Pokrewne
- Strona Główna
- Ks. Adam Skwarczyński PORADY DUSZPASTERZA (Niezbędnik w trudnych sytuacjach)
- Asnyk Adam Poezje Publicznosc i poeci
- Adam Cyra Raport Witolda Pileckiego
- Mickiewicz Adam Pan Tadeusz ISBN 9789185805006
- Wisniewski Snerg Adam Wedlug Lotra
- Sznaper Adam Akademia cudow
- adam smit undesnii bayalag
- 9.Glen Cook A Imie Jej Ciemnosc
- Corel DRAW (6)
- Vonnegut Kurt Rzeznia numer piec
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- marcelq.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W widoku tym było coś kojącego.Jędrek uśmiechnął się.Twardoszowa, jakby tym zachęcona, powiedziała:- Ach, zupełnie zapomniałam.Po drodze wstąpiłam do Karpielki.Mają już wiadomości od Brońci.- Co z Brońcią? - poruszył się nerwowo.- Siedzi spokojnie u ciotki Honorki w Dzianiszu.Miała szczęście, że wtedy nie było jej w domu.- A mama? - zapytał cicho Bukowy.- Mama.- przeciągnęła trwożnie.- Mama wciąż jeszcze w Pałace na gestapo.- Żyje?- Tak.Dostajemy stale grypsy od Ciułaczowej.Bukowy uniósł się na łokciach i z wyrazem udręki spojrzał na kobietę.- Widzi pani.Wyrzucam sobie ciągle, że wtedy poszedłem do domu.Lepiej by było, gdybym zdechł po drodze.- Przecież był pan śmiertelnie wyczerpany - rzuciła pocieszająco.Bukowy usiadł na łóżku; dłońmi zakrył oczy.- Nigdy sobie tego nie daruję.Nigdy.- Panie Jędrku - powiedziała łagodnie i delikatnie ujęła jego ramię.- Niechże pan zrozumie, że to wszystko stało się przez Niebiesa.- Nie - zaprzeczył.- Za Walka nic by jej nie zrobili.To przecież obłąkany.A na górze, na poddaszu znaleźli moje fałszywe dokumenty.To przeze mnie mama siedzi w Pałace.Kobieta pogładziła go po ramieniu jak syna.- Uspokój się, chłopcze.Pan był przecież chory.Cóż pan mógł zrobić?Bukowy opadł na poduszkę.Jego wychudła twarz ostro odcinała się od białej pościeli.Zapadnięte oczy błyszczały dziwnym światłem.Milczał chwilę, a potem wyszeptał:- Bo widzi pani.tak strasznie chciałem zobaczyć matkę.Tak strasznie, że to było silniejsze ode mnie.CZĘŚĆ TRZECIANIEZNAJOMA Z BARU "BOLERO"1Była sierpniowa, deszczowa noc.Wiatr gwizdał ponuro w konarach drzew, a drzewa chwiały się pod naporem nawałnicy.Przez krajobraz pogrążony w mroku, skąpany w strugach ulewy przebijał się nocny pociąg zmierzający z przygranicznej stacji Rozsnyó do Budapesztu.Koła głucho, rytmicznie dudniły na szynach.Poprzez wycie wichru przedzierał się żałosny gwizd lokomotywy.W przedziale trzeciej klasy siedziały trzy osoby: Władek Mrowca, starsza kobieta o wyglądzie urzędniczki niższego stopnia, i węgierski chłop - tęgi, z rozlaną twarzą, z oczami ciężkimi od snu.Nad nim na półce piętrzyły się tobołki.Zapewne jechał z towarem na targ.Mrowca oparł bezwładnie głowę o ścianę wagonu.Na chwilę zapadł w niespokojny półsen.Wnet jednak obudziło go bolesne rwanie w ramieniu.Rana, którą opatrzył prowizorycznie w Rozsnyó, nabrzmiewała teraz bólem i pulsowała.Mrowca zaciskał zęby, żeby nie krzyczeć.Po chwili poczuł nagłą ulgę, a po zdrętwiałej ręce rozlało się niemal błogie ciepło.Był tak zmęczony i wyczerpany z upływu krwi, że nie pojął, iż to rana zaczęła broczyć.Siedząca naprzeciw Mrowcy kobieta usłyszała głośne kapanie.Ocknęła się z męczącego odrętwienia.Rozejrzała się z zaciekawieniem.Nagle jej spojrzenie spoczęło na bezwładnie zwisającej ręce Mrowcy.Zobaczyła zalaną krwią dłoń.Cofnęła się gwałtownie i wydała stłumiony okrzyk.- Proszę pana.proszę pana - dotknęła ramienia Mrowcy.- Co się panu stało?Władek wzdrygnął się wyrwany z omdlenia Chwilę wodził nieprzytomnymi oczami.- Krew - powiedział przeciągle przebudzony chłop.- Pewno jaki wypadek.- Wypadek - powtórzył bezwolnie Mrowca.- Właśnie jadę do szpitala.Chłop ziewnął głośno.- Pewno przy robocie?Mrowca nic nie odpowiedział.Podniósł się z trudem, lecz był tak słaby, że zatoczył się i upadł ciężko na ławkę.Kobieta zerwała się.Z trwożna zapobiegliwością chciała mu pomóc, lecz Mrowca odsunął ją łagodnie.Zebrał wszystkie siły i ruszył ku drzwiom przedziału.- Może panu pomóc? - usłyszał za sobą głos kobiety.- Dziękuję - odparł szorstko.Szarpnął drzwi, wyszedł na korytarz.Na twarzy poczuł ożywczy wiew wdzierającego się przez nie domknięte okno powietrza i chłodne krople deszczu.Ruszył przed siebie.Korytarz był pusty.W głębi mdłym światłem migotała przyćmiona żarówka.Poszedł w tę stronę.Po chwili znalazł drzwi do toalety.W wiszącym nad umywalką lustrze zobaczył swoją twarz.Przeraził się.Była trupio blada, obca, jak gdyby należała do innego człowieka."Źle ze mną - przemknęła myśl przez skołataną głowę.- Żeby tylko dojechać do Budapesztu.do Jędrka.Telepes.ulica Telepes.tramwaj sześćdziesiąt siedem." Oparł się plecami o drzwi i z ogromnym wysiłkiem zaczął ściągać wiatrówkę Zabrało mu to sporo czasu, gdyż przy każdym ruchu ranne ramię przeszywał wzmagający się ból.Kiedy wreszcie wyswobodził się ze sztywnej od zakrzepłej krwi wiatrówki, otworzył kran, zakrwawioną rękę podsunął pod strugę wody.Potem z rękawa flanelowej koszuli oddarł kawałek materiału.Wytarł nim dokładnie rękę.Krew jednak wciąż spływała cienką, prawie czarną strugą."Musiałem oberwać w tętnicę - pomyślał.- Dlatego jestem tak cholernie słaby.Żeby tylko dojechać do Budapesztu.Nie wolno mi zostać po drodze." Oddarł drugi, większy kawał flaneli i przewiązał nim rękę poniżej rany.Zacisnął jak mógł najsilniej.Krew przestała spływać.Był jednak tak wyczerpany i słaby, że nie miał sił wciągnąć na siebie wiatrówki.Leżała u jego stóp.Nie potrafił nawet schylić się po nią.Targnął nim gwałtowny niepokój.Co się stanie, jeśli ktoś będzie próbował dobijać się do toalety? Zsunął się więc na kolana.W tej samej chwili usłyszał mocne łomotanie do drzwi, a potem niespokojny głos kobiety:- Proszę pana, co panu się stało? Proszę pana.- Nic.nic - odkrzyknął słabym głosem.- Zaraz wracam.Z nadludzkim wysiłkiem wsunął zdrową rękę w rękaw wiatrówki, a potem całą wiatrówkę nasunął na głowę.Szamotał się chwilę, by wbić się w sztywny brezent.Udało się.Rannej ręki nie próbował jednak wkładać w rękaw.Uniósł się z klęczek, podstawił twarz pod nikły strumień wody.To go nieco otrzeźwiło.Potem wytarł twarz chustką i wrócił do przedziału.Kiedy wchodził, widział jeszcze dwie zamazane twarze i otwierające się usta.Mówili coś do niego, lecz on ich już nie rozumiał.Zwalił się na ławkę, Wtulił w swój kąt i zapadł w pełne majaczeń omdlenie.Zbudziło go dopiero mocne szarpnięcie za ramię, a kiedy otworzył oczy, ujrzał nad sobą twarz tej samej kobiety i usłyszał, jakby z bardzo daleka, jej głos.- Już Budapeszt.Trzeba wysiadać.Przetarł dłonią rozpaloną gorączką twarz, lecz nie podniósł się.- Budapeszt, proszę pana - powtórzyła łagodnie kobieta.Pomyślał, że jeżeli teraz nie wstanie, dadzą znać na pogotowie, przewiozą go do szpitala i zacznie się badanie - skąd ten postrzał w ramię? Nie, do tego nie mógł dopuścić.- Już idę - powiedział.Wsparł się na zdrowej ręce, wstał z ogromnym wysiłkiem i chwiejnym krokiem skierował się ku wyjściu.- A plecak? - usłyszał za sobą głos kobiety.Zatrzymał się.Zaczekał, aż poda mu plecak.Nie miał sił podziękować.Skinął tylko głową, chwycił plecak za rzemienie i, nie zarzuciwszy go na ramię, ruszył przed siebie.Na szczęście plecak był lekki, niemal pusty.Nie wiedział, kiedy i jak znalazł się na peronie.Było zimno, zacinał chłodny deszcz.Ludzie szli w kierunku bocznego wyjścia.Wlókł się za nimi.Wszyscy go mijali i zdawało mu się, że stoi w miejscu.Hala dworca była ponura i ciemna.Światła przygaszone.Minął ją z uczuciem ulgi.Po drodze nikt nie zwrócił na niego uwagi.Dopiero przed dworcem zobaczył dwóch żandarmów.Przechadzali się wolnym, miarowym krokiem.Na ich widok skierował się w stronę postoju taksówek.Zdawało mu się, że zmierzają ku niemu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.W widoku tym było coś kojącego.Jędrek uśmiechnął się.Twardoszowa, jakby tym zachęcona, powiedziała:- Ach, zupełnie zapomniałam.Po drodze wstąpiłam do Karpielki.Mają już wiadomości od Brońci.- Co z Brońcią? - poruszył się nerwowo.- Siedzi spokojnie u ciotki Honorki w Dzianiszu.Miała szczęście, że wtedy nie było jej w domu.- A mama? - zapytał cicho Bukowy.- Mama.- przeciągnęła trwożnie.- Mama wciąż jeszcze w Pałace na gestapo.- Żyje?- Tak.Dostajemy stale grypsy od Ciułaczowej.Bukowy uniósł się na łokciach i z wyrazem udręki spojrzał na kobietę.- Widzi pani.Wyrzucam sobie ciągle, że wtedy poszedłem do domu.Lepiej by było, gdybym zdechł po drodze.- Przecież był pan śmiertelnie wyczerpany - rzuciła pocieszająco.Bukowy usiadł na łóżku; dłońmi zakrył oczy.- Nigdy sobie tego nie daruję.Nigdy.- Panie Jędrku - powiedziała łagodnie i delikatnie ujęła jego ramię.- Niechże pan zrozumie, że to wszystko stało się przez Niebiesa.- Nie - zaprzeczył.- Za Walka nic by jej nie zrobili.To przecież obłąkany.A na górze, na poddaszu znaleźli moje fałszywe dokumenty.To przeze mnie mama siedzi w Pałace.Kobieta pogładziła go po ramieniu jak syna.- Uspokój się, chłopcze.Pan był przecież chory.Cóż pan mógł zrobić?Bukowy opadł na poduszkę.Jego wychudła twarz ostro odcinała się od białej pościeli.Zapadnięte oczy błyszczały dziwnym światłem.Milczał chwilę, a potem wyszeptał:- Bo widzi pani.tak strasznie chciałem zobaczyć matkę.Tak strasznie, że to było silniejsze ode mnie.CZĘŚĆ TRZECIANIEZNAJOMA Z BARU "BOLERO"1Była sierpniowa, deszczowa noc.Wiatr gwizdał ponuro w konarach drzew, a drzewa chwiały się pod naporem nawałnicy.Przez krajobraz pogrążony w mroku, skąpany w strugach ulewy przebijał się nocny pociąg zmierzający z przygranicznej stacji Rozsnyó do Budapesztu.Koła głucho, rytmicznie dudniły na szynach.Poprzez wycie wichru przedzierał się żałosny gwizd lokomotywy.W przedziale trzeciej klasy siedziały trzy osoby: Władek Mrowca, starsza kobieta o wyglądzie urzędniczki niższego stopnia, i węgierski chłop - tęgi, z rozlaną twarzą, z oczami ciężkimi od snu.Nad nim na półce piętrzyły się tobołki.Zapewne jechał z towarem na targ.Mrowca oparł bezwładnie głowę o ścianę wagonu.Na chwilę zapadł w niespokojny półsen.Wnet jednak obudziło go bolesne rwanie w ramieniu.Rana, którą opatrzył prowizorycznie w Rozsnyó, nabrzmiewała teraz bólem i pulsowała.Mrowca zaciskał zęby, żeby nie krzyczeć.Po chwili poczuł nagłą ulgę, a po zdrętwiałej ręce rozlało się niemal błogie ciepło.Był tak zmęczony i wyczerpany z upływu krwi, że nie pojął, iż to rana zaczęła broczyć.Siedząca naprzeciw Mrowcy kobieta usłyszała głośne kapanie.Ocknęła się z męczącego odrętwienia.Rozejrzała się z zaciekawieniem.Nagle jej spojrzenie spoczęło na bezwładnie zwisającej ręce Mrowcy.Zobaczyła zalaną krwią dłoń.Cofnęła się gwałtownie i wydała stłumiony okrzyk.- Proszę pana.proszę pana - dotknęła ramienia Mrowcy.- Co się panu stało?Władek wzdrygnął się wyrwany z omdlenia Chwilę wodził nieprzytomnymi oczami.- Krew - powiedział przeciągle przebudzony chłop.- Pewno jaki wypadek.- Wypadek - powtórzył bezwolnie Mrowca.- Właśnie jadę do szpitala.Chłop ziewnął głośno.- Pewno przy robocie?Mrowca nic nie odpowiedział.Podniósł się z trudem, lecz był tak słaby, że zatoczył się i upadł ciężko na ławkę.Kobieta zerwała się.Z trwożna zapobiegliwością chciała mu pomóc, lecz Mrowca odsunął ją łagodnie.Zebrał wszystkie siły i ruszył ku drzwiom przedziału.- Może panu pomóc? - usłyszał za sobą głos kobiety.- Dziękuję - odparł szorstko.Szarpnął drzwi, wyszedł na korytarz.Na twarzy poczuł ożywczy wiew wdzierającego się przez nie domknięte okno powietrza i chłodne krople deszczu.Ruszył przed siebie.Korytarz był pusty.W głębi mdłym światłem migotała przyćmiona żarówka.Poszedł w tę stronę.Po chwili znalazł drzwi do toalety.W wiszącym nad umywalką lustrze zobaczył swoją twarz.Przeraził się.Była trupio blada, obca, jak gdyby należała do innego człowieka."Źle ze mną - przemknęła myśl przez skołataną głowę.- Żeby tylko dojechać do Budapesztu.do Jędrka.Telepes.ulica Telepes.tramwaj sześćdziesiąt siedem." Oparł się plecami o drzwi i z ogromnym wysiłkiem zaczął ściągać wiatrówkę Zabrało mu to sporo czasu, gdyż przy każdym ruchu ranne ramię przeszywał wzmagający się ból.Kiedy wreszcie wyswobodził się ze sztywnej od zakrzepłej krwi wiatrówki, otworzył kran, zakrwawioną rękę podsunął pod strugę wody.Potem z rękawa flanelowej koszuli oddarł kawałek materiału.Wytarł nim dokładnie rękę.Krew jednak wciąż spływała cienką, prawie czarną strugą."Musiałem oberwać w tętnicę - pomyślał.- Dlatego jestem tak cholernie słaby.Żeby tylko dojechać do Budapesztu.Nie wolno mi zostać po drodze." Oddarł drugi, większy kawał flaneli i przewiązał nim rękę poniżej rany.Zacisnął jak mógł najsilniej.Krew przestała spływać.Był jednak tak wyczerpany i słaby, że nie miał sił wciągnąć na siebie wiatrówki.Leżała u jego stóp.Nie potrafił nawet schylić się po nią.Targnął nim gwałtowny niepokój.Co się stanie, jeśli ktoś będzie próbował dobijać się do toalety? Zsunął się więc na kolana.W tej samej chwili usłyszał mocne łomotanie do drzwi, a potem niespokojny głos kobiety:- Proszę pana, co panu się stało? Proszę pana.- Nic.nic - odkrzyknął słabym głosem.- Zaraz wracam.Z nadludzkim wysiłkiem wsunął zdrową rękę w rękaw wiatrówki, a potem całą wiatrówkę nasunął na głowę.Szamotał się chwilę, by wbić się w sztywny brezent.Udało się.Rannej ręki nie próbował jednak wkładać w rękaw.Uniósł się z klęczek, podstawił twarz pod nikły strumień wody.To go nieco otrzeźwiło.Potem wytarł twarz chustką i wrócił do przedziału.Kiedy wchodził, widział jeszcze dwie zamazane twarze i otwierające się usta.Mówili coś do niego, lecz on ich już nie rozumiał.Zwalił się na ławkę, Wtulił w swój kąt i zapadł w pełne majaczeń omdlenie.Zbudziło go dopiero mocne szarpnięcie za ramię, a kiedy otworzył oczy, ujrzał nad sobą twarz tej samej kobiety i usłyszał, jakby z bardzo daleka, jej głos.- Już Budapeszt.Trzeba wysiadać.Przetarł dłonią rozpaloną gorączką twarz, lecz nie podniósł się.- Budapeszt, proszę pana - powtórzyła łagodnie kobieta.Pomyślał, że jeżeli teraz nie wstanie, dadzą znać na pogotowie, przewiozą go do szpitala i zacznie się badanie - skąd ten postrzał w ramię? Nie, do tego nie mógł dopuścić.- Już idę - powiedział.Wsparł się na zdrowej ręce, wstał z ogromnym wysiłkiem i chwiejnym krokiem skierował się ku wyjściu.- A plecak? - usłyszał za sobą głos kobiety.Zatrzymał się.Zaczekał, aż poda mu plecak.Nie miał sił podziękować.Skinął tylko głową, chwycił plecak za rzemienie i, nie zarzuciwszy go na ramię, ruszył przed siebie.Na szczęście plecak był lekki, niemal pusty.Nie wiedział, kiedy i jak znalazł się na peronie.Było zimno, zacinał chłodny deszcz.Ludzie szli w kierunku bocznego wyjścia.Wlókł się za nimi.Wszyscy go mijali i zdawało mu się, że stoi w miejscu.Hala dworca była ponura i ciemna.Światła przygaszone.Minął ją z uczuciem ulgi.Po drodze nikt nie zwrócił na niego uwagi.Dopiero przed dworcem zobaczył dwóch żandarmów.Przechadzali się wolnym, miarowym krokiem.Na ich widok skierował się w stronę postoju taksówek.Zdawało mu się, że zmierzają ku niemu [ Pobierz całość w formacie PDF ]