Pokrewne
- Strona Główna
- Kornel Makuszynski Szatan z siodmej klasy
- Rushdie Salman Szatanskie wersety
- Biblia Szatana Pl
- Alistair MacLean HMS Ulisses (4)
- Alistair MacLean HMS Ulisses (2)
- Alistair Maclean Wyscig Ku Smierci (2)
- Alistair MacLean Partyzanci (3)
- 03 08
- katastrofizm i ekspresjonizm ,h (3)
- Nienacki Zbigniew Dagome Iudex
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lala1605.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz nikt taki szczęśliwie się nie zjawił.Na liczniku była dziewiątka - pełny magazynek.Odwróciłem się klęcząc, związanymi dłońmi podniosłem hanyatti, zwolniłem bezpiecznik i zacząłem przesuwać pistolet za plecami do prawego boku, na ile pozwalało mi nienaturalnie wykręcone lewe ramię.Muszka zahaczała o marynarkę, ale ciągnąłem i szarpałem tak długo, póki nie zobaczyłem, że wystaje na parę centymetrów zza mojego biodra.Skręciłem kolana i pochyliłem się do przodu, aż moje stopy znalazły się jakieś czterdzieści centymetrów przed wylotem lufy.W pierwszej chwili chciałem przestrzelić węzeł krępujący mi kostki, ale tylko w pierwszej chwili.Czegoś takiego mógłby dokonać wyłącznie Buffalo Bill, lecz on widział dobrze na oba oczy i raczej nie urządzał pokazów w półmroku, ze zdrętwiałymi rękami, które miał związane z tyłu Więcej niż pewne, że w ogólnym rozrachunku, moja próba mogłaby ucieszyć jedynie tamtych dwóch londyńskich chirurgów, którzy chcieli amputować mi lewą stopę.Postanowiłem wybrać za cel półmetrowy odcinek czterech skręconych - ze sobą kabli, którymi przywiązano mi nogi do regału.Przymierzyłem się, jak tylko mogłem najlepiej, i pociągnąłem za spust.Wszystko stało się nagle i równocześnie.Ta nienaturalna pozycja, w jakiej trzymałem pistolet, sprawiła, że miałem wrażenie; jakby odrzut złamał mi prawą rękę.Huk wystrzału w zamkniętym pomieszczeniu zdawał się rozrywać bębenki, zagłuszając świst rykoszetu, który zwichrzył mi włosy, kiedy przelatywał tak blisko, dosłownie o centymetr od głowy, że moje kłopoty omal nie skończyły się na zawsze.Poza tym zdarzyło się jeszcze coś - spudłowałem.Po dwóch sekundach znów strzeliłem.Bez chwili wahania.Jeśli bowiem na górze ktoś został na straży i cieszy się bezczynnością, to zaraz tu zejdzie; żeby sprawdzić, kto zakłóca mu spokój w domu.Ale nie tylko tym się kierowałem - gdybym zwlekał zastanawiając się, czy następny rykoszet nie poleci a ten centymetr bliżej, to prawdopodobnie nigdy bym się nie zdecydował pociągnąć za spust.Znowu huk bliskiego wystrzału i tym razem byłem pewien, że mam wybity prawy kciuk, lecz nie bardzo się tym przejąłem.Najważniejsze, że kabel, którym przywiązano mnie do regału, został pięknie rozerwany w samym środku.Buffalo Bill nie zrobiłby tego lepiej.Odwracając się chwyciłem jedną z podpórek regału wprawdzie całymi, lecz niemal bezużytecznymi rękami, podciągnąłem ciało do pionu, oparłem lewy łokieć na najbliższej półce i czekałem nie spuszczając z oka drzwi Każdy, kto teraz wejdzie, by zobaczyć, co się tutaj dzieje, będzie musiał je otworzyć; a mężczyzna o przeciętnym wzroście jest znacznie łatwiejszym celem niż półmetrowy kawałek kabla.Stałem tak na drżących nogach przez całą minutę, wytężając słuch mocno nadwerężony hukiem dwóch wystrzałów.Nic.Zaryzykowałem kilka szybkich podskoków, a kiedy dotarłem na środek piwnicy, spojrzałem w okno na wypadek, gdyby mój strażnik okazał się ostrożny i sprytny.I znowu nic.Jeszcze parę podskoków i byłem przy drzwiach.Łokciem nacisnąłem klamkę Zamknięte na klucz.Odwróciłem się plecami do drzwi, tak długo skrobałem po nich lufą, aż trafiłem na zamek; i pociągnąłem za spust.Po drugim wystrzale drzwi nagle ustąpiły pod moim ciężarem co może wiele powiedzieć o stanie mojego umysłu, bo nawet nie obejrzałem przedtem zawiasów, by sprawdzić, w którą stronę się otwierają do środka czy na zewnątrz.Upadłem jak długi na betonową podłogę korytarzyku znajdującego się za drzwiami.Gdyby ktoś tam wówczas czekał i chciał mi przyłożyć, miał po temu najlepszą okazję.Ale nikt mi nie przyłożył, bo nikogo tam nie było.Oszołomiony i poobijany z trudem się podniosłem, odszukałem kontakt i nacisnąłem go ramieniem.Goła żarówka, która wisiała na końcu krótkiego kabla, jednak się nie zapaliła.Mogła być przepalona albo w ogóle do luftu, lecz moim zdaniem fakt ten oznaczał całkowity brak prądu - w powietrzu bowiem unosiła się woń podstarzałej stęchlizny, co świadczyło, że właściciel opuścił ten dom już dawno.Zniszczone schody prowadziły w ciemność.Wskoczyłem na pierwsze dwa stopnie i zacząłem tańczyć jak nakręcanyŻeby nie upaść błyskawicznie się obróciłem i usiadłem.Wówczas uznałem, że dla własnego bezpieczeństwa rozsądnie zrobię, jeśli jak najniżej utrzymam środek ciężkości W tej pozycji dotarłem do szczytu schodów, przenosząc siedzenie po kolei z jednego stopnia na drugi.Drzwi na górze również były zamknięte na klucz, ale to nie moje drzwi i miałem jeszcze pięć nabojów w magazynkuHanyatti.Zamek ustąpił po pierwszym strzale i wytoczyłem się do hallu.Hall był wysoki, miał nieregularny kształt, a jego ściany pokrywało to, co handlarze nieruchomościami nazywają wykwintną boazerią ręcznie ociosane dębowe belki, czarne i brzydkie, Z lewej i prawej strony zobaczyłem jakieś zamknięte drzwi, w głębi następne ,oszklone ,a obok mnie jeszcze jedne ,które przypuszczalnie prowadziły na zaplecze budynku.Nad głową miałem schody ,a pod nogami nierówny parkiet, pokryty grubą warstwą kurzu; z przeplatającymi się śladami butów.Biegły one od oszklonych drzwi do miejsca, w którym stałem.Najważniejsze, że w hallu nie było nikogo.Teraz już wiedziałem, że jestem sam ,lecz nie wiedziałem, na jak długo chyba zwłoka byłaby głupotą.Nie chciałem zadeptać śladów na parkiecie, skierowałem się więc do drzwi obok, które dla odmiany nie były zamknięte na klucz.Znalazłem się w następnym korytarzu, prowadzącym do części gospodarczej - spiżarni, kredensu, kuchni i pomywalni.A zatem to duży staromodny dom.Podskakując obszedłem wszystkie te pomieszczenia, otwierałem szafy i wyciągałem szuflady na podłogę, ale była to tylko strata czasu.Nie zauważyłem żadnego śladu, który by wskazywał, że dom ten opuszczono w takim pośpiechu jak latarnię morską na wyspie Flannan - dawni właściciele wyprowadzając się zabrali ze sobą cały dobytek.Nie zostawili nawet agrafki, co wcale nie oznacza, że mógłbym nią rozplątać kabel krępujący mi ręce i nogi.Drzwi kuchennych także nie zamknięto na klucz.Otworzyłem je i wyskoczyłem na ulewny deszcz, który wciąż jeszcze padał.Rozejrzałem się dookoła, lecz nie zauważyłem nic szczególnego.Całkiem zdziczały, zapuszczony ogród, wysokie na trzy metry żywopłoty, które od lat nie widziały nożyc, ociekające wodą.sosny i cyprysy, szumiące pod ciemnym zapłakanym niebem."Wichrowe wzgórza" to przy tym pestka.Niedaleko zobaczyłem dwie drewniane budy - jedna z nich na tyle duża, że mogła być garażem, druga zaś znacznie mniejsza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Lecz nikt taki szczęśliwie się nie zjawił.Na liczniku była dziewiątka - pełny magazynek.Odwróciłem się klęcząc, związanymi dłońmi podniosłem hanyatti, zwolniłem bezpiecznik i zacząłem przesuwać pistolet za plecami do prawego boku, na ile pozwalało mi nienaturalnie wykręcone lewe ramię.Muszka zahaczała o marynarkę, ale ciągnąłem i szarpałem tak długo, póki nie zobaczyłem, że wystaje na parę centymetrów zza mojego biodra.Skręciłem kolana i pochyliłem się do przodu, aż moje stopy znalazły się jakieś czterdzieści centymetrów przed wylotem lufy.W pierwszej chwili chciałem przestrzelić węzeł krępujący mi kostki, ale tylko w pierwszej chwili.Czegoś takiego mógłby dokonać wyłącznie Buffalo Bill, lecz on widział dobrze na oba oczy i raczej nie urządzał pokazów w półmroku, ze zdrętwiałymi rękami, które miał związane z tyłu Więcej niż pewne, że w ogólnym rozrachunku, moja próba mogłaby ucieszyć jedynie tamtych dwóch londyńskich chirurgów, którzy chcieli amputować mi lewą stopę.Postanowiłem wybrać za cel półmetrowy odcinek czterech skręconych - ze sobą kabli, którymi przywiązano mi nogi do regału.Przymierzyłem się, jak tylko mogłem najlepiej, i pociągnąłem za spust.Wszystko stało się nagle i równocześnie.Ta nienaturalna pozycja, w jakiej trzymałem pistolet, sprawiła, że miałem wrażenie; jakby odrzut złamał mi prawą rękę.Huk wystrzału w zamkniętym pomieszczeniu zdawał się rozrywać bębenki, zagłuszając świst rykoszetu, który zwichrzył mi włosy, kiedy przelatywał tak blisko, dosłownie o centymetr od głowy, że moje kłopoty omal nie skończyły się na zawsze.Poza tym zdarzyło się jeszcze coś - spudłowałem.Po dwóch sekundach znów strzeliłem.Bez chwili wahania.Jeśli bowiem na górze ktoś został na straży i cieszy się bezczynnością, to zaraz tu zejdzie; żeby sprawdzić, kto zakłóca mu spokój w domu.Ale nie tylko tym się kierowałem - gdybym zwlekał zastanawiając się, czy następny rykoszet nie poleci a ten centymetr bliżej, to prawdopodobnie nigdy bym się nie zdecydował pociągnąć za spust.Znowu huk bliskiego wystrzału i tym razem byłem pewien, że mam wybity prawy kciuk, lecz nie bardzo się tym przejąłem.Najważniejsze, że kabel, którym przywiązano mnie do regału, został pięknie rozerwany w samym środku.Buffalo Bill nie zrobiłby tego lepiej.Odwracając się chwyciłem jedną z podpórek regału wprawdzie całymi, lecz niemal bezużytecznymi rękami, podciągnąłem ciało do pionu, oparłem lewy łokieć na najbliższej półce i czekałem nie spuszczając z oka drzwi Każdy, kto teraz wejdzie, by zobaczyć, co się tutaj dzieje, będzie musiał je otworzyć; a mężczyzna o przeciętnym wzroście jest znacznie łatwiejszym celem niż półmetrowy kawałek kabla.Stałem tak na drżących nogach przez całą minutę, wytężając słuch mocno nadwerężony hukiem dwóch wystrzałów.Nic.Zaryzykowałem kilka szybkich podskoków, a kiedy dotarłem na środek piwnicy, spojrzałem w okno na wypadek, gdyby mój strażnik okazał się ostrożny i sprytny.I znowu nic.Jeszcze parę podskoków i byłem przy drzwiach.Łokciem nacisnąłem klamkę Zamknięte na klucz.Odwróciłem się plecami do drzwi, tak długo skrobałem po nich lufą, aż trafiłem na zamek; i pociągnąłem za spust.Po drugim wystrzale drzwi nagle ustąpiły pod moim ciężarem co może wiele powiedzieć o stanie mojego umysłu, bo nawet nie obejrzałem przedtem zawiasów, by sprawdzić, w którą stronę się otwierają do środka czy na zewnątrz.Upadłem jak długi na betonową podłogę korytarzyku znajdującego się za drzwiami.Gdyby ktoś tam wówczas czekał i chciał mi przyłożyć, miał po temu najlepszą okazję.Ale nikt mi nie przyłożył, bo nikogo tam nie było.Oszołomiony i poobijany z trudem się podniosłem, odszukałem kontakt i nacisnąłem go ramieniem.Goła żarówka, która wisiała na końcu krótkiego kabla, jednak się nie zapaliła.Mogła być przepalona albo w ogóle do luftu, lecz moim zdaniem fakt ten oznaczał całkowity brak prądu - w powietrzu bowiem unosiła się woń podstarzałej stęchlizny, co świadczyło, że właściciel opuścił ten dom już dawno.Zniszczone schody prowadziły w ciemność.Wskoczyłem na pierwsze dwa stopnie i zacząłem tańczyć jak nakręcanyŻeby nie upaść błyskawicznie się obróciłem i usiadłem.Wówczas uznałem, że dla własnego bezpieczeństwa rozsądnie zrobię, jeśli jak najniżej utrzymam środek ciężkości W tej pozycji dotarłem do szczytu schodów, przenosząc siedzenie po kolei z jednego stopnia na drugi.Drzwi na górze również były zamknięte na klucz, ale to nie moje drzwi i miałem jeszcze pięć nabojów w magazynkuHanyatti.Zamek ustąpił po pierwszym strzale i wytoczyłem się do hallu.Hall był wysoki, miał nieregularny kształt, a jego ściany pokrywało to, co handlarze nieruchomościami nazywają wykwintną boazerią ręcznie ociosane dębowe belki, czarne i brzydkie, Z lewej i prawej strony zobaczyłem jakieś zamknięte drzwi, w głębi następne ,oszklone ,a obok mnie jeszcze jedne ,które przypuszczalnie prowadziły na zaplecze budynku.Nad głową miałem schody ,a pod nogami nierówny parkiet, pokryty grubą warstwą kurzu; z przeplatającymi się śladami butów.Biegły one od oszklonych drzwi do miejsca, w którym stałem.Najważniejsze, że w hallu nie było nikogo.Teraz już wiedziałem, że jestem sam ,lecz nie wiedziałem, na jak długo chyba zwłoka byłaby głupotą.Nie chciałem zadeptać śladów na parkiecie, skierowałem się więc do drzwi obok, które dla odmiany nie były zamknięte na klucz.Znalazłem się w następnym korytarzu, prowadzącym do części gospodarczej - spiżarni, kredensu, kuchni i pomywalni.A zatem to duży staromodny dom.Podskakując obszedłem wszystkie te pomieszczenia, otwierałem szafy i wyciągałem szuflady na podłogę, ale była to tylko strata czasu.Nie zauważyłem żadnego śladu, który by wskazywał, że dom ten opuszczono w takim pośpiechu jak latarnię morską na wyspie Flannan - dawni właściciele wyprowadzając się zabrali ze sobą cały dobytek.Nie zostawili nawet agrafki, co wcale nie oznacza, że mógłbym nią rozplątać kabel krępujący mi ręce i nogi.Drzwi kuchennych także nie zamknięto na klucz.Otworzyłem je i wyskoczyłem na ulewny deszcz, który wciąż jeszcze padał.Rozejrzałem się dookoła, lecz nie zauważyłem nic szczególnego.Całkiem zdziczały, zapuszczony ogród, wysokie na trzy metry żywopłoty, które od lat nie widziały nożyc, ociekające wodą.sosny i cyprysy, szumiące pod ciemnym zapłakanym niebem."Wichrowe wzgórza" to przy tym pestka.Niedaleko zobaczyłem dwie drewniane budy - jedna z nich na tyle duża, że mogła być garażem, druga zaś znacznie mniejsza [ Pobierz całość w formacie PDF ]