[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Tak — odparł doktor Reilly.Pan Poirot głaskał wspaniałe, zakręcone wąsy.— Myślę, że możemy uznać, iż panią Leidner śmierć spotkała w czasie tych dziesięciu minut — powiedział poważnie.Jedno z nas?Na chwilę zapadła cisza.Wszystkich nas ogarnęło przerażenie.I chyba właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że doktor Reilly miał rację.Poczułam, że morderca jest wśród nas.Siedział wśród nas, słuchał.Był jednym z nas.Być może pani Mercado pomyślała to samo.Wydała nagle krótki pisk.— Nie mogę się opanować — załkała.— To takie potworne!— Odwagi, Mario! — powiedział jej mąż.Wzrokiem prosił nas o wybaczenie zachowania żony.— Ona jest bardzo uczuciowa.Wszystko tak silnie przeżywa.— Tak… bardzo… lubiłam Luizę — załkała głośniej pani Mercado.Nie wiem, czy cokolwiek z tego, co w tej chwili pomyślałam, pojawiło się na mojej twarzy, ale spostrzegłam, że pan Poirot przygląda mi się bacznie i że lekki uśmiech wygina jego usta.Spojrzałam na niego chłodno i natychmiast powrócił do swojego przepytywania.— Proszę mi powiedzieć, madame — zwrócił się do pani Mercado — jak szanowna pani spędziła wczorajsze popołudnie?— Myłam głowę — chlipała pani Mercado.— To straszne myć głowę i nie wiedzieć, że dzieje się taka okropna rzecz.Byłam szczęśliwa, pochłonięta głupstwem.— U siebie w pokoju?— Tak.— I nie opuszczała go pani?— Dopiero kiedy usłyszałam samochód.Wtedy wyszłam i dowiedziałam się, co się stało.Och, to było straszne!— Zdziwiło to panią?Pani Mercado przestała łkać.Szeroko otworzyła oczy i z niechęcią spojrzała na Poirota.— Co pan chce przez to powiedzieć, panie Poirot? Co pan imputuje…?— Jak to, co chcę powiedzieć, madame? Przed chwilą pani powiedziała, że tak bardzo lubiła panią Leidner.Z tego wnoszę, że mogła się pani zwierzać.— Ooo, rozumiem, nie… Kochana Luiza nigdy mi nic nie mówiła.To znaczy nie mówiła nic konkretnego.Oczywiście widziałam, że jest bardzo niespokojna i podenerwowana.No bo i były takie różne dziwne wydarzenia… ktoś pukał do okna i tym podobne…— Nazywała je pani przywidzeniami — wtrąciłam nie mogąc dłużej wytrzymać w milczeniu.Z zadowoleniem stwierdziłam, że na chwilę straciła kontenans.Znowu poczułam na sobie spojrzenie pana Poirota i zauważyłam jego uśmieszek.Podsumował rzeczowo wypowiedzi pani Mercado:— A więc z tego, co wiemy, madame, myła pani głowę, nie widziała pani nic, nie słyszała pani nic.Czy mogłaby pani coś dodać?Pani Mercado nawet przez moment się nie zastanawiała.— Nie, absolutnie nic — odparła.— Jest to dla mnie jedna wielka tajemnica.Ale nie mam żadnych wątpliwości, najmniejszych wątpliwości, że morderca przyszedł z zewnątrz.Jestem tego całkowicie pewna.To logiczne.Poirot zwrócił się do jej męża:— A co pan ma do powiedzenia, monsieur?Pan Mercado drgnął nerwowo i zaczął bezmyślnie targać swoją brodę.— Na pewno, z całą pewnością! — powiedział.— Ale któż by jej chciał zrobić krzywdę.Taka łagodna, taka dobra, taka miła kobieta! — Potrząsnął głową.— Musiał ją zabić jakiś maniak, tak, maniak albo straszny potwór!— A jak pan spędził wczorajsze popołudnie?— Że co? — spojrzał nieprzytomnie Mercado.— Byłeś w pracowni — podpowiedziała mu żona.— A tak, rzeczywiście, tak jest, przy codziennej robocie.— O której pan tam poszedł?Mercado spojrzał bezradnie w kierunku żony.— Za dziesięć pierwsza, Józefie!— A tak, tak, za dziesięć pierwsza.— Czy w czasie pracy wychodził pan na dziedziniec?— Nie… Chyba nie wychodziłem.— Chwilę się zastanawiał.— Na pewno nie wychodziłem.— Kiedy usłyszał pan o tragedii?— Przyszła żona i powiedziała mi.Wstrząsająca wiadomość! Nie chciałem wierzyć.Nawet teraz trudno mi w to uwierzyć.Zaczął się nagle cały trząść.— Wstrząsające, wstrząsające… — powtarzał.Pani Mercado szybko do niego podeszła.— Oczywiście, Józefie.Wszyscy tak uważamy.Ale nie wolno się poddawać.To tylko pogorszy stan doktora Leidnera…Przez twarz Leidnera przemknął spazm bólu.Pomyślałam sobie, że w tej histerycznej atmosferze nie jest mu łatwo uspokoić się.Spojrzał z ukosa na Poirota, jakby w niemym apelu.Detektyw szybko zareagował:— Mademoiselle Johnson?— Nie mam wiele do powiedzenia — odparła panna Johnson.Jej kulturalny głos zabrzmiał kojąco po histerycznym dyszkancie pani Mercado.— Pracowałam w dziennym pokoju robiąc w plastelinie odciski cylindrycznych pieczęci.— Nic pani nie widziała, nic nie zauważyła?— Nie.i Poirot obrzucił ją krótkim spojrzeniem.Jego ucho wychwyciło to samo co i moje — leciutkie wahanie.— Jest pani pewna, mademoiselle? Czy jest coś, co nie daje pani spokoju?— Nie, nie, chyba nie… i— Coś, co pani dostrzegła, powiedzmy kątem oka, nie zdając j sobie z tego nawet sprawy?— Nie, z pewnością nie — odparła zdecydowanie.— Może więc jakiś odgłos? Coś, co pani usłyszała? Coś, czego nawet pani nie jest zupełnie pewna?Panna Johnson krótko zachichotała.— Bardzo pan natarczywy, panie Poirot [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl