Pokrewne
- Strona Główna
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- Vina Jackson 03 Osiemdziesišt Dni Czerwonych
- Yeffeth Glenn Wybierz Czerwona Pigulke
- Akunin Boris Pelagia i czerwony kogut
- Chmielewska Joanna Wszystko czerwone.WHITE
- Orson Scott Card Czerwony Prorok
- Card Orson Scott Czerwony Prorok
- Joanna Chmielewska Wszystko czerwone
- Sagan Carl Kontakt (3)
- narrenturm
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wrobelek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Północna brama miasta stała na długiej naturalnej pochyłości, biegnącej do jednego z najbardziej na południe wysuniętych kanionów Noctis, rozciągał się więc stąd widok aż na dno kanionu.Na tym właśnie trakcie we wczesnych godzinach popołudniowych pojawiła się karawana roverów.Poruszała się powoli, wzbijając chmury pyłu.Minęła prawie godzina, zanim pojazdy przejechały ostatnią część pochyłości.Gdy były nie więcej niż trzy kilometry od oczekującej grupy, nagle buchnęły spomiędzy nich wielkie jęzory płomieni i w niebo wzbiły się fontanny ejektamentów.Kilka roverów rozbiło się o ścianę urwiska, inne podleciały wysoko nad rampę i z łoskotem runęły na powierzchnię.Pozostałe gwałtownie się zatrzymały, rozbite i trawione ogniem.Potem północną bramą wstrząsnęła eksplozja i oczekujący skoczyli ku murom miasta.Na ogólnym kanale rozległy się krzyki i lamenty.Nic więcej się nie działo.Grupka chwilę stała bez ruchu.Tkanina namiotu ciągle jeszcze się trzymała, chociaż wejście do śluzy powietrznej przy bramie najwyraźniej się zatrzasnęło.Na drodze unosiły się rzadkie pióropusze brązowego dymu.Kierowały się na wschód, niesione przez Noctis pylistym wiatrem.Nadia wysłała automatyczny rover w stronę płonących pojazdów, chcąc sprawdzić, czy ktoś przeżył.W naręcznych komputerkach rozlegały się trzaski zakłóceń i Nadia dziękowała za to Bogu.Co mogliby usłyszeć? Krzyki? Frank klął wściekle w swój komputer.Mówił raz po arabsku, raz po angielsku, bezskutecznie próbując się dowiedzieć, co się zdarzyło.Co z Aleksandrem, Jewgienią, Samanthą.Nadia z przerażeniem obserwowała maleńkie obrazki ukazujące się na jej nadgarstku.Widok, jaki otrzymywała z automatycznych kamer, był przerażający.Pogruchotane rovery.Jakieś ciała.Nikt ani nic się nie ruszało.Jeden pojazd ciągle dymił.– Gdzie jest Sasza? – dosłyszała wrzask Jeliego.– Gdzie Sasza?– Była w komorze powietrznej – odpowiedział ktoś.– Wychodziła właśnie, aby się z nimi przywitać.Zabrali się za otwarcie wewnętrznego luku powietrznej śluzy.Na początku Nadia wystukiwała kolejne znane jej kody, potem zaczęła używać narzędzi i w końcu podłożyła otrzymany od kogoś ładunek wybuchowy.Odsunęli się na chwilę i w tym momencie przy komorze wybuchł mały jak grot kuszy ognik.Zaczęli wyłamywać ciężki luk.Nadia wbiegła do środka pierwsza i uklękła przy Saszy, skulonej w obronnej pozie, z głową ukrytą w kurtce.Nie żyła, jej twarz miała barwę marsjańskiej czerwieni, oczy były martwe i lodowate.Nadia poczuła, że musi się ruszyć, w przeciwnym razie zamieni się w głaz.Przełamała się więc, podniosła, pobiegła na stację i wsiadła do jednego z miejskich wagoników, którymi przyjechali tu na spotkanie z przyjaciółmi kilka godzin temu.Wagonik ruszył.Nadia nie miała pojęcia, dokąd chce jechać, i wagonik zdawał się sam wybierać kierunek.Z naręcznego komputerka dochodziły ją trzeszczące głosy przyjaciół.Ich zniekształcone krzyki brzmiały jak chaotyczny koncert zamkniętych w klatce świerszczy.Maja płacząc mamrotała coś ze złością po rosyjsku.Nadia pomyślała, że tylko jej przyjaciółka jest wystarczająco twarda, aby zapanować nad strachem i smutkiem.– To znowu Fobos! – krzyczał słaby głos Mai.– Tam na górze są sami wariaci!Inni trwali w szoku, ich głosy brzmiały jak AI.– To nie są wariaci! – krzyknął Frank.– Są raczej idealnie racjonalni.Widzą, że zbliża się polityczna ugoda, więc strzelają do wszystkiego, co uznają za istotny element w rozgrywce.– Mordercy! – darła się Maja.– Faszyści z KGB.Miejski wagonik zatrzymał się przy budynku zarządu miasta.Nadia wbiegła do środka, do pokoju, w którym zostawiła swój bagaż.Wszystkie jej rzeczy mieściły się teraz w jednym starym błękitnym plecaczku.Grzebała w nim długo, ciągle nieświadoma, czego naprawdę szuka, dopóki jej czteropalczasta, ale nadal jeszcze silna ręka nie dotarła do czegoś w torbie.Natychmiast to wyciągnęła.Detonator Arkadego.Oczywiście! Biegiem wróciła do wagonika i pojechała do południowej bramy.Sax i Frank ciągle rozmawiali.Głos Saxa brzmiał tak samo jak zawsze:– Wszyscy ci, których położenie znamy, albo są tutaj, albo zostali zabici.Zdaje mi się, że tamci polują w szczególności na przedstawicieli pierwszej setki.– Naprawdę sądzisz, że starają się nas wyeliminować? – spytał Frank.– Widziałem ziemskie wiadomości, w których jakiś człowiek oznajmił, że to my wywołaliśmy powstanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Północna brama miasta stała na długiej naturalnej pochyłości, biegnącej do jednego z najbardziej na południe wysuniętych kanionów Noctis, rozciągał się więc stąd widok aż na dno kanionu.Na tym właśnie trakcie we wczesnych godzinach popołudniowych pojawiła się karawana roverów.Poruszała się powoli, wzbijając chmury pyłu.Minęła prawie godzina, zanim pojazdy przejechały ostatnią część pochyłości.Gdy były nie więcej niż trzy kilometry od oczekującej grupy, nagle buchnęły spomiędzy nich wielkie jęzory płomieni i w niebo wzbiły się fontanny ejektamentów.Kilka roverów rozbiło się o ścianę urwiska, inne podleciały wysoko nad rampę i z łoskotem runęły na powierzchnię.Pozostałe gwałtownie się zatrzymały, rozbite i trawione ogniem.Potem północną bramą wstrząsnęła eksplozja i oczekujący skoczyli ku murom miasta.Na ogólnym kanale rozległy się krzyki i lamenty.Nic więcej się nie działo.Grupka chwilę stała bez ruchu.Tkanina namiotu ciągle jeszcze się trzymała, chociaż wejście do śluzy powietrznej przy bramie najwyraźniej się zatrzasnęło.Na drodze unosiły się rzadkie pióropusze brązowego dymu.Kierowały się na wschód, niesione przez Noctis pylistym wiatrem.Nadia wysłała automatyczny rover w stronę płonących pojazdów, chcąc sprawdzić, czy ktoś przeżył.W naręcznych komputerkach rozlegały się trzaski zakłóceń i Nadia dziękowała za to Bogu.Co mogliby usłyszeć? Krzyki? Frank klął wściekle w swój komputer.Mówił raz po arabsku, raz po angielsku, bezskutecznie próbując się dowiedzieć, co się zdarzyło.Co z Aleksandrem, Jewgienią, Samanthą.Nadia z przerażeniem obserwowała maleńkie obrazki ukazujące się na jej nadgarstku.Widok, jaki otrzymywała z automatycznych kamer, był przerażający.Pogruchotane rovery.Jakieś ciała.Nikt ani nic się nie ruszało.Jeden pojazd ciągle dymił.– Gdzie jest Sasza? – dosłyszała wrzask Jeliego.– Gdzie Sasza?– Była w komorze powietrznej – odpowiedział ktoś.– Wychodziła właśnie, aby się z nimi przywitać.Zabrali się za otwarcie wewnętrznego luku powietrznej śluzy.Na początku Nadia wystukiwała kolejne znane jej kody, potem zaczęła używać narzędzi i w końcu podłożyła otrzymany od kogoś ładunek wybuchowy.Odsunęli się na chwilę i w tym momencie przy komorze wybuchł mały jak grot kuszy ognik.Zaczęli wyłamywać ciężki luk.Nadia wbiegła do środka pierwsza i uklękła przy Saszy, skulonej w obronnej pozie, z głową ukrytą w kurtce.Nie żyła, jej twarz miała barwę marsjańskiej czerwieni, oczy były martwe i lodowate.Nadia poczuła, że musi się ruszyć, w przeciwnym razie zamieni się w głaz.Przełamała się więc, podniosła, pobiegła na stację i wsiadła do jednego z miejskich wagoników, którymi przyjechali tu na spotkanie z przyjaciółmi kilka godzin temu.Wagonik ruszył.Nadia nie miała pojęcia, dokąd chce jechać, i wagonik zdawał się sam wybierać kierunek.Z naręcznego komputerka dochodziły ją trzeszczące głosy przyjaciół.Ich zniekształcone krzyki brzmiały jak chaotyczny koncert zamkniętych w klatce świerszczy.Maja płacząc mamrotała coś ze złością po rosyjsku.Nadia pomyślała, że tylko jej przyjaciółka jest wystarczająco twarda, aby zapanować nad strachem i smutkiem.– To znowu Fobos! – krzyczał słaby głos Mai.– Tam na górze są sami wariaci!Inni trwali w szoku, ich głosy brzmiały jak AI.– To nie są wariaci! – krzyknął Frank.– Są raczej idealnie racjonalni.Widzą, że zbliża się polityczna ugoda, więc strzelają do wszystkiego, co uznają za istotny element w rozgrywce.– Mordercy! – darła się Maja.– Faszyści z KGB.Miejski wagonik zatrzymał się przy budynku zarządu miasta.Nadia wbiegła do środka, do pokoju, w którym zostawiła swój bagaż.Wszystkie jej rzeczy mieściły się teraz w jednym starym błękitnym plecaczku.Grzebała w nim długo, ciągle nieświadoma, czego naprawdę szuka, dopóki jej czteropalczasta, ale nadal jeszcze silna ręka nie dotarła do czegoś w torbie.Natychmiast to wyciągnęła.Detonator Arkadego.Oczywiście! Biegiem wróciła do wagonika i pojechała do południowej bramy.Sax i Frank ciągle rozmawiali.Głos Saxa brzmiał tak samo jak zawsze:– Wszyscy ci, których położenie znamy, albo są tutaj, albo zostali zabici.Zdaje mi się, że tamci polują w szczególności na przedstawicieli pierwszej setki.– Naprawdę sądzisz, że starają się nas wyeliminować? – spytał Frank.– Widziałem ziemskie wiadomości, w których jakiś człowiek oznajmił, że to my wywołaliśmy powstanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]