[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No? Co ci wyszło?- Po kolei.Primo.daj tę cytrynę, nie chroń jej przede mną, cytryny stanowią tu produkt pospoli­ty.Zastanawiałam się, skąd w Polsce list, który poszedł do Anglii.Oni żadnych listów nie wyrzuca­li, przechowywali wszystkie jak leci.Przypuszczam, że pradziadek umarł, obojętnie gdzie, byle nie w Noirmont.- Bo co?- Bo w Noirmont zostałyby w Noirmont.Tak sądzę.Umarł gdzie indziej, a jego papiery wysłano do rodzinnego gniazda, chyba do wnuczki, do Przylesia.Istnieje możliwość, że gdziekolwiek jechał, woził wszystko ze sobą, ale głównie siedział w tej Anglii, zapewne miał tam jakiś dom.Do kraju nie wrócił, więc w grę wchodzi przesyłka, cała kores­pondencja i wszelkie dokumenty pojechały do Przylesia.- No więc! - wykrzyknęła Krystyna z triumfem i machnęła widelcem, z którego zleciał jej kawałek królika w sosie koperkowym, Wpadł, na szczęście, do salaterki z sałatą, nie tykając obrusa.- Też to wymyśliłam! Chociaż mam wrażenie, że Przylesie to nie po tamtym pradziadku.Ale rodzina.I z tego wniosku jestem szalenie dumna, bo nie moja dziedzina i o historii gówno wiem.Z tym że myślałam, że przyjechał i przywiózł to ze sobą, właśnie tak, jak mówisz.Dlaczego uważasz, że do kraju nie wrócił?- Bo był powstańcem styczniowym.Jak tylko wrócę, pogrzebię u Kacperskich, może coś się tam znajdzie.Intryguje mnie, jakim cudem ocalili mają­tek, jego córka, pra-pra.czekaj, muszę liczyć na palcach, pra-pra-pra-prababka Klementyna miała posag, co wynika z intercyzy ślubnej.- Skąd wiesz?- Widziałam intercyzę.Znalazłam tu rodzinne dokumenty, fantazja, możesz sobie też poczytać, jak będziesz chciała.Jej tatuś siedział w Anglii, ulic tam chyba nie zamiatał, po pierwszej wojnie światowej jeszcze mieli co tracić, a nawet po drugiej im trochę zostało.A powstańcom styczniowym skonfiskowali całe mienie.Pradziadek był emigrant, jeśli za wielką łapówę nie załatwił sobie amnestii, a ta Anglia wska­zuje, że nie załatwił, nie mógł przyjechać, bo kibitka już na niego czekała.Papiery po nim jednakże mogli przysłać, uczciwy notariusz takie rzeczy załat­wiał.- No dobrze, rozumiem.Chcesz wina?- Pewnie, że chcę.Jak ci się ono widzi?- Znakomite.Co to jest?- Nasze własne z siedemdziesiątego drugiego ro­ku.Był to najlepszy rok na wina, trochę nam zostało i wycyganiłam flachę od Gastona.Żeby nas uczcić.- Bardzo praktyczną wiedzę zyskałaś z tych do­kumentów rodzinnych - pochwaliła Kryśka, oglą­dając butelkę.- Może ja też poczytam.No, wal dalej.Ten drugi wniosek?- Zdaje się, że nie ma siły, trzeba jechać do An­glii.- Właśnie.Samo się nasuwa.Przelałam na kartę kredytową całą resztę pieniędzy, bo byłam pewna, że też na to wpadniesz.Znalazłaś tu coś jeszcze?- Owszem - powiedziałam jadowicie.- Sokoły.Kryśka o mało nie wylała wina na siebie.- No wiesz.! Ona, któraś tam prababka, zdener­wowała się trucizną w sokołach! Ja się tej lektury nauczyłam na pamięć! Co to znaczy?Wzruszyłam ramionami i przysunęłam sobie ma­rynowane oliwki.- Duch Święty jestem? Już próbowałam się po­pytać, bez rezultatu.Powiedziałam jej wszystko, co odkryłam przez czas jej nieobecności, i nic nam z tego, w kwestii sokołów, nie wynikło.Snując rozmaite przypuszcze­nia, co jedno to głupsze, skończyłyśmy kolację i na dalszy ciąg rozważań udałyśmy się do gabinetu.Ze­brałyśmy do kupy całą uzyskaną wiedzę o diamencie.- Wreszcie rozumiem prababcię - oznajmiła Kryśka.- Diament ma być podwójny, a nas jest dwie.Bliźniaczki.Pewnie omen.Zawiadamiam cię uroczyście, że jeśli uda nam się go odnaleźć, do końca życia złego słowa nie powiem przeciwko bliź­niętom.Sama jestem gotowa takie świństwo uro­dzić!- W ostateczności mogę i ja - zaofiarowałam się szlachetnie.- Czekaj, popatrzmy na to chrono­logicznie.- I na wszelki wypadek przepiszmy sobie oddziel­nie wszystkie nazwiska.Daj kawałek papieru.***Chciałyśmy tego diamentu.Nie miało znaczenia, w jakim stopniu odzyskanie go było realne, pragnienie od razu stało się silniejsze niż rozum.Roz­wiązywał nasze życiowe problemy, skomplikowane finansowo, mimo ogólnej zamożności rodziny.Spa­dek po prababci dawał dużo, ale jeszcze nie umiałyś­my tego w pełni ocenić.Noirmont musiało zarabiać na siebie tymi krowami, drobiem i winem, zysku dodatkowego nie było, wydawało się, że ogólnie zdobywamy zaledwie połowę tego, na czym nam zależało.A zależało nam cholernie, obu z tego samego po­wodu.Przez chłopa.Krystyna już się przyznała do Andrzeja, normalny maniak, średnio sytuowany, uparł się przy swoich badaniach i jakaś pracownia analityczna była mu potrzebna jak powietrze.Twier­dził z rosnącym uporem, że w przyrodzie istnieje lekarstwo na raka i on ma szansę je odkryć.Nie popuści, taki Judym cholerny.Na szczęście resztę charakteru miał więcej do życia i Krystyna mu w tej pracy nie przeszkadzała, przeciwnie, chętnie by ją widział przy swoim boku, jako pomoc i wspólnicz­kę.Podział zajęć, ona kombinuje forsę, a on odwala robotę, nie śpiąc po nocach, bo mu coś tam w na­czyniu bulgocze.I olejki eteryczne musi łapać, pew­no za ogon.Krystyna siedziała w komputerowej łączności, mogła się przestawić na komputerowe analizy bez trudu, ale musiała zarabiać.Duży zastrzyk finanso­wy rozwiązałby jej tę sprawę.Ja swojego jeszcze ukrywałam, głupio mi było ujaw­nić własne zidiocenie.Sytuację miałam akurat od­wrotną.Pawełek był monstrualnie bogaty w trzecim pokoleniu.Cichutko bogaty, bez rozgłosu, bo zaczął jeszcze jego dziadek w niesprzyjających czasach, wdał się w międzynarodowe interesy, co było bardzo źle widziane i forsę musiał ukrywać.Puścił na swoje ślady syna jedynaka, któremu było łatwiej, ale ujawnić mienie mógł dopiero Paweł, i to w ostat­nich latach rozkwitu gospodarczego, o ile ten gene­ralny odgórny kant można nazwać rozkwitem.Z kan­tu korzystać nie musiał, wszyscy oni po kolei mieli talent do biznesu i stan posiadania Pawełka prze­kraczał moją wiedzę matematyczną.Nigdy nie zdo­łałam zapamiętać, jak się nazywa to coś, z taką iloś­cią zer, znany mi z nazwy miliard to była dla niego suma na drobne wydatki.Już od dziadka pokutowało w nich przekonanie, że baby lecą na forsę.Dziadek urodą nie grzeszył, ojciec był już znacznie przystojniejszy, a Paweł.lepiej nie mówić.Same mi się ręce do niego wycią­gały i nie tylko mnie.Matki były pięknymi kobieta­mi i stąd wzrastające walory zewnętrzne synów.Mimo to żywił pewność, w genach chyba zakodo­waną, że nic z tego, mógłby wyglądać jak małpa, i też dziwy by go opadły.Uczucia ukrywałam także i przed nim, udawałam, że go wcale nie chcę.Marzyłam o zdobyciu samodzielnie wielkiego majątku, jagua­rem chciałam jeździć, rolls-roycem, mieszkać w willi z elektroniczną kuchnią, której bałabym się śmiertel­nie, mieć łazienki wykładane delftami, meble nie, na ludwikach siedziało się niewygodnie, komódki ewen­tualnie i sekretarzyki.Karnawał w Rio spędzać na własny koszt, nawet tym jachtem parszywym dyspo­nować [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl