[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powstrzymuje pragnienie posprzątania ryżu, poukładania wszystkiego, żeby Anderson-sama zastał porządek, kiedy wróci.Zmusza się do wbicia wzroku w bałagan i przekonaniasamej siebie, że nie jest już niewolnicą.Jeśli on zechce zmieść ryż z podłogi, do takichbrudnych robót są inni.Ona jest do czegoś innego.Jest czymś innym.Jest optymalna na swójsposób.Może kiedyś była sokołem na uwięzi, ale Gendo-sama zrobił coś, za co może być muwdzięczna.Przeciął jej pęta.Może swobodnie fruwać.* * *Przekradanie się przez ciemność przychodzi niemal za łatwo.Emiko płynie przez tłum,nowa szminka na ustach, cienie na powiekach, lśniące srebrne koła w uszach.Jest Nowym Człowiekiem i idzie przez tłum tak gładko, że nie mają pojęcia o jejobecności.Zmieje się z nich.Zmieje się i przenika między nimi.W jej naturze nakręcania czaisię coś samobójczego.Chowa się na widoku.Nie czai się.Los chroni ją bezpiecznie w swoichdłoniach.Prześlizguje się przez tłum, ludzie odskakują zdumieni obecnością nakręcania pomiędzynimi, osłupieni, że grzeszna maszynka ma czelność brukać te chodniki, jakby ich kraj byłchoć w połowie tak czysty, jak wyspy, z których ją wyrzucono.Marszczy nos.Nawet ścieki zJaponii nie byłyby warte tego śmierdzącego, hałaśliwego kraju.Oni po prostu nie rozumieją,że ich zaszczyca.Zmieje się do siebie, a kiedy się za nią oglądają, zdaje sobie sprawę, że roześmiała się w głos.Przed nią białe koszule.Migają pomiędzy lezącymi powoli megodontami i taczkami.Emiko przystaje przy balustradzie mostka nad khlongiem, wbija wzrok w wodę, czeka, ażniebezpieczeństwo przejdzie.Widzi swoje odbicie w kanale, podświetlone od tyłu zielonymblaskiem wszystkich latarń dookoła.Czuje, że mogłaby wtopić się w tę wodę, jeśli tylkowystarczająco długo będzie się w nią wpatrywać.Zostać wodną panną.Czyż nie należy dopływającego świata? Czy nie zasługuje, by popłynąć po wodzie i powoli tonąć? Odpycha odsiebie tę myśl.To dawna Emiko.Ta, która nigdy nie nauczyłaby się latać.Podchodzi do niej jakiś mężczyzna, opiera się o balustradę.Emiko nie unosi wzroku,patrzy na jego odbicie w wodzie. Lubię patrzeć, jak dzieci ganiają się łódkami po kanałach  mówi tamten.Kiwa nieznacznie głową, nie ufając sobie na tyle, żeby się odezwać. A ty widzisz coś w tej wodzie? Patrzysz na nią tyle czasu.Kręci głową.Jego biały mundur ma zielonkawy odcień.Jest tak blisko, że mógłbywyciągnąć rękę i jej dotknąć.Ciekawe, jak wyglądałyby te sympatyczne oczy, gdyby dotknąłdłońmi jej rozpalonej jak piec skóry. Nie musisz się mnie bać  mówi. To tylko mundur.Nie zrobiłaś nic złego. Nie  szepcze. Nie boję się. To dobrze.Taka ładna dziewczyna nie powinna się bać.Masz dziwny akcent.Kiedycię zobaczyłem, pomyślałem, że jesteś z Chaozhou.Emiko kręci nieznacznie głową.Szarpnięcie. Niestety, nie.Z Japonii. Z którejś fabryki?Wzrusza ramionami.Jego wzrok wwierca się w nią.Zmusza głowę do obrotu  powoli,powoli, płynnie, płynnie, ani jednego podrygu, ani szarpnięcia  i patrzy mu w oczy,odpowiada na jego spojrzenie.Starszy, niż myślała.Chyba w średnim wieku.Albo i nie.Może jest młody, tylko wymęczony złem, jakie wyrządza na co dzień.Powstrzymuje chęćwspółczucia mu, walczy z genetycznym przymusem służenia, nawet temu człowiekowi, którynajchętniej by ją poćwiartował.Powoli, powoli, wraca oczyma ku wodzie. Jak się nazywasz?Waha się. Emiko. Aadnie.To coś znaczy?Kręci głową. Nic ważnego. Taka piękna kobieta i taka skromna. Nie.Wcale.Jestem brzydka. Urywa, widząc, że mężczyzna wytrzeszcza oczy.Uświadamia sobie, że się zapomniała.Zdradziła się ruchami. Mężczyzna gapi się szeroko otwartymi oczyma.Emiko cofa się, całkiem zapomniawszy oodgrywaniu człowieka.Jego spojrzenie twardnieje. Trzęsiłapa  sapie.Emiko uśmiecha się ze skrępowaniem. Pomyłka.Naprawdę. Pokaż mi swoje pozwolenie na import.Uśmiecha się. Oczywiście.Gdzieś tu je mam.Oczywiście. Cofa się dalej, stroboskopowe ruchyobwieszczają wszem wobec o wadach w jej DNA.Mężczyzna wyciąga po nią rękę, ona jednak wymyka mu się z uchwytu, szybko sięokręca i już pędzi, wtapiając się w tłum, podczas gdy on wykrzykuje: Zatrzymać ją! Aapać! Sprawa Ministerstwa! Aapać nakręcankę!Cała istota jej duszy krzyczy, że ma się zatrzymać, usłuchać jego rozkazów.Może tylkobiec dalej, dalej od ciosów, jakie wymierzała Mizumi-sensei, kiedy śmiała jej nie usłuchać,dalej od pełnego dezaprobaty żądła jej języka, gdy odważyła się sprzeciwić czyjejś woli.Płonie ze wstydu, gdy niosą się za nią echem jej rozkazy, lecz potem połyka ją tłum,wszędzie słychać tupot stad megodontów, a prześladowca jest o wiele za wolny, by odkryć, wktórym zaułku Emiko dochodzi do siebie.* * *Unikanie białych koszul zajmuje więcej czasu, ale jednocześnie jest grą.Emiko umie jużw nią grać.Jeśli jest szybka, ostrożna i zaplanuje przerwy między sprintami, potrafi łatwo ichuniknąć.Pędząc, zachwyca się ruchami własnego ciała, ich oszałamiającą płynnością, jakbywreszcie była w zgodzie ze swoją naturą.Jakby cała tresura i chłosta Mizumi-sensei miała nacelu ukrycie przed nią tej umiejętności.W końcu dociera do Ploenchit i wspina się na górę.Raleigh, jak zawsze, czeka przybarze, zniecierpliwiony.Unosi wzrok. Spózniłaś się.Potrącę ci za to.Emiko zmusza się, żeby nie czuć się winną, choć przeprasza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl