tej sprawie.Człowieku, zaklinam cię na wszystko, co masz świętego, odpo-wiedz na moje pytania! Zawsze byliśmy przyjaciółmi.Na miłość boską, nie odmawiaj mi! O co chodzi? niechętnie zapytał mormon. Mów szybko.Tu nawet skały mają uszy, adrzewa oczy. Co się stało z Lucy Ferrier? Wczoraj poślubiono ją młodemu Drebberowi.Opamiętaj się, człowieku, opamiętaj! Le-dwie stoisz na nogach. Mniejsza o mnie mdlejącym głosem rzekł Hope.Zbladł jak śmierć i osunął się na ska-łę, o którą stał oparty. Mówisz, poślubiono ją? Poślubiono wczoraj.i dlatego wiszą chorągwie na budynkach.Młody Drebber i młodyStangerson posprzeczali się o nią.Obaj brali udział w pościgu i Stangerson zastrzelił jej ojca,co jakoby miało mu dawać większe prawa.Ale na Radzie stronnicy Drebbera przeważyli iprorok jemu ją oddał.%7ładen jednak nie będzie się nią długo cieszyć; wczoraj wyraznie wi-działem śmierć wypisaną na jej obliczu.Bardziej podobna jest do ducha niż do kobiety.Od-chodzisz? Tak odparł Jefferson Hope stojąc już na nogach.Twarz jego stanowczym i twardymwyrazem przypominała rzezbę w marmurze, oczy błyszczały mu złowrogo. Dokąd idziesz? Mniejsza o to odparł i przewiesiwszy broń przez ramię ruszył w głąb wąwozu, w samoserce gór, w legowiska dzikich zwierząt.A żadne z nich nie było tak zawzięte i grozne jak on.Przepowiednia mormona była aż nazbyt trafna.Czy to straszna śmierć ojca, czy też ohydawymuszonego małżeństwa sprawiły, że Lucy nigdy już nie dzwignęła się z tego ciosu.Gasłastopniowo i zmarła w ciągu miesiąca.Jej otępiały z ciągłego pijaństwa małżonek, który po-ślubił ją przede wszystkim dla bogactwa Ferriera, nie odczuł bólu po jej stracie, lecz jego po-60zostałe małżonki opłakiwały Lucy i według zwyczaju mormonów całą noc przed pogrzebemspędziły przy jej zwłokach.Wczesnym rankiem, gdy czuwały przy marach, zobaczyły z prze-rażeniem i zdziwieniem zarazem, że drzwi otworzyły się nagle i dziki, zahartowany w tru-dach, obdarty mężczyzna wtargnął do pokoju.Bez słowa, nie patrząc na żadną z kulących sięw trwodze kobiet, podszedł do białych cichych zwłok, w których ongi żyła czysta dusza LucyFerrier.Pochylił się nad nimi, z czcią przycisnął wargi do zimnego czoła i schwyciwszy rękęzmarłej zdjął z niej obrączkę. Nie pochowacie jej z tym warknął groznie i nim któraś zkobiet zdołała zawołać o pomoc, zbiegł ze schodów i znikł.Wszystko to było tak tajemnicze itrwało tak krótko, że kobiety same sobie nie wierzyły i nie zdołałyby nikogo przekonać, gdy-by nie fakt, iż małe złote kółeczko, małżeński symbol zmarłej, zniknęło z jej palca.Kilka miesięcy Jefferson Hope snuł się po górach pędząc dziwne, dzikie życie, opanowanygorącym pragnieniem zemsty.W mieście opowiadano sobie o tajemniczej postaci skradającejsię na przedmieściach i nawiedzającej pustynne górskie wąwozy.Raz kula wpadła przez oknodomu Stangersona i rozpłaszczyła się, uderzywszy w ścianę, o stopę od jego głowy.Innegorazu wielki głaz spadł tuż koło Drebbera, gdy ten przechodził pod skałą.Uszedł pewnejśmierci, na czas padając plackiem na ziemię.Młodzi mormoni szybko odkryli przyczynę tychzamachów i kilkakrotnie powiedli w góry wyprawy chcąc złapać lub zabić prześladowcę, alezawsze daremnie.Wówczas zaczęli się mieć na baczności i nigdy nie wychodzili samotnie ozmroku zaś nie opuszczali w ogóle domów, które były pilnie strzeżone.Po pewnym czasiemogli sobie pozwolić na większą swobodę, gdyż wszelki słuch o ich prześladowcy zaginął.Sądzili więc, że czas złagodził jego mściwość.Lecz wcale tak nie było, bo czas jeśli tylko czas jeszcze ją powiększył.Jefferson Hopemiał nieugiętą i nieubłaganą duszę, a chęć zemsty tak ją opanowała, że zabrakło w niej miej-sca na jakiekolwiek inne uczucie [ Pobierz całość w formacie PDF ]