[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kończy się ciemna rzeka i zapada czas.9.VII.1942 r.99 Modlitwa INiezdarne ręce, martwe trudy!I cóż ja pocznę pod tym niebem,gdzie tłumy głuche, gdzie pożogii wyją z lęku głodne ludy?Nie nakarmiony snem ni chlebem,jak trup nie pojednany z Bogiem,cóż ja wam pocznę pod tym niebem?O, nie nazywaj mnie człowiekiem,bo mi wstyd krwawy  wzrok wyłupi,bo mi na czole zbrodni znamię.z ziemi nie owoc  zaduch trupii tylko topór, a nie ramię.O, nie nazywaj, lepiej powieśna ustach pieczęć  boże słowoi jakąś pieśń, a nie grobową,i jakiś hełm, a nie na głowie.Zanim jak anioł wyjdę z piekieł,o, nie nazywaj mnie człowiekiem.I odbierz ręce te niezdarne,co i z marmuru krew wyplusną,i zanim ziemię zedrzesz z powieki nim odbijesz mnie jak lustro,by twarz nie była trumną czarną,daj, żebym umarł choć  jak człowiek.lipiec 1942 r.100 Modlitwa IITak wzrastamy, idziemy przez czas i kochanie.Bogu nie dowierzamy, ludzie kłamią nam.Jeszcze rok, jeszcze życie, a co pozostanie,kiedy u blasku przystaniemy bram?Nikt z nas nie jest bez winy.Kiedy noc opada,wasze twarze i moja ociekają krwiąi własne ciało jest jak duszy zdrada,i nienawistne ćwieki własnych rąk.I nikt bez zmazy.Czarne czasu kołajedne w drugie wplecione, czyn pociąga czyn.I noc.A z nocy tej jak gdyby nikt nie wołałnawet o łaskę, odpuszczenie win.O spłyń, aniołem spłyń i od konaniaz myślą od głowy odciętą przez batoczyść.I przywróć nam moc pokochania,sosnowy, prosty dom i potok żywych lat.O ziemio, ziemio moja, powróć w nasze sercaczystym imieniem, rozwiąż skamieniały czas.Od ciał zabitych, ciał morderców,od trwogi nocnej oczyść nas.17 wrzesień 1942 r.101 Modlitwa IIIJeżeli życie tak nas odstałoi nie doleci żadne wołanie,odbierz nam, Panie, ten proch  nie ciało,śmierć daj nam, Panie.Jeżeli skrzydła dzieci maleńkichpoobcinają, zamienią w kamień,odbierz nam ziemię spod stóp przeklętych,w glinę nas zamień.Jeżeli konać nam tak kazałeśz twarzą pod butem, z hańbą u czoła,jeżeli każde kochanie małe,to nas nie wołaj.Jeżeli mokre gałęzie oczu,jeżeli usta z płomieniem wiarylękiem rozdmuchać i zakryć nocą,miłość  pożarem,to nas już nie karm ziemią ni niebem,odbierz, gdy dałeś, niepokój godzin,to zabij dzieci kamiennym chlebemprzed dniem narodzin.wrzesień 1942 r.102 Tren IIOto jak pomnik własnego miłowaniau sinych wód milczeniem stoję,a dołem płyną trumny i posłania,a górą czas i wielkie boje.O zli, zli ludzie, jakie to wam byłociało złowrogie, tępe takie, złe,o, jaka była ta kłamana miłość,której nie starczy i na jedną łzę.O zli, nieszczęśni czy w Bogu zapomniani,tłumem wylegli nad przepaści brzeg,nie dostający ciemnymi głowami,nie uskrzydleni rytmem ciemnych serc.Mroczne, mroczne wąwozy.To mi przed oczamicień duchów jakichś mignie, to strzaskany krzyż,to drogi stratowane trwogą i kołami,nad grobowiskiem ziemi  nieba drżący liść.Nie ma, nie ma powrotu, sine wody moje,do zatopionych dziejów, które w was odbite.Ja jestem posąg wasz i nad milczeniem stojęskamieniałym  pragnieniem i żywym  granitem.Nie ma, nie ma ucieczki.Na rozdartej ziemiten milion serc kalekich z mojej piersi krwawi.Byli żywi, odeszli z słowami prostemi,tych Bóg milczeniem zbawił.Ale nam ziemia gorzka, twarda, nieudała.Widzę was krew węszących, palących kościoły,zdzierających z umarłych strzęp żałosny ciała,złą trwogą i chciwością złączonych na poły.Czuję stopy węszące ostatnie przymierzei ciemność, która chlusta na to martwe złoto.I jestem posąg czasu śmieszny  który, wierzę,choć nie ma znów powrotu, znów nie ma powrotu.9.X.42 r.103 * * *%7łyjemy na dnie ciała.Na samym dnie grozy.Rzezbi nas głód cierpliwy i tną białe mrozy.U okien przystajemy.Noc za oknem czekai śmierć się jeży cicho, gdy czuje człowieka.I topniejemy z wolna.Nie patrzmy sobie w oczyna drugi dzień.Znów człowiek utopił się w nocy.To nie jest smutek wiary.To serca tak siwiejąi stygną coraz, stygną, z miłością i z nadzieją.Wiemy tylko.To wiemy: w ostatnim śnie cierpieniajest dom rzezbiony w słońcu, a pod nim ciepła ziemia,i tam strumieniem jasnym jak przezroczystym mieczemodbici  rozpoznamy twarze ciągle człowiecze.19 pazdziernik 1942 r.104 ElegiaObłoki lotne, żagle uniesień, drzew przyjacielena nieboskłonach.Głowa się chyli w ręce chropawe, głowa bolesna,łakną ramiona.Ten ptak pod wami przepływający jest moim sercem,ciemny, wysoki.Jakże mam uciec do lasów złotych przed niepokojem,ptaki  obłoki?Jakże mam wrócić pełen żałości, niedokończonyw lot wasz i płynność?Dłonie przebite, krzyż za mną idzie,śmierci powinność.Tak się ta glina nieurobiona piętrzy, kamieni,miasta goreją.Jestem że grobem własnym na ziemi,własną nadzieją?Ciche obłoki! znów mnie mijacie, światła płynące,cienie dalekie.Wiarą was nazwę.Wy mnie nazwiecie próchnem żałości,trumną, człowiekiem.wrzesień 1942 r.105 ZjawyDymy pachnące jak kolumny niebanad drzew siwieniem wysoko, wysoko,i w niewidzialnym odbicie potoku.Czyśmy tak tylko zamyśleni w Bogu,czy nas już nie ma?To wszystko jesień.Wszystko znów ominie.Ciało i popiół, i smutek ten sam,i cisza wielka stoi na głębinie,nienasycony, ciemny dzban.Wiem: to te same kołowroty sklepieńhuczą u świateł wysoko, wysoko,kule ogniste i znaki na niebie,te same idą posągi obłoków.A ja tam w dole jestem człowiek jeno,ja nie poznaję jesieni i rzek,spięty krokami z bolesną ziemią,ledwie przeczuwam daleki brzeg.A ja tam w dole łaknę i konam,śmierć na mnie ciężka.Burza schylona,mknie po mnie górą.Leżę bez dna.A ja tam w dole łaknę, i oczytylko mi ciążą, grozą spełnione,i tyle serc się przeze mnie toczy,wszystkie spalone.Są tylko te skinienia, które czas przemilczą,skrzydeł trzepot czy rąk, czy gwiazd?Widzę we mgłach na nowo wędrujący lasi noc tajemną, wilczą.Staję u okna.Okno  zwierciadło,ziemię odbije wysoko, wysoko,i to, co w ciemność kamieniem spadło,spojrzy mi w pamięć jak światła oko.106 Drzewa otworzą się  bramy śpiewne.Natchnie mnie liści gorzki zapach.Przyjdą zwierzęta  mruczące ciepło na cichych łapach.Knieje odwiną po liściu z purpury,aż do jeziora mrocznego dna,nad jeziorami postawią góryte dłonie czyste jak ze szkła.Będę rozmawiał z niedzwiedziem złotympod śliw ciężarem, pod jabłoniamii tak się wolno zamkną gałęziei świat za nami.I tak zostanę liści pełnypośród kaskady lasów i zwierząt,płynący rzeką ze złotej wełny.Wtedy jest cisza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl