[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Postanowił usunąć Zenka, posługując się jego własnym pistoletem, bo ręczna robota nie wchodziła w rachubę, Zenek jest silny jak byk.W pośpiechu nie mógł tego dobrze zorganizować, przyjechał do Zielonki własnym samochodem… nie własnym, cudzym, i zostawił go pod byle która obcą bramą.Niemniej, gdyby sytuacja ułożyła się inaczej, gdyby gliny ze świadkiem spóźniły się bodaj parę minut, miał szansę się wyłgać…— Jak to? — przerwała moja teściowa ze zdumieniem i zgorszeniem.— Nie śledzili go?Major Borowicki przez chwilę wyglądał tak, jakby toczył w nim walkę gromki śmiech z gorzkimi łzami.Z wyraźnym wysiłkiem zachował umiar w prezentacji uczuć.— Śledzili.Ale znów się przyplątało kilka przypadków.Odjechał spod ministerstwa służbowym wozem, pojechali za nim i na chwilę zgubili go na Chocimskiej.Wjeżdżali od strony placu Unii, tam jest postój taksówek, parking i wieczna giątwa.Wlazła im pod samochód facetka z torbami, zwolnili, żeby jej nie przejechać, skorzystał z tego mały fiat, który wycofał się z parkingu.Mieli do wyboru, staranować go albo przeczekać, przeczekali, a wóz Dominika pojechał Chocimską.Ruszyli w końcu za nim i jeszcze zdążyli dostrzec, że skręca w Willową.Pod szpitalem zastawiła ich karetka pogotowia, przez radio wezwali pomoc, wiadomo było, w którą stronę pojedzie, bo tam są jedne kierunki ruchu, przejął go drugi wóz, dojechali za nim z powrotem do ministerstwa i wówczas okazało się, że tego pacana w środku nie ma.Zwracam wam uwagę, że jest to kurdupel, siedział z tyłu, łeb mu nad oparcie nie wystawał i od początku wcale go nie było widać.Teraz już wiadomo, że wysiadł na Chocimskiej przy szpitalu, akurat jak go stracili z oczu, przeczekał w przedsionku, złapał taksówkę, dojechał do swojego forda i udał się do Zielonki.Ford nie był pilnowany, skubaniec miał go w zapasie, trzymał pod duńską ambasadą.Jest to samochód kompletnie obcego faceta, nieobecnego w kraju i powinien stać w garażu na Żoliborzu, a nie na Starościńskiej.Mercedes Dominika, oficjalna własność, jeździł akurat po mieście z Dominikową w środku…Słuchałyśmy z wielkim zainteresowaniem.Bystry chłopiec z tego pękatego bałwana, liczne ścieżki sobie przygotował.— Zlekceważyli sprawę — skrytykowała moja teściowa.—Należało oka od niego nie odrywać przez całą dobę na okrągło.Satysfakcji majora Borowickiego nic nie mogło stłumić.— Nie zapominaj, że tak naprawdę wiadomo o nim dopiero od paru dni.Inwigilacja wysokiego urzędnika państwowego musi być zlecona odgórnie, kamuflował się pierwszorzędnie, a podejrzeniami Jarzębski mógł się wypchać.Nieboszczyk Torowski natomiast odwalał robotę prywatnie, hobbystycznie można powiedzieć, i miał swobodę działania.Nie wiem, czy sobie zdajecie sprawę, że gdyby ta podtarczyńska melina ocalała, oni spokojnie przystąpiliby do pracy na przykład za miesiąc.Zabójstwo padło na Głoska i Kowalskiego, otóż żaden z nich nigdy w życiu nie widział Dominika na oczy, pośrednikiem był ten Zenek z Zielonki, a o nim wiedzieli to samo, co wszyscy.Że lubi gryźć zapałki…— Jezus Mario — skomentowałam ze zgrozą.— A ci dwaj na dworcu — zaczęła moja teściowa.— Przez nich do fotografa…— Obaj uciekli.Funkcjonariusze wkroczyli w zwyczajną awanturę, nikt nikogo nie zabił, nikt ich nie gonił z przesadną zaciętością.Wylegitymowali tego, co siedział, bo dostał bykiem w żołądek, a on wydawał się osobą postronną.Nie notowany.Została im płachta brezentowa i wyszło na jaw, owszem, ściśle biorąc przedwczoraj, że na tej płachcie są odciski palców Grodziaka i Torowskiego.Od spodu, ona jest podgumowana.— A moje? — zainteresowałam się.— Twoich tam nie było.Płachta została chyba uprana…— W ciągu pięciu lat chyba wielokrotnie — zauważyła moja teściowa.— O ile wiem, Mikołaj uwielbiał pranie.— A tym zabójcom co? Udowodnili? Przyznali się sami?— Wbrew pozorom, postęp techniczny istnieje nawet i u nas.Zabójcy mieli rękawiczki, buty, zelówki, jakąś odzież… Pożałowali drugich rękawiczek i noża…— Chciałabym jeszcze wiedzieć, jakim sposobem oni do mnie tak szybko dotarli — wyznałam ponuro.— Notowana, o ile wiem, nie byłam, dopiero teraz będę.Zdaję sobie sprawę, że zostawiłam u Mikołaja torebkę, ale nie było w niej żadnych dokumentów, a ta świętej pamięci zaraza z przeciwka mojego nazwiska nie znała…Major Borowicki, najwyraźniej w świecie, znów zaczynał bawić się doskonale.— Przez piwo — odparł i otworzył nową puszkę.— Przez jakie piwo? — spytałyśmy obie z teściową równocześnie i bardzo podejrzliwie.Janusz wyjaśnił.Przez otwieracz do kapsli, jedyny przedmiot, na którym odciski palców były bardziej urozmaicone.Płaski, stalowy, gładki, utrwaliły się na nim świetnie…— No tak — skomentowała moja teściowa z rozgoryczeniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl