[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym razem jednak, gdy już zbliżała się do wyspy, zanurkowa­ła nagle, skręciła na prawo i skropiła pomarszczoną wodę dziesiątkiem ty­sięcy rubinów.Na tafli jeziora rozlała się plamą krwi, która szybko wsiąkła.Nigdzie w pobliżu nie było widać refleksów na powierzchni wody.- Cienie.Pół tuzina kuł pomknęło w mrok.Ich blask wyciął z czerni nocy kształt rzeki ciemności pełznącej przez jezioro.Potem ogniste kule zaczęły fru­wać wszędzie nad ruinami wioski, która płonęła wtedy, gdy tamta łódź szła na dno.Ci gówniarze, którzy tam siedzieli, łatwo wpadali w panikę.Kapitan wydał rozkaz:- Przeprowadźcie jeszcze jeden wóz.Tym w dole potrzebne będzie wsparcie.I zobaczcie, czy przypadkiem nie da się tu podprowadzić kilku kolejnych.Jacyś indywidualiści już strzelali w kierunku wioski niezależnie od pożytku, jaki mógł z tego wyniknąć.Konował zwrócił się do obsady dru­giego wozu:- Odetnijcie tę wyspę.Wszystkim, co macie.Murgenie, chcę, żeby wszyscy zostali obudzeni.Zaraz uderzy fala gówna.Pobiegłem zadąć odpowiedni rytm na kilku rogach znanych ze swych przeraźliwych odgłosów.Z obu wozów wystrzelono jednocześnie.Spusty szczękały, zamki skrzy­piały, obracając się.Bambusowe tuleje wściekłymi seriami wypluwały z siebie kolory.Ile kul może pomieścić się na jednym wozie? Cała kupa tego gówna.Tuleje kawalerii przenosiły piętnaście ładunków.Typowe tuleje pie­choty oraz długie tuby będące również na jej wyposażeniu zawierały odpowiednio po trzydzieści i czterdzieści ładunków.Setki tulei pomiesz­czonych na każdym z wozów były jednak jeszcze dłuższe.Świetliki oszalały.Każda kula śmigała w dół za którymś z cieni.Każda trafiała coraz bliżej brzegu.- Kupa cieni - lakonicznie zaobserwował Konował.To było coś no­wego, ale jednocześnie coś, czego obawialiśmy się od lat.Fale cieni, powódź cieni, zamiast pojedynczych, które czyhały po kątach w roli szpie­gów i zabójców.Wydawało się, że Stary jest zupełnie spokojny.Kolana nieomal ugi­nały się pode mną.Pobiegłem, ale nie uciekałem, tylko pochwyciłem sztan­dar i wiązkę bambusów.Drzewce wbiłem w ziemię obok Starego, chwyci­łem roboczy koniec tyczki, wycelowałem na południe, dłonią wymacałem rękojeść mechanizmu spustowego i zacząłem obracać.Za każdą ćwiercią obrotu wypluwała z siebie ognistą kulę.Zwróciłem się do Thai Deia:- Łap się za jakiś bambus, bracie.Ty też, Wujku.To nie jest coś, co da się powstrzymać za pomocą miecza.Z przeciwległego zbocza również zaczęły nadlatywać kule, kreśląc łuki w powietrzu.Wystarczająco wiele z nich znajdowało się już w jednej chwili nad głowami, by z łatwością można było zobaczyć falę ciemności zmie­rzającą w naszą stronę.Ogniste kule tonęły w jej mroku niczym jaskrawy grad, rozbłyskiwały się i topiły w nim.Oto szła fala powodzi rodem z na­szych nocnych koszmarów, które śniliśmy już od tak dawna, wszystkie moce piekła, które spuścił na nas Władca Cienia.Ogniste kule tysiącami konsumowały cienie.Ale powódź niepowstrzy­manie parła naprzód.W przeciwieństwie do śmiertelnych żołnierzy, te istoty nie potrafiły nic innego, jak tylko słuchać rozkazów.Czar zmuszał je do tego.Ładunki w mojej tubie skończyły się.Porwałem następną.Wujek Doj i Thai Dei zaczęli pojmować powagę sytuacji.Znaleźli swoje tuleje i za­brali się do roboty, chociaż Thai Dei posługiwał się tylko jedną ręką i nie mógł osiągnąć szczególnej szybkości.Mroczna fala wypełzła już na brzeg jeziora i zaczęła się wspinać po zboczu.W miarę jak podchodziła coraz bliżej, mogłem już rozróżnić poje­dyncze cienie.Po raz pierwszy widziałem te istoty zaraz po tym jak przybyliśmy do Taglios, w tych czasach, gdy było jeszcze czterech Władców Cienia i razem potrafili sięgnąć o wiele dalej, niż teraz mógł osamotniony Długi Cień.Tkacze cienia skrinsa przybyli wówczas na północ, by nas zabić.Zawieiedli.Ale w owych czasach używali drobnych cieni, niewiele większych niż moja pięść.Zresztą nigdy dotąd nie widziałem większego od kota.Przy niektórych cieniach, stanowiących część mrocznej powodzi, krowa wydawałaby się malutka.Te potrafiły wchłonąć ognistą kulę bez widocz­nej dla siebie szkody.Widziałem, jak wiele z nich przeżyło wielokrotne trafienia.Wymamrotałem:- Być może Pani nie okazała się tak bystra, jak sama o sobie myśli.- Pomyśl, jak byśmy wyglądali bez jej bystrych wynalazków - odpa­rował Konował.Już bylibyśmy martwi.- Masz mnie.Bliżej.Coraz bliżej.Czarna ściana znajdowała się obecnie zaledwie o sto jardów od nas, cienie kłębiące się w niej były coraz mniej liczne, jednak dalej niezmordowanie parły naprzód.Artylerzyści na wozach nie potrafili już obniżyć celowników, by tra­fiać w cienie, przenieśli więc swój ogień na wyspę.Wujek Doj krzyknął i wyciągnął Różdżkę Popiołu.Nie miałem pojęcia, co postanowił dokonać przeciwko temu monstrualnemu skrzepowi ciem­ności, który gnał prosto na nas, podczas gdy rój małych cieni krążył wokół niego niby przerażone potomstwo.Żaden miecz nie dysponował mocą przeciwko tej ciemności.Spróbowałem wypalić dziurę w jądrze tej galarety mroku i w tym mo­mencie znalazłem się na skraju paniki.Śmierć szalała, otwierając swą nienażartą paszczę coraz bliżej i bliżej nas.Płonące kule wystrzeliwane z tyłów zaczęły padać wokół, a małe cie­nie zapadały już pomiędzy skały.Rozległy się pierwsze wrzaski.Czarna masa zapłonęła żywym ogniem, kiedy uderzyły w nią ogniste kule.Zwolniła, zwolniła jeszcze odrobinę, ale nawet na moment nie przy­stanęła.Ryczała i wyła niczym dzik wściekle szukający swego przeciwni­ka.Mocniej zacisnąłem uchwyt swej broni, wykrzykiwałem jakieś pozba­wione sensu słowa.Ten morderczy podmuch oddechu samego piekła próbował mnie dopaść, ale w tym momencie okazało się, że nie potrafi.Wyglądało to tak, jakby w ostatniej chwili ta istota natrafiła na jakąś nie­widzialną nieprzebytą barierę.Ciemność promieniowała przejmującym, omszałym przerażeniem, ja­kie wzbudzała w głębi duszy.Tak właśnie w moich oczach wyglądają isto­ty, które wypełzają z grobu, pchane głodem, jaki znać mogą jedynie ci, którzy nigdy do końca nie umarli, wonią duszy, którą pamiętałem ze zbyt wielu złych snów spędzonych na zasłanym szkieletami pustkowiu wśród starców zaplątanych w kokony osnowy lodu.Moje przerażenie rosło z każ­dą chwilą.Szarpałem za spust mojej broni długo po tym, jak skończyły się ładunki, długo po tym, jak nie było już najmniejszego powodu do kręce­nia dźwignią.Cienie wciąż usiłowały mnie dopaść, póki ogień zaporowy ognistych kuł nie pochłonął ostatniego szeptu ciemności.Podniecenie szybko opadało.Teraz nasze skierowane ku wyspie kule odnalazły swoje następne cele.Obecnie skalisty ząb brał cięgi również od dywizji Pani [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl