[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od normalnego niebieskoszarego tła odcinały się nieregularne, jakby wyblakłe zieleniejące plamy o żółtawych brzegach.Nieco dalej ogarniały większą powierzchnię.Zaraza porostów przerzuciła się więc na mchy.Czyżby miała zagrozić całej florze? Allan nie chciał martwić dziewczyny tak niepomyślnym odkryciem.Zajął się tylko zebraniem do podręcznej torby próbek chorych roślin.Wybie­rając bardziej charakterystyczne kępki, oddalił się kilkanaście metrów.Po drodze zerwał piękny kwiat.Tymczasem Zoe ogarnęło zniecierpliwienie.Proxima świeciła jeszcze jasno i nawet w głębi puszczy dermowizor pozwalał zorientować się w najbliższym otoczeniu.Zoe przesuwała palcami po płaskorzeźbie ekranu, lecz nie dostrzeg­ła Allana.Wnioskując, że ma przed sobą spory kawałek wolnej drogi, ostroż­nie włączyła silnik.Wózek-fotel potoczył się naprzód, lecz niebawem zadrżał raptownie, zataczając w miejscu półkole.Niewidoma szybkim przesu­nięciem dźwigni zatrzymała pojazd.— Co robisz? — dobiegł dziewczynę przerażony głos Allana.Po chwili botanik był przy niej.— Szczęście, że ci się nic nie stało.Gdybyś skierowała fotel bardziej w prawo, mogłabyś pokaleczyć twarz o kolce krzewów.Może one są nawet trujące.— Szukałam cię.Tak nagle zniknąłeś mi z ekranu.— Spostrzegłem bardzo efektowny kwiat.Trochę przypomina storczyk.Pomyślałem, że będzie ci z nim do twarzy — dodał zmieszany, kładąc zdobycz na jej dłoni.— Chciałem ci zrobić niespodziankę, a w tej puszczy ładny kwiat jest rzadkością.Przeważają rośliny zarodnikowe lub wiatropylne o nie­pozornych bezwonnych kwiatach, takich jak u zbóż.Zoe uniosła kwiat do twarzy.— Bardzo ci dziękuję.Jaki duży! Z pewnością śliczny — cieszyła się.— Ale wcale nie pachnie — dodała ciszej.Allan pochylił się nad kwiatem i nad Zoe.Ciepło policzków dziewczyny przeniknęło go przyjemnym dreszczem.Po chwili jednak cofnął się, nie chcąc, aby Zoe pomyślała, że próbuje wykorzystać jej ślepotę.Przypomniał sobie wzmiankę o zapachu i machinalnie rzucił:— Nie pachnie.Tak, wcale nie pachnie.No cóż.Na Ziemi też bywa z tym rozmaicie.Najwonniejsze są kwiaty stref umiarkowanych, które zapachem zwabiają owady.To samo dotyczy rozmaitych agaw oraz kaktusów otwierających kielichy nocą i zapylanych przez nietoperze.Natomiast ornitogamiczne kwiaty tropików, których partnerami są kolibry i inni skrzydlaci śpiewacy, zazwyczaj nie pachną, bo ptakom wystarczą ich jaskrawe barwy.— Barwy.— podchwyciła niewidoma.Ułożyła kwiat na kolanach i intensywnie przebierała palcami po płytce ekranu.Tym razem nie była pewna oceny.— Jaki kolor ma mój kwiat? Chyba czerwony.Allan poczuł się zakłopotany.Płatki strzępiasto rozdarte w sześcioramienną gwiazdę płonęły jaskrawą czerwienią, która zdawała się spływać w seledyno­wą czarę kielicha, nakrapianą różem i złotem.Jak miał wysłowić ten przepych barw, by nie sprawić przykrości ociemniałej?Przeciągająca się cisza jeszcze gorzej podziałała na dziewczynę.— Więc jaki jest kolor kwiatu? — zapytała niecierpliwie.— Czerwony — odrzekł cicho.Tymczasem pojaśniało i spoza wiotkiej draperii ostatnich krzewów zamaja­czyły zabudowania bazy.PIERWSZY KONKRETNY DOWÓDŚwist wichru i dudnienie ciężkich kropli deszczu po dachu stacji nie usta­wały.W pospiesznie rozsuniętych drzwiach, łączących przedsionek z labora­torium, pojawiła się Mary zadyszana ucieczką przed nawałnicą.— Ależ zawiewa — rzuciła od progu.— Istny huragan.— Zwykłe zakłócenia periastralne — zauważył Renę.— Dojdzie do tego trochę bujania.Na twarzy Zoe odbił się niepokój.— Trzęsienie ziemi?— Nic groźnego — odparła Mary.— Wstrząsy są tu wprawdzie częste, ale słabe.To dziwne zresztą.Z obliczeń wynika, że kiedy ten glob przybliża się do Proximy na pół miliona kilometrów, drgania sejsmiczne winny być w tym rejonie o wiele potężniejsze.Wtedy bowiem działają ogromne siły przypływowe.A jednak zarówno w okolicach „kopców", jak w obrębie oaz ciepła nie widać poważniejszych zniszczeń.— Czyżby ONI umieli w jakiś sposób zahamować te zjawiska? —zapytała Zoe.— Może raczej wybierali dogodny teren — odparła Mary.— Nie przypisuj­my im przesadnych, to znaczy nie sprawdzonych sukcesów, gdyż to pod­waża wiarygodność pewniejszych dowodów ich działań.— Powiedzmy poszlak, które dopiero trzeba udowodnić — sceptycznie sprostował Renę.— Ależ tatusiu! — zawołała Zoe z wymówką.— A mój pierścień? No i nie tylko.— Twój pierścień, pierwszy w historii dowód istnienia kosmitów, wskazuje, że ktoś odwiedził niegdyś Noktę, glob zlodowaciały z kretesem nawet wówczas, gdy Proxima grzała znacznie mocniej.A paradoksy Temy są na razie tylko polem ciekawych spekulacji i sprzecznych hipotez.To samo dotyczy roz­bitej planety X.Tę wymianę poglądów przerwał dźwięczny sygnał i głos komputera z centrali łączności.— Dwójka wzywa Jedynkę!— Idź i zacznij rozmowę — Mary zwróciła się do zoologa.— My zaraz przyjdziemy.Wstała, by przeprowadzić fotel Zoe przez wąskie drzwi do salonu wideofonii, lecz niewidoma dała znak ręką, że na razie zostanie.— Zawołasz mnie dopiero wtedy, jeśli Wład mnie poprosi — rzuciła za wychodzącym ojcem.— Rozkaz! — zażartował'Renę, aby choć trochę rozładować napięcie.Wie­dział, że Zoe stara się nie okazywać, jak bardzo zależy jej na tej rozmowie, chociaż z pewnością ciężko przeżywa to, że Wład jeszcze się nie odezwał od jej przylotu na Temę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl