Pokrewne
- Strona Główna
- Helen Ellerbe Ciemna Strona Historii Chrzescijaństwa
- Harman Andrew 666 stopni Fahrenheita
- Chmielewska Joanna Trudny Trup (4)
- Huelle Pawel Mercedes Benz (2)
- Krzysztof Karolczak, Współczesny terroryzm w Âświetle teorii Halforda Mackindera
- Darwin Charles O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego
- Vinge Joan D Krolowa Zimy
- Szklarski Alfred 9 Tomek w grobowcach faraonow
- William Wharton Tato
- Cook Robin Zaraza by sneer
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- cukrzycowo.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie potrafiła sobie nawet wyobrazićwyginięcia jej klanu.Klan Cameronów liczył setki ludzi.Każdy z nichwiódł spokojne życie w wąwozie, przysięgając składać lenno jej ojcu,przyjmując przed Bogiem i ludzmi jego imię za swoje w ceremonii takstarej i niezmiennej, jak najwspanialsze wesele.Nie posiadanie klanu w górach oznaczało bycie nikim więcej niżponiżonym wygnańcem.Wzrok Morgana spotkał się z jej wzrokiem.- Wierzyłem, że nie będę się płaszczył.Ale płaszczyłbym się dla nich.Oddałbym za nich życie.Oni są wszystkim, co mam, są wszystkim, czymjestem.Sabrina zastanawiała się, czy jakikolwiek mężczyzna opowiadałby osobie z taką pasją i żarliwością? Jej serce zamarło, kiedy zdała sobiesprawę, że Morgan pragnął pokoju nawet bardziej niż lej ojciec.Całe jegożycie od tego zależało.A teraz wszystkie jego nadzieje zginęły zbrutalnych i przebiegłych rąk mordercy Angusa.Podeszła do krat celi, chcąc go choć trochę pocieszyć, nawet jeslipocieszeniem miałyby być tylko jej przeciskające się przez kraty palce.59- Nie! - zawył.Sabrina zamarła.Nareszcie odezwał się w nim żal i bunt, który takdługo w sobie tłumił.Jego oczy płonęły.Aańcuchy zadzwoniły, a kajdanyzabrzęczały niczym kruche, stalowe bransoletki, kiedy Morgan napinałswoje potężne ramiona.- Nie! - powtórzył.- Nie podchodz do krat! Nie wiesz, co mógłbym cizrobić? - powiedział już łagodniejszym głosem.Sabrina wepchnęła ręce do kieszeni, by ukryć ich drżenie.Słabe ciepłowciąż biło od jednej z nich.Wyciągnęła płócienną paczkę, którewcześniej zawinęła z taką pieczołowitością.Morgan stał nieruchomo.Sabrina zbliżała się do krat, unikając jegowzroku, by nie stracić odwagi.Już tylko jeden krok dzielił ją od niego.Podeszła, przygotowując swoją szyję na śmiertelny uścisk łańcucha.Gdy jednak nie nadszedł, uklękła i położyła swój podarunek przy kratach,tak by mógł go bez problemu dosięgnąć.Jego kościste łydki i szerokiestopy przykuły jej uwagę.Wygładziła brzegi pomiętej chusteczki, uwalniając pikantny aromatmiodu i melasy.- Pamiętam, że zawsze uwielbiałeś pierniki.Kucharz dostawał szału,kiedy kradłeś je z kuchni, zanim jeszcze wystygły.Obawiając się widoku jego pogardliwej miny, odwróciła się ipodążyła w kierunku korytarza.Mysz wychodziła właśnie z norki, abyzbadać to miejsce.Wspięła się na tylne łapki, a jej wąsiki zadrżały, gdypoczuła nieznany dotąd zapach.Sabrina pomyślała, że chociaż ktośskorzystał z jej głupoty.Wytarła zbłąkaną łzę tak, by nie zobaczył jejMorgan.Palce Morgana wpiły się w kraty, gdy patrzył, jak Sabrina się oddala.Spuścił wzrok i zatrzymał go na dużym kawałku ciasta leżącym u jegostóp.Spojrzał znów na koniec korytarza, gdzie Sabrina zatrzymała się ispojrzała w obie strony przejścia przed zanurzeniem się w ciemność.Jegowzrok znów przeniósł się na ciasto.Gdy poczuł jego ostry aromat, jegonozdrza zadrżały.%7łołądek skurczył się z głodu.Mysz pomalutku szła wstronę serwetki, a jej maleńkie pazurki smyrgały kamienie.Sabrina rzuciła się w stronę ujścia tunelu, przemykając jak duch60przez oleistą czerń.Morgan obserwował, jak tupocze nogami imruczał pod nosem jakieś przekleństwa.- Kobieto! - wrzasnął.Cisza.Po chwili Sabrina pojawiła się blada w ciemnym przejściu.Morgan wyszarpnął świecę z kinkietu i wetknął ją między kraty.Posypałysię płatki wosku.- Wez to.- Ale ja naprawdę nie mogę.Będziesz tu siedział w ciemnościach,zanim nie przyjdą strażnicy i.- Wez to! - powtórzył.- Wynoś się stąd.Psujesz mój cholerny apetyt.Ich palce otarły się o siebie, kiedy Sabrina brała świecę z jego rąk.%7ładne z nich nie zwróciło uwagi na kapkę gorącego wosku na ich skórze.Otoczyła dłonią płomień, nie chcąc pozwolić, by zgasił go przeciąg.- Smarkulo? - wyszeptał, chcąc dać jej coś więcej, niż ona dała mu.Brudna świeca nie mogła równać się z odwagą, na jaką musiała sięzdobyć, żeby przyjść do tego zawilgoconego piekła i pocieszyć go w żalu.- Tak, Morgan? - odpowiedziała półgębkiem.- Powiedz swojej matce, że jeśli następnym razem będzie celowała wjakiegoś MacDonnella, niech upewni się, że broń jest naładowana czymświęcej niż tylko piórami.Alex nie raz zasadzał się na mnie z tą zabawkąkiedy, byliśmy jeszcze młodymi chłopakami.Sabrina mrugnęła do niego.Jej oczy były tak szeroko otwarte izakłopotane, że bał się, że może ja pocałować.Sięgnął przez kraty ipopchnął ja delikatnie do wyjścia.Po chwili zniknęła i ona i światło.Morgan ścisnął pręty, dręczony przez nasiona zwątpienia, jakiezasadziła w jego myślach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Nie potrafiła sobie nawet wyobrazićwyginięcia jej klanu.Klan Cameronów liczył setki ludzi.Każdy z nichwiódł spokojne życie w wąwozie, przysięgając składać lenno jej ojcu,przyjmując przed Bogiem i ludzmi jego imię za swoje w ceremonii takstarej i niezmiennej, jak najwspanialsze wesele.Nie posiadanie klanu w górach oznaczało bycie nikim więcej niżponiżonym wygnańcem.Wzrok Morgana spotkał się z jej wzrokiem.- Wierzyłem, że nie będę się płaszczył.Ale płaszczyłbym się dla nich.Oddałbym za nich życie.Oni są wszystkim, co mam, są wszystkim, czymjestem.Sabrina zastanawiała się, czy jakikolwiek mężczyzna opowiadałby osobie z taką pasją i żarliwością? Jej serce zamarło, kiedy zdała sobiesprawę, że Morgan pragnął pokoju nawet bardziej niż lej ojciec.Całe jegożycie od tego zależało.A teraz wszystkie jego nadzieje zginęły zbrutalnych i przebiegłych rąk mordercy Angusa.Podeszła do krat celi, chcąc go choć trochę pocieszyć, nawet jeslipocieszeniem miałyby być tylko jej przeciskające się przez kraty palce.59- Nie! - zawył.Sabrina zamarła.Nareszcie odezwał się w nim żal i bunt, który takdługo w sobie tłumił.Jego oczy płonęły.Aańcuchy zadzwoniły, a kajdanyzabrzęczały niczym kruche, stalowe bransoletki, kiedy Morgan napinałswoje potężne ramiona.- Nie! - powtórzył.- Nie podchodz do krat! Nie wiesz, co mógłbym cizrobić? - powiedział już łagodniejszym głosem.Sabrina wepchnęła ręce do kieszeni, by ukryć ich drżenie.Słabe ciepłowciąż biło od jednej z nich.Wyciągnęła płócienną paczkę, którewcześniej zawinęła z taką pieczołowitością.Morgan stał nieruchomo.Sabrina zbliżała się do krat, unikając jegowzroku, by nie stracić odwagi.Już tylko jeden krok dzielił ją od niego.Podeszła, przygotowując swoją szyję na śmiertelny uścisk łańcucha.Gdy jednak nie nadszedł, uklękła i położyła swój podarunek przy kratach,tak by mógł go bez problemu dosięgnąć.Jego kościste łydki i szerokiestopy przykuły jej uwagę.Wygładziła brzegi pomiętej chusteczki, uwalniając pikantny aromatmiodu i melasy.- Pamiętam, że zawsze uwielbiałeś pierniki.Kucharz dostawał szału,kiedy kradłeś je z kuchni, zanim jeszcze wystygły.Obawiając się widoku jego pogardliwej miny, odwróciła się ipodążyła w kierunku korytarza.Mysz wychodziła właśnie z norki, abyzbadać to miejsce.Wspięła się na tylne łapki, a jej wąsiki zadrżały, gdypoczuła nieznany dotąd zapach.Sabrina pomyślała, że chociaż ktośskorzystał z jej głupoty.Wytarła zbłąkaną łzę tak, by nie zobaczył jejMorgan.Palce Morgana wpiły się w kraty, gdy patrzył, jak Sabrina się oddala.Spuścił wzrok i zatrzymał go na dużym kawałku ciasta leżącym u jegostóp.Spojrzał znów na koniec korytarza, gdzie Sabrina zatrzymała się ispojrzała w obie strony przejścia przed zanurzeniem się w ciemność.Jegowzrok znów przeniósł się na ciasto.Gdy poczuł jego ostry aromat, jegonozdrza zadrżały.%7łołądek skurczył się z głodu.Mysz pomalutku szła wstronę serwetki, a jej maleńkie pazurki smyrgały kamienie.Sabrina rzuciła się w stronę ujścia tunelu, przemykając jak duch60przez oleistą czerń.Morgan obserwował, jak tupocze nogami imruczał pod nosem jakieś przekleństwa.- Kobieto! - wrzasnął.Cisza.Po chwili Sabrina pojawiła się blada w ciemnym przejściu.Morgan wyszarpnął świecę z kinkietu i wetknął ją między kraty.Posypałysię płatki wosku.- Wez to.- Ale ja naprawdę nie mogę.Będziesz tu siedział w ciemnościach,zanim nie przyjdą strażnicy i.- Wez to! - powtórzył.- Wynoś się stąd.Psujesz mój cholerny apetyt.Ich palce otarły się o siebie, kiedy Sabrina brała świecę z jego rąk.%7ładne z nich nie zwróciło uwagi na kapkę gorącego wosku na ich skórze.Otoczyła dłonią płomień, nie chcąc pozwolić, by zgasił go przeciąg.- Smarkulo? - wyszeptał, chcąc dać jej coś więcej, niż ona dała mu.Brudna świeca nie mogła równać się z odwagą, na jaką musiała sięzdobyć, żeby przyjść do tego zawilgoconego piekła i pocieszyć go w żalu.- Tak, Morgan? - odpowiedziała półgębkiem.- Powiedz swojej matce, że jeśli następnym razem będzie celowała wjakiegoś MacDonnella, niech upewni się, że broń jest naładowana czymświęcej niż tylko piórami.Alex nie raz zasadzał się na mnie z tą zabawkąkiedy, byliśmy jeszcze młodymi chłopakami.Sabrina mrugnęła do niego.Jej oczy były tak szeroko otwarte izakłopotane, że bał się, że może ja pocałować.Sięgnął przez kraty ipopchnął ja delikatnie do wyjścia.Po chwili zniknęła i ona i światło.Morgan ścisnął pręty, dręczony przez nasiona zwątpienia, jakiezasadziła w jego myślach [ Pobierz całość w formacie PDF ]