[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Otępia  odparła, dotykając nosa palcem wskazującym, jakby dopełniała jakie-goś skomplikowanego rytuału, który powinien być wykonany niezwykle dokładnie. Skoro jednak. Nie będą się pierdolić z moim umysłem  przerwała mu Kathy ostrym tonem. Nie pozwolę na to żadnym UP.Wiesz, kto to jest UP? Chyba właśnie mi powiedziałaś.Mówił cicho i spokojnie, kierując całą uwagę na nią.jakby próbował utrzymać jąw ryzach, zachować przy zdrowych zmysłach.Podano jedzenie.Było okropne. Czyż to nie jest cudownie, autentycznie włoskie?  spytała Kathy, nawijając spa-ghetti na widelec. Tak  przytaknął niepotrzebnie. Myślisz, że zamierzam wybuchnąć, i nie chcesz mieć nic z tym wspólnego. Zgadza się. To wyjdz. Ja. zawahał się. Lubię cię.Chcę mieć pewność, że nic ci nie jest.Aagodne kłamstwo, z rodzaju tych, jakie aprobował.Brzmiało lepiej, niż gdyby po-wiedział: Jak tylko wyjdę, nie minie dwadzieścia sekund, a zadzwonisz do McNulty ego.Był tego niemal pewien. Nic mi nie będzie.Odprowadzą mnie do domu.Niedbałym gestem wskazała naludzi w restauracji: klientów, kelnerów i kasjera.Na kucharza pocącego się w przegrza-nej, zle wietrzonej kuchni.Na pijaka przy barze, bawiącego się szklanką piwa Olympia. Nie bierzesz odpowiedzialności  rzekł, ostrożnie dobierając słowa, przekonany,że postępuje właściwie. Za kogo? Nie biorę odpowiedzialności za twoje życie, jeśli o tym mówisz.To two-ja robota.Nie obciążaj mnie tym. Odpowiedzialności  powtórzył  za konsekwencje swojego postępowania.Dryfujesz moralnie i etycznie.Wynurzysz się to tu, to tam, a potem znów idziesz podwodę.Jakby nic się nie stało.Niech inni męczą się z falami przypływu.Uniosła głowę, spojrzała mu w oczy i odparła: Zraniłam cię? Ocaliłam cię przed policją, to właśnie zrobiłam.A może zle postą-piłam? Co?37 Jej głos przybrał na sile.Patrzyła na niego bezlitosnym, nieruchomym wzrokiem,nadal trzymając widelec z nawiniętym spaghetti.Westchnął.To beznadziejne. Nie  powiedział. Dobrze zrobiłaś.Dziękuję.Doceniam to.Mówiąc to, czuł, jak ogarnia go fala nienawiści za to, że tak go omotała.Jedna mała,zwyczajna dziewiętnastolatka, usidlająca takiego dojrzałego szóstaka jak on  to byłotak nieprawdopodobne, że chwilami miał ochotę wybuchnąć śmiechem.Z drugiej stro-ny jego sytuacja wcale nie była zabawna. Czy jestem dla ciebie miła?  dociekała. Tak. Czujesz moją miłość do ciebie, prawda? Posłuchaj.Można ją niemal usłyszeć. Przez chwilę bacznie nasłuchiwała. Moja miłość rośnie jak delikatna winorośl.Jason skinął na kelnera. Co tutaj macie?  spytał szorstko. Tylko piwo i wino? Jest jeszcze kompot, sir.Z najlepszej odmiany Acapulco Gold.I haszysz, pierwszaklasa. Ale żadnych mocniejszych trunków? Nie, sir.Ruchem ręki odprawił kelnera. Potraktowałeś go jak służącego  rzekła Kathy. Tak  przyznał i głośno jęknął.Zamknął oczy, pomasował nasadę nosa.Równiedobrze może dociągnąć to do końca; w końcu jednak zdołał wywołać jej gniew. Tokiepski kelner i kiepska restauracja.Chodzmy stąd. A więc tak zachowuje się osobistość.Rozumiem  powiedziała złośliwie Kathyi odłożyła widelec. Co wydaje ci się, że rozumiesz?  spytał, nie usiłując załagodzić sytuacji.Porzu-cił rolę wyrozumiałego przyjaciela i nigdy do niej nie wróci.Wstał i sięgnął po płaszcz. Idę  oznajmił.Włożył płaszcz. O Boże  powiedziała Kathy, zamykając oczy; jej usta, zniekształcone grymasem,były szeroko otwarte. O Boże.Nie.Coś ty narobił? Czy wiesz, co zrobiłeś? Czy w peł-ni zdajesz sobie sprawę? Czy rozumiesz?A potem, z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi pięściami, odchyliła głowę i zaczę-ła krzyczeć.Nigdy w życiu nie słyszał takich wrzasków; stał jak sparaliżowany, gdy tedzwięki  oraz widok skurczonej, wykrzywionej twarzy  ogłuszały go i otępiały.Tokrzyk udręczonej psychiki, mówił sobie, płynący z głębi podświadomości, nie wydawa-ny przez jedną osobę, lecz przez całe społeczeństwo.Wiedział, że to nie pomoże.38 Właściciel i dwaj kelnerzy biegli do nich, wciąż ściskając jadłospisy.Jason widziałi zapamiętał najdrobniejsze szczegóły.Wydawało się, że wszystko zastygło w bezruchuna dzwięk jej wrzasków: goście unoszący widelce, opuszczający łyżki, żujący.wszystkoznieruchomiało, pozostał tylko straszliwy, okropny wrzask.Słyszał wypowiadane przez nią słowa.Brzydkie słowa, jakby odczytywane z jakiegośpłotu.Krótkie, mszczące słowa skierowane do wszystkich w restauracji, także do niego.Szczególnie do niego.Właściciel, gwałtownie ruszając wąsem, skinął na kelnerów, którzy podnieśli Kathyz krzesła, chwycili pod ręce i na znak szefa wyciągnęli zza stolika, przenieśli przez salęi wyprowadzili na ulicę.Zapłacił rachunek i pospieszył za nimi.Przy wyjściu zatrzymał go właściciel.Wyciągał rękę. Trzysta dolarów  powiedział. Za co? Za wyniesienie jej na ulicę? Za to, że nie wezwałem policji  odparł właściciel.Jason zapłacił w ponurymmilczeniu.Kelnerzy posadzili ją na chodniku, blisko krawężnika.Teraz siedziała cicho, zasła-niając rękami oczy, kołysząc się i bezgłośnie poruszając wargami.Kelnerzy obserwowa-li ją przez chwilę, widocznie sprawdzając, czy nie sprawi więcej kłopotów, a następniepospieszyli z powrotem do restauracji.Zostawili go z Kathy na chodniku, pod czerwo-no-białym neonem.Klęknąwszy przy niej, położył rękę na jej ramieniu.Tym razem nie odsunęła się. Przykro mi  powiedział.I mówił szczerze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl