[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdzieniegdzie zaś pomiędzy wozami i kramami kurzyło się z blaszanych kominków - tam sprzedawaligorącą herbatę - a insze jadło, jako to: kiełbasę prażoną, kapustę, barszcz z ziemniakami też mieli.I dziadów zlazło się ze wszystkich stron co niemiara: ślepych, kulawych, niemych i zgoła bez rąk i nóg,tyla jak na odpuście jakim.Wygrywali na skrzypicach pieśnie pobożne, drugie śpiewali pobrzękując wmiseczki, a wszystkie spod wozów, spod ścian i prosto z błocka żebrali lękliwie i wypraszali sobie tengrosik jakiś abo jensze wspomożenie.Przejrzał to wszystko Boryna, podziwował się nad niejednym, pogwarzył coś niecoś ze znajomkami i dopchał się wreszcie na targowisko świńskie, za klasztor, na ogromny piaszczysty plac, z rzadka inoobsadzony domami, gdzie pod samym murem klasztoru, zza którego wychylały się ogromne dęby,pełne jeszcze żółtych liści, kupiło się dosyć ludzi, wozów i leżały całe zagony świń spędzonych nasprzedaż.Rychło odnalazł Hankę z Józką, bo zaraz z kraja były.- Sprzedajeta, co?- Hale, już tu targowali rzeznicy maciorę, ale mało dają.- Zwinie drogie?- Bogać tam drogie, spędzili tyla, że nie wiada, kto ci to rozkupi.- Są ludzie z Lipiec?- O, hań tam mają prosięta Kłęby, a i Szymek Dominików stoi przy wieprzku.- Uwińta się rychło, to se zdziebko popatrzycie na jarmark.- Już też i ckno tak siedzieć.- Wiele dają za maciorę?- Trzydzieści papierków, powiadają, że niedopasiona, bo ino w gnatach gruba, a nie w słoninie.- Ocyganiają, jak ino mogą.ale, ma ci słoninę na jakie cztery palce.- rzekł, omacawszy maciorzegrzbiet i boki.- Wieprzak chudy na bokach, ale portki ma niezgorsze na szynki - dodał spędziwszy go zmokrego piasku, w którym do pół boków leżał zanurzony.- Za trzydzieści pięć sprzedajcie, zajrze do Antka ino i zaraz do was przylece.Jeść wam się nie chce?.- Pojadłyśmy już chleba.- Kupię wam i kiełbasy, ino sprzedajcie, a dobrze.Tatulu, a nie zabaczcie o chustce, coście to jeszczena zwiesne obiecali.Boryna sięgnął za pazuchę, ale się wstrzymał, jakby go coś tknęło, bo tylko machnął ręką i rzekłodchodząc:- Kupię ci, Józia, kupię.- i aż w dyrdy ruszył, bo dojrzał twarz Jagny między wozami, ale nim doszedł,sczezła gdzieś do cna, jakby się w ziemię zapadła; jął więc odszukiwać Antka; niełacno to było, bo wtej uliczce, prowadzącej z targowiska na rynek, stał wóz przy wozie, i to w rzędów parę, że środkiem i ztrudem niemałym a baczeniem można było przejechać, ale wnet się na niego natknął.Antek siedział naworkach i smagał batem żydowskie kury, co się stadami uwijały koło kobiałek, z których jadły konie, apółgębkiem odpowiadał kupcom:- Powiedziałem siedem, to powiedziałem.- Sześć i pół daję, więcej nie można, pszenica ze śniedzią.- Jak ci, parchu, lunę przez ten pysk paskudny, to ci wnet ześniedzieje.Ale, pszenica czysta jak złoto.- Może być, ale wilgotna.Kupię na miarę i po sześć rubli i pięć złotych.- Kupisz na wagę i po siedem, rzekłem!- Co się gospodarz gniewa! Kupię nie kupię, a potargować można. - A targuj się, kiej ci pyska nie szkoda.- I nie zwracał już uwagi na %7łydów, którzy rozwiązywali workipo kolei i oglądali pszenicę.- Antek, pójde ino do pisarza i w to oczymgnienie przyjde do cie.- Co? Na dwór skargę podajecie?- A bez kogo to padła moja graniasta?- Dużo to wskóracie!- Swojego darować nie daruję.- I.borowego przyprzeć gdzie w boru do chojaka, sprać czym twardym, żeby mu aż żebrazapiszczały- zaraz byłaby sprawiedliwość.- Borowy? Juści, że mu się to należy, ale dworowi też - rzekł twardo.- Dajcie mi złotówkę.- Na co ci?- Gorzałki bym się napił i przegryzł co.- Nie masz to swoich?.Cięgiem ino w ojcową garść uważasz.Antek odwrócił się gwałtownie i jął pogwizdywać ze złości, a stary, chociaż z żalem i markotnością,wysupłał złotówkę i dał.- %7ływ wszystkich swoją krwawicą.- myślał i spiesznie się przeciskał do ogromnego, narożnegoszynku, gdzie było już sporo ludzi pożywiających się; w alkierzu od podwórza mieszkał pisarz.Właśnie siedział pod oknem przy stole z cygarem w zębach, w koszuli był tylko, nie umyty irozczochrany; jakaś kobieta spała na sienniku w kącie, przykryta paltem.- Siadajcie, paniegospodarzu! - zrzucił ze stołka obłocone ubranie i podsunął Borynie, któren zaraz opowiedziałdokumentnie całą sprawę.- Wasza wygrana, jak amen w pacierzu.Jeszcze by! Krowa zdechła i chłopak choruje z przestrachu.Dobra nasza! - zatarł ręce i szukał papieru na stole.- Hale.kiej zdrowy chłopak.- Nic nie szkodzi, mógł zachorować.Bił go przecież.- Nie, bił ino chłopaka sąsiadów.- Szkoda, to by było jeszcze lepsze.Ale to się jakoś zesztukuje, tak że będzie i choroba z pobicia, izdechła krowa.Niech dwór płaci.- Juści, o nic nie idzie, ino o sprawiedliwość.- Zaraz się napisze skargę.Frania, a rusz no się, wałkoniu! - krzyknął i tak mocno kopnął leżącą, żepodniosła rozczochraną głowę.- Przynieś no gorzałki i co zjeść.- Ani dydka nie mam, a wiesz, Guciu, że nie zborgują.- mruczała i podniósłszy się z barłogu, jęłaziewać i przeciągać się; wielka była jak piec, twarz miała ogromną, obrzękłą, posiniaczoną i przepitą, agłos cienki, jakby dzieciątka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl