Pokrewne
- Strona Główna
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielewska Wiekszy kawalek swiata
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- J. Chmielewska Florencja, corka
- J.Chmielewska Skarby
- Eco Umberto Imie Rozy
- Paul Sorensen Moving Los Angeles, Short Term Policy Options for Improving Transportationą (2008)
- pytania i odpowiedzi
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- euro2008.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z niewyspania miałam fatal-nie spózniony zapłon i nazwisko, które wymienił, nie dotarło do mnie we właściwymczasie.Kiedy porzuciłam studzienkę i zerwałam się z krzesła, było już za pózno. Wiesiu, na litość boską! Co robisz?!. Chcę go zapytać, po czemu będą te bułgarskie pomidory wyjaśnił mi Wiesiouprzejmie, zasłaniając ręką mikrofon i natychmiast odsłaniając.Widocznie tamten pod-szedł już do telefonu.Przeraziłam się śmiertelnie i zupełnie zgłupiałam.Rany boskie, co75mu do głowy strzeliło, przestańmy się wreszcie czepiać tego człowieka!. Wiesiu, to nie on! krzyknęłam rozdzierająco. Na litość boską, zostaw go!Znów mnie posądzi!. Bardzo pana przepraszam powiedział Wiesio do telefonu, patrząc na mnie, wy-raznie zaskoczony. Czy może mnie pan poinformować, po czemu będą te bułgarskiepomidory?Wydzierając sobie włosy z głowy, wykonywałam przed nim skomplikowaną panto-mimę, która miała mu dać do zrozumienia, że popełnia tragiczny błąd.Bałam się ode-zwać, żeby tamten mnie przypadkiem nie usłyszał.Telefon działał dziwnie dobrze.Wiesio trzymał słuchawkę daleko od ucha i bez trudu usłyszeliśmy odpowiedz. Po dwa złote i dwadzieścia groszy.Zamarłam w figurze pantomimy.Oczekiwałam awantury i ta odpowiedz zaskoczyłamnie zupełnie.Patrzyłam tępym wzrokiem na Wiesia, a Wiesio tak samo patrzył namnie, równocześnie mówiąc do telefonu: Za kilo? Nie, za mendel. To bardzo się cieszę, proszę pana, że tak tanio. Właśnie, i tak dużo, prawda? I długo to ma trwać? Dwa do trzech tygodni. Bo już się martwiłem, że pogniją. Wykluczone, proszę pana, zamrożone.Bóg raczy wiedzieć, jakie idiotyzmy wygłosiliby do siebie nawzajem, gdyby nie to, żeWiesio, spłoszony moją reakcją, czuł się nieco niepewnie i wolał nie nalegać na dalszeinformacje. To bardzo panu dziękuję powiedział uprzejmie i z wielką wdzięcznością. Ależ proszę bardzo, nie ma za co.Odłożył słuchawkę, dzięki czemu mogłam nieco ochłonąć i wrócić do normalnej po-zycji. Zdumiewające powiedziałam. Powinien był zrobić potworną awanturę. Dlaczego? Przecież cię chyba ze mną nie kojarzy? A w ogóle co to znaczy, że to nieon? Nie rozumiem? Jak to, nie mówiłam ci? Widziałam go w Bristolu, to zupełnie inny facet.Prześladowałam go niewinnie. Ale to on ci przecież wymyślał przez telefon? On, ale mnie nie o niego chodziło.Wyjaśniłam Wiesiowi szczegółowo całe nieporozumienie.Słuchał i kręcił głowąz niesmakiem.76 Ja się już pogubiłem w tych facetach.Mnie się nie podoba ten, co wymyślał.A który z nich właściwie ma na imię Janusz? Obawiam się, że obydwaj.Ten na pewno, a tamten prawdopodobnie.W ogóletych Januszów do cholery i trochę, jak psów. Właśnie powiedział Janusz z goryczą. Ja chyba imię zmienię.Ten twój z Ao-dzi też Janusz? Janusz.Prześladuje mnie to imię, zwariować można. Ja bym go chciał zobaczyć powiedział Wiesio z uporem. Którego? Tego, co robił awantury.Może zadzwonić do niego i poprosić o spotkanie? Po pierwsze, na pewno odmówi, a po drugie, po co?! Tak sobie.Nie lubię facetów, którzy wymyślają kobietom. No to co, pobijesz go? Już teraz za pózno, przedawnione.I w ogóle dajmy mu jużspokój, ja z nim nie chcę mieć nic do czynienia.Dowiedziałam się o nim różnych ta-kich rzeczy.Wiesio nie wydawał się przekonany i zaczęłam żywić poważne obawy, że teraz z ko-lei on wymyśli coś głupiego, a podejrzenie padnie, oczywiście, na mnie.Zaniepokoiłomnie to, zdenerwowało i znów wpędziło w ponurą depresję, napełniając żywą niechę-cią do siebie, do otoczenia i do całego świata.Nie sądzone mi było spokojnie napisać tego nieszczęsnego artykułu.Zaraz po po-wrocie do domu przygotowałam sobie warsztat pracy, zamierzając oddać się twórczymwysiłkom.Okno było szeroko otwarte, bo wiosna wybuchła nieoczekiwanie i zrobiło sięnagle ciepło.Zza tego okna dobiegał mnie dziwny, denerwujący odgłos, powtarzającysię rytmicznie.Brzmiało to tak, jakby pffff.pffff.przy czym to pfff rozlegało się jakpotężny ryk po całej dzielnicy.Nie mogłam tego wytrzymać, podniosłam się z tapczanui stanęłam w oknie.Naprzeciwko mnie, po drugiej stronie podwórza, jakaś kobieta nabalkonie nabierała wody w usta i imponującą fontanną pluła na kwiatki.Zdawałoby się, że balkon to jest element, który ma ograniczone wymiary.Jej balkonze świeżo posadzonymi kwiatkami, wnosząc z czasu trwania tego plucia, ciągnął sięwe wszystkie strony w nieskończoność.Pomyślałam sobie, że jednak zakaz posiadaniabroni palnej ma swój głęboki sens.Od wpatrywania się okropnym wzrokiem w plującą kobietę oderwał mnie dzwięktelefonu.Doprowadzona tym ryczącym pffff do ostatecznej furii, gwałtownie chwy-ciłam słuchawkę.Ktokolwiek to był, niechaj Opatrzność nad nim czuwa, bo cała mojawściekłość spadnie na jego głowę! Słucham! warknęłam. Cztery czterdzieści dziewięć osiemdziesiąt jeden? Tak!77 Akcja Szkorbut.Pomimo irytacji zdałam sobie sprawę, że słyszę zupełnie inny głos niż poprzednimrazem.Błyskawicznie pomyślałam, że widocznie pół miasta postanowiło robić mi zło-śliwe dowcipy i ze złości zrobiłam się nagle uprzejma. Co mają znaczyć te wygłupy? spytałam lodowatym, ale szalenie wytwornymtonem. Jakie wygłupy, to nie ich wina! zawołał głos, wyraznie zdenerwowany. Synchronizacja nawaliła, dlaczego nikt nie odbierał sygnałów?!Trzeba przyznać, że mnie zaskoczył.W stanie furii reagowałam nieco inaczej niżnormalnie i znów, zamiast wyjaśnić pomyłkę, wzięłam czynny udział w dialogu. Jak to dlaczego? Stanowiska były zle wybrane powiedziałam złośliwie.Słowo sygnały skojarzyło mi się, nie wiadomo dlaczego, z puszczaniem zajączków w słońculusterkiem i oczyma wyobrazni błyskawicznie ujrzałam człowieka, puszczającego te za-jączki gdzieś w otwartym terenie, zle ustawionego i zasłoniętego pagórkiem, tak że gonie było widać. Możliwe powiedział głos w telefonie z powątpiewaniem. Teraz będzie rejonsto dwa, M-2 i M-4.Jutro, dwudziesta trzecia.Koniec meldunku.Znów zaskoczona tą odpowiedzią chciałam go zapytać, jak sobie wyobraża puszcza-nie zajączków o dwudziestej trzeciej, ale nie zdążyłam, bo się rozłączył.Nieinteligentnieprzyglądałam się przez chwilę trzymanej w ręku słuchawce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Z niewyspania miałam fatal-nie spózniony zapłon i nazwisko, które wymienił, nie dotarło do mnie we właściwymczasie.Kiedy porzuciłam studzienkę i zerwałam się z krzesła, było już za pózno. Wiesiu, na litość boską! Co robisz?!. Chcę go zapytać, po czemu będą te bułgarskie pomidory wyjaśnił mi Wiesiouprzejmie, zasłaniając ręką mikrofon i natychmiast odsłaniając.Widocznie tamten pod-szedł już do telefonu.Przeraziłam się śmiertelnie i zupełnie zgłupiałam.Rany boskie, co75mu do głowy strzeliło, przestańmy się wreszcie czepiać tego człowieka!. Wiesiu, to nie on! krzyknęłam rozdzierająco. Na litość boską, zostaw go!Znów mnie posądzi!. Bardzo pana przepraszam powiedział Wiesio do telefonu, patrząc na mnie, wy-raznie zaskoczony. Czy może mnie pan poinformować, po czemu będą te bułgarskiepomidory?Wydzierając sobie włosy z głowy, wykonywałam przed nim skomplikowaną panto-mimę, która miała mu dać do zrozumienia, że popełnia tragiczny błąd.Bałam się ode-zwać, żeby tamten mnie przypadkiem nie usłyszał.Telefon działał dziwnie dobrze.Wiesio trzymał słuchawkę daleko od ucha i bez trudu usłyszeliśmy odpowiedz. Po dwa złote i dwadzieścia groszy.Zamarłam w figurze pantomimy.Oczekiwałam awantury i ta odpowiedz zaskoczyłamnie zupełnie.Patrzyłam tępym wzrokiem na Wiesia, a Wiesio tak samo patrzył namnie, równocześnie mówiąc do telefonu: Za kilo? Nie, za mendel. To bardzo się cieszę, proszę pana, że tak tanio. Właśnie, i tak dużo, prawda? I długo to ma trwać? Dwa do trzech tygodni. Bo już się martwiłem, że pogniją. Wykluczone, proszę pana, zamrożone.Bóg raczy wiedzieć, jakie idiotyzmy wygłosiliby do siebie nawzajem, gdyby nie to, żeWiesio, spłoszony moją reakcją, czuł się nieco niepewnie i wolał nie nalegać na dalszeinformacje. To bardzo panu dziękuję powiedział uprzejmie i z wielką wdzięcznością. Ależ proszę bardzo, nie ma za co.Odłożył słuchawkę, dzięki czemu mogłam nieco ochłonąć i wrócić do normalnej po-zycji. Zdumiewające powiedziałam. Powinien był zrobić potworną awanturę. Dlaczego? Przecież cię chyba ze mną nie kojarzy? A w ogóle co to znaczy, że to nieon? Nie rozumiem? Jak to, nie mówiłam ci? Widziałam go w Bristolu, to zupełnie inny facet.Prześladowałam go niewinnie. Ale to on ci przecież wymyślał przez telefon? On, ale mnie nie o niego chodziło.Wyjaśniłam Wiesiowi szczegółowo całe nieporozumienie.Słuchał i kręcił głowąz niesmakiem.76 Ja się już pogubiłem w tych facetach.Mnie się nie podoba ten, co wymyślał.A który z nich właściwie ma na imię Janusz? Obawiam się, że obydwaj.Ten na pewno, a tamten prawdopodobnie.W ogóletych Januszów do cholery i trochę, jak psów. Właśnie powiedział Janusz z goryczą. Ja chyba imię zmienię.Ten twój z Ao-dzi też Janusz? Janusz.Prześladuje mnie to imię, zwariować można. Ja bym go chciał zobaczyć powiedział Wiesio z uporem. Którego? Tego, co robił awantury.Może zadzwonić do niego i poprosić o spotkanie? Po pierwsze, na pewno odmówi, a po drugie, po co?! Tak sobie.Nie lubię facetów, którzy wymyślają kobietom. No to co, pobijesz go? Już teraz za pózno, przedawnione.I w ogóle dajmy mu jużspokój, ja z nim nie chcę mieć nic do czynienia.Dowiedziałam się o nim różnych ta-kich rzeczy.Wiesio nie wydawał się przekonany i zaczęłam żywić poważne obawy, że teraz z ko-lei on wymyśli coś głupiego, a podejrzenie padnie, oczywiście, na mnie.Zaniepokoiłomnie to, zdenerwowało i znów wpędziło w ponurą depresję, napełniając żywą niechę-cią do siebie, do otoczenia i do całego świata.Nie sądzone mi było spokojnie napisać tego nieszczęsnego artykułu.Zaraz po po-wrocie do domu przygotowałam sobie warsztat pracy, zamierzając oddać się twórczymwysiłkom.Okno było szeroko otwarte, bo wiosna wybuchła nieoczekiwanie i zrobiło sięnagle ciepło.Zza tego okna dobiegał mnie dziwny, denerwujący odgłos, powtarzającysię rytmicznie.Brzmiało to tak, jakby pffff.pffff.przy czym to pfff rozlegało się jakpotężny ryk po całej dzielnicy.Nie mogłam tego wytrzymać, podniosłam się z tapczanui stanęłam w oknie.Naprzeciwko mnie, po drugiej stronie podwórza, jakaś kobieta nabalkonie nabierała wody w usta i imponującą fontanną pluła na kwiatki.Zdawałoby się, że balkon to jest element, który ma ograniczone wymiary.Jej balkonze świeżo posadzonymi kwiatkami, wnosząc z czasu trwania tego plucia, ciągnął sięwe wszystkie strony w nieskończoność.Pomyślałam sobie, że jednak zakaz posiadaniabroni palnej ma swój głęboki sens.Od wpatrywania się okropnym wzrokiem w plującą kobietę oderwał mnie dzwięktelefonu.Doprowadzona tym ryczącym pffff do ostatecznej furii, gwałtownie chwy-ciłam słuchawkę.Ktokolwiek to był, niechaj Opatrzność nad nim czuwa, bo cała mojawściekłość spadnie na jego głowę! Słucham! warknęłam. Cztery czterdzieści dziewięć osiemdziesiąt jeden? Tak!77 Akcja Szkorbut.Pomimo irytacji zdałam sobie sprawę, że słyszę zupełnie inny głos niż poprzednimrazem.Błyskawicznie pomyślałam, że widocznie pół miasta postanowiło robić mi zło-śliwe dowcipy i ze złości zrobiłam się nagle uprzejma. Co mają znaczyć te wygłupy? spytałam lodowatym, ale szalenie wytwornymtonem. Jakie wygłupy, to nie ich wina! zawołał głos, wyraznie zdenerwowany. Synchronizacja nawaliła, dlaczego nikt nie odbierał sygnałów?!Trzeba przyznać, że mnie zaskoczył.W stanie furii reagowałam nieco inaczej niżnormalnie i znów, zamiast wyjaśnić pomyłkę, wzięłam czynny udział w dialogu. Jak to dlaczego? Stanowiska były zle wybrane powiedziałam złośliwie.Słowo sygnały skojarzyło mi się, nie wiadomo dlaczego, z puszczaniem zajączków w słońculusterkiem i oczyma wyobrazni błyskawicznie ujrzałam człowieka, puszczającego te za-jączki gdzieś w otwartym terenie, zle ustawionego i zasłoniętego pagórkiem, tak że gonie było widać. Możliwe powiedział głos w telefonie z powątpiewaniem. Teraz będzie rejonsto dwa, M-2 i M-4.Jutro, dwudziesta trzecia.Koniec meldunku.Znów zaskoczona tą odpowiedzią chciałam go zapytać, jak sobie wyobraża puszcza-nie zajączków o dwudziestej trzeciej, ale nie zdążyłam, bo się rozłączył.Nieinteligentnieprzyglądałam się przez chwilę trzymanej w ręku słuchawce [ Pobierz całość w formacie PDF ]