[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A tak przy okazji to jeszcze przylecą breloczki z Algierii…Ogłuszony niebiańskim szczęściem Stefek nie słyszał nic z tej całej rozmowy i dopiero głos bóstwa uruchomił go na nowo.Czesio, jasne…! Bóstwo chce Czesia.Dostarczy zatem Czesia.Jeśli zaistnieje taka potrzeba, przyniesie go w opakowaniu porządnie obwiązanego sznurkiem…Zbiniowi długofalowość transakcji stała kością w gardle i belką w oku.Gotów był na najbardziej idiotyczne usługi i najuciążliwsze starania, ale upragniony przedmiot życzył sobie wreszcie mieć.Posiadać na własność.Powiesić na honorowym miejscu i patrzeć nań w upojeniu o dowolnej porze dnia i nocy.Dotykać, obmacywać i tulić do łona.Czesio te swoje siuchty mógł jeszcze ciągnąć w nieskończoność…Przełknął ślinę.— Dobra, ale to potrwa — rzekł zdławionym głosem.— Ja mogę trzymać rękę na pulsie, tylko pytanie, ile czasu? Do śmierci? Czyjej? Czesia czy mojej? Takie coś, to dla mnie żaden cymes.— Znaczy, co byś wolał? — zainteresował się podejrzliwie Pawełek.— Coś proponujesz?— Owszem.Honorowy układ.Tę rzecz dostanę od razu, a za to zobowiązuję się donosić na Czesia aż do końca afery.— A za arabskie co?— O arabskich pogadamy, jak będą.A teraz ten…Ręka mu się sama wyciągnęła i nakrył dłonią złotą blaszkę.Od tego dotknięcia dreszcz szczęścia przeleciał mu po plecach.Pawełek zastanawiał się krótko.W grę wchodził honor, wątpić w honor, to obraza śmiertelna.Ponadto możliwe, że honorowo zdopingowany Zbinio dołoży więcej starań, a zdobyty łup będzie mu przypominał o obowiązkach za każdym razem, kiedy na niego spojrzy.Inaczej mógłby się może zniechęcić… Popatrzył na siostrę.Janeczka nie miała obaw w kwestii zniechęcenia, wyraźnie widziała, że Zbinio na tle tego breloczka stracił rozum doszczętnie.Wpływ honoru jednakże oceniała wysoko.Skinęła głową.— Dobra, bierz — zadecydował Pawełek.— Umowa stoi.Mamy do ciebie zaufanie…* * *— Więc właściwie zostali nam ci dwaj, Przeworski i Barański — stwierdziła Janeczka, studiując akta sprawy w zeszycie w kratkę.— Nie znamy ich osobiście, ani my, ani Chaber.— W dodatku nie mamy adresu Przeworskiego — przypomniał Pawełek.— Nic nie mamy.Wobec tego najpierw Barański.Kompletnie leży odłogiem, nie wiemy, jak wygląda i co robi.Jeszcze nie wiem, jak się dowiedzieć.— Bezpośrednio — zaproponował Pawełek.— Obejrzeć go, to primo, a potem poczatować.— Gdzie obejrzeć?— Głupie pytanie.Tam gdzie mieszka.Bywa chyba we własnym domu, nie?Janeczka patrzyła przez chwilę to na zeszyt, to w okno.— Z nim jest kłopot — oznajmiła.— Jeżeli akurat ten Barański ukradł znaczki stryjowi, przypomnij sobie, była kradzież w rodzinie… I jeżeli sprzedawał je na prawo i na lewo, to sprzedawał wszystko i jest nam teraz kompletnie niepotrzebny …— E tam.Ty też sobie przypomnij.Ukradł część.I w ogóle mógł sprzedawać tylko trochę z tej części, bo mu była potrzebna forsa, a resztę sobie zostawił…— No więc właśnie, jeżeli sobie zostawił, trzeba się dowiedzieć, co ma.Ciągle nie wiem jak, bo przecież, skoro ukradł, nie przyzna się za skarby świata!— Może się przyznać.Przedawnione.Janeczka odwróciła się na krześle i ze zgorszeniem popatrzyła na brata.— No to co, że przedawnione? I uważasz, że tak poleci między ludzi i powie ha ha, ja to mam, bo dawno temu ukradłem stryjowi? Puknij się.Wszyscy się dowiedzą, że to złodziej, już go widzę, jak się przyznaje!— Ten stryj umarł.Może teraz mówić, że dostał w prezencie.— Ale dziadek ma list! On tam napisał, że zostało ukradzione!— I co z tego? Już widzę dziadka, jak leci i donosi.Janeczka zawahała się.Odwróciła się z powrotem do biurka i wsparła łokcie na blacie.Pawełek miał słuszność, tajemniczy Barański mógł się wyprzeć kradzieży, mógł także nie wiedzieć o liście do dziadka i zachowywać się zupełnie swobodnie, a nawet zgoła bezczelnie.Dowiedzieć się, co posiada, można w gruncie rzeczy bardzo łatwo, wystarczy wyrazić chęć kupienia.Obojętne kto, mogą oni sami, do zbierania znaczków każdy wiek jest odpowiedni.Byle dotrzeć do niego…— No dobrze — powiedziała, odrywając łokcie od biurka i w tym momencie przypomniało jej się, co mówiła pani Nachowska.— Czekaj! Zaraz, czekaj…— Na co? — zdziwił się Pawełek.— Przecież nigdzie nie lecę.— No właśnie.Już chciałem powiedzieć, że trzeba lecieć na tego Bonifacego, ale przypomnij sobie! Pani Nachowska kazała go omijać! Pamiętasz?— Takiej sklerozy jeszcze nie mam, żeby już zdążyć zapomnieć.Kazała się od tego trzymać z daleka.To co?— No jak to co, to ja nie wiem…Pawełek ostrzeżenie potraktował wzgardliwie.— A czy ja mu się muszę rzucać na szyję? Możemy go oglądać z daleka, jakby co, to nawet przez lornetkę.To po pierwsze, a po drugie, ona mogła trochę przesadzać, bo była zdenerwowana.Chyba ten Barański nie gryzie?Janeczka doznała nagle przypływu natchnienia.— Mnóstwo rzeczy przychodzi mi razem do głowy — oznajmiła, przechylając się do tyłu na krześle.— Po pierwsze, owszem.Barańskiego trzeba obejrzeć czym prędzej, ale z daleka, tak, żeby nas nie widział.Wymyśl jakiś sposób.A po drugie, trzeba koniecznie powiedzieć pani Piekarskiej o tej zamianie Okularnika.Niech robi co chce, ale niech dopadnie tych znaczków i sprawdzi, co tam jest, żeby on już nie mógł zamienić na nic innego.Czekaj, jeszcze mam po trzecie.Czesia trzeba do niej dopuścić i zobaczyć, co będzie załatwiał…— Nic nie będzie załatwiał, tylko jej nawciska kitu, a załatwiał będzie Fajksat.— Nie szkodzi.Chcę wiedzieć, jakiego kitu.Trzeba uprzedzić panią Piekarską, żeby miała oczy w głowie.I to też czym prędzej, bo może Czesio już tam jedzie.— W tej chwili to może nie, bo jest prawie wpół do dziesiątej, pani Piekarska na kolację na pewno go nie zaprosiła.Ale w ogóle fakt, że trzeba z gazem.Jak robimy?— Pojedziemy zaraz jutro.W oba miejsca.— Razem?— A co…?— Nie damy rady.Ta szkoła niemożliwie przeszkadza, ja mogę zacząć dopiero po czwartej.A wieczorem musimy być na lotnisku.— O Boże, zapomniałam o lotnisku…! No dobrze, to ja pojadę do pani Piekarskiej…— A ja zaraz po zajęciach praktycznych na Bonifacego.I wezmę psa.Panią Piekarską już zna, a Barańskiego trzeba mu pokazać.— I wieczorem spotkamy się na lotnisku…* * *Wolnym krokiem Pawełek obszedł dwie strony narożnej działki i zaczął się przymierzać do pozostałych dwóch.Jedna z przyległych posesji była ogrodzona, druga bezproblemowo dostępna, stanowczo jednak wolał tę ogrodzoną.Przeleźć przez siatkę, żadna sztuka, lepiej byłoby jednakże, żeby go nikt przy tym nie widział [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl