[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po raz pierwszy będzie to coś więcej niż tylko radosne święto i mniejsza, co z tego wyniknie.Już dawno przestał postrzegać w nich jedynie altruistycznych głosicieli prawdy.Kontakty z Gromadą pozbawiły Randżiego niewinności, wszczepiły mu typowo ludzką skłonność do wątpienia.Ampliturowie twierdzili, że nie potrafią czytać w myślach, tylko sugerować to i owo.A jeśli nie zareaguje stosownie? Jakich „sugestii” może oczekiwać? Za wiele jednak przeszedł, by ulec panice.Aszregańscy i krygoliccy oficerowie rzucili się szukać paradnych mundurów.Ampliturowie nie przepadali za szczególną pompą, jednak wiele z walczących u ich boku ras uwielbiało ceremonialne zadęcie.Na północ od lądowiska sformowano pospiesznie mieszany komitet powitalny.Ciężkozbrojny transporter osiadł na stanowisku.Wkoło rósł coraz większy tłum.Kompania honorowa formowała prowizoryczne szyki, parowały świeżo odprasowane mundury.Wszystko spowijała mgiełka nieco zalęknionej niepewności.Nauczyciele nie zwrócili najmniejszej uwagi na niedociągnięcia.Było ich aż dwóch, co szybko uznano za istotny znak, na całej bowiem planecie było ledwie czterech Ampliturów.Nikt nie domyślał się, jaka to ważna przyczyna skłoniła ich do wizyty w niebezpiecznej przyfrontowej strefie.Razem podeszli do miejscowego dowódcy.Mimo krótkich nóg poruszali się całkiem wdzięcznie.Ich czułki kreśliły w powietrzu łuki i koła czytelne jedynie dla innych Ampliturów.Jako oficer, Randżi stał w pierwszym szeregu.Patrzył w milczeniu, jak dostojni goście zamienili parę słów z dowódcą pułku i jego sztabem.Wśród eskorty Ampliturów dojrzał parę wysokich i kanciastych Kopavi.Nigdy nie widział dotąd żadnego Kopavi na żywo.Zdawali się nazbyt delikatni, aby władać trzymaną w dłoniach długolufową bronią.Nauczyciele skończyli rozmowę i ruszyli wzdłuż szeregu.Randżi wytłumił własne myśli.Oczekiwał.Wkoło rozlegał się jeszcze szmerek szeptów.Saguio puchł z dumy.Być może czeka cię więcej niespodzianek, niż myślisz, braciszku.I potem nie było już miejsca na spekulacje.Szypułkowe oczy zatańczyły ku Randżiemu, źrenice jak płynne złoto spojrzały wprost na niego.Nie odwrócił wzroku, starał się tylko o niczym, kompletnie o niczym nie myśleć.Na zewnątrz jednak udawał pełne zaangażowanie.Ostatecznie stanął przed Nauczycielami.Poczuł przypływ ciepłych uczuć.Przyjazna życzliwość, serdeczna pociecha, miłość.Jak niby istoty tak pełne wszelkiego dobra mogłyby być odpowiedzialne za wszystko, o co oskarża je Gromada? Urodzeni empaci pełni zrozumienia, świetlistej pogody ducha.Nadal jednak wolał ograniczyć się wyłącznie do reagowania.–.a oto nasz słynny Randżi-aar – powiedział korpulentny pułkownik o wiecznie przygnębionym wyrazie twarzy.– Słyszeliście już o tym, jak wrócił do nas po wielu miesiącach spędzonych w dżungli za liniami przeciwnika.– Wielce znaczący to epizod – powiedział głośno Amplitur, czyniąc tym wielki zaszczyt zebranym.Normalnie Nauczyciele wypowiadali się jedynie w myślach.– Twoje powodzenie wszystkich nas natchnęło.Oczy zakołysały się na wyciągnięcie ręki przed twarzą Randżiego.W tej samej chwili młodzieniec poczuł w głowie dziwne łaskotanie, co oznaczało, że jeden lub nawet obu Ampliturów „nadaje” bezpośrednio do niego.Mimowolnie wstrzymał oddech, jednak nic się nie zdarzyło.Nauczyciel nie wpadł w konwulsje.Typowy dla Ziemian mechanizm obronny nie zadziałał.Zatem nie jestem człowiekiem, jak mi wmawiano, pomyślał Randżi.Co jeszcze było kłamstwem?Poczuł płynącą od Nauczyciela radość.Cieszył się, że wrócił cały i w dobrym zdrowiu.Żadnej wrogości.Żadnej groźby.Nic, czego trzeba by się bać.Nagle wszystko się zmieniło.Promienny spokój zniknął.Pojawiła się beznamiętnie wygłoszona sugestia, aby pierwszy szereg postąpił krok przed całą formację.Randżi zawahał się na mgnienie oka.Jego koledzy posłuchali bez zastanowienia.Tylko on jeden zachował się inaczej.Z minimalnym opóźnieniem dołączył do reszty.Uśmiech zamarł mu na twarzy.Tylko on jeden spośród wszystkich przyjaciół potrafił oprzeć się poleceniu.Tylko on jeden miał wybór.Przez krótką chwilę poczuł, że to nie była „sugestia”, tylko jednoznaczny rozkaz.Niby drobiazg, ale Randżi poczuł wielki zamęt w głowie.I strach.Czy zauważono jego wahanie? Czy odkryto, co było jego powodem? Rozkołysane, nieprzeniknione oczy Amplitura niczego nie wyjaśniały.Amplitur objął go mackami.Ciepłymi i życzliwymi, rzecz jasna.Randżi przeczekał uścisk z uśmiechem.Nauczyciel odsunął się bez słowa i ruszył dalej.Randżi próbował tymczasem zrozumieć cokolwiek.Po raz pierwszy wyczytał w poleceniu Amplitura coś więcej niż tylko łagodną sugestie.To było żądanie, twarde i zdecydowane.Wyczytał i zdolny był stawić opór.Posłuchał dlatego jedynie, aby się nie wyróżniać.Ale z drugiej strony nie zareagował jak normalny Ziemianin.Czemu? Co takiego zrobili Hivistahmowie?Nie było jednak czasu na dywagacje.Ampliturowie wracali.Zatrzymali się dokładnie przed nim.Tym razem wysłali polecenie przeznaczone tylko i wyłącznie dla Randżiego.Nie miał szansy skryć się w tłumie.Zamarły w oczekiwaniu poczuł, jak Nauczyciele polecają mu raz jeszcze opowiedzieć całą historię, aby wszyscy mogli poznać jego doświadczenia.Kiedyś posłuchałby z rozkoszą, tym razem jednak wiedział, że to nie prośba, ale żądanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl