[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jest już ponadwszelkim bólem.Przynajmniej to jest prawdą.Ani na pogrzeb sam w sobie.Na nabożeństwo.Siedzę w pierwszej ławce z Jeffreyem iBilly, kilka kroków od trumny.Tata wciąż się nie pokazuje i czuję się trochę zdradzona.Powinientu być, myślę.Ale wiem, że jest w lepszym miejscu.Dosłownie i w przenośni.Z mamą. On jest z mamą, prawda?  spytałam Billy, kiedy zaplatała mi rano włosy; zrobiła midługi, prosty warkocz, który jakimś cudem trzyma się przez cały dzień. Był z nią przez cały tenczas? Tak myślę.Pogrzeby nie są dla aniołów, mała.Gdyby twój ojciec przyszedł, niepokoiłbywszystkich.Wie o tym.Więc to lepiej, że go nie ma.A poza tym chce teraz być z twoją mamą,pomóc jej w przejściu na drugą stronę.Tucker jest w kościele.Po mszy podchodzi do mnie, staje przede mną ze złożonymi rękami,kompletnie zagubiony.Patrzę na jego podbite oko, rozcięcie na policzku, zadrapania na kostkachpalców. Jestem tutaj  mówi. Myliłaś się.Jestem tutaj. Dziękuję  odpowiadam. Ale nie idz na cmentarz.Proszę cię, Tucker.Nie idz.Będzie tam Samjaza, jest wściekły, i nie chcę, żeby stała ci się krzywda. Ale ja chcę tam być  protestuje. Ale nie będziesz.Bo ja cię proszę, żebyś trzymał się z daleka  szepczę.Powiedziałabym to samo Wendy, ją też poprosiłabym, żeby nie przychodziła na cmentarz, ale jużwiem, że nie posłucha.Bo jest tam za każdym razem, w każdej wizji. Proszę cię  mówię do Tuckera. Nie idz.Waha się, ale w końcu kiwa głową i wychodzi z kościoła.Więc nareszcie, po dniu, który wydawał się dłuższy niż którykolwiek inny, jakby naprawdęmógł się rozciągnąć na tysiąc lat, wysiadam z samochodu na cmentarzu Aspen Hill.Widziałam gotyle razy.Ale tym razem, tym prawdziwym razem, czuję się całkiem inaczej.Teraz to ja jestemClarą z przyszłości.W piersi czuję ból, który sprawia, że mam ochotę wyciąć sobie serce i cisnąć wkrzaki.Ale znoszę go.Idę.Bo nie mam innego wyboru niż stawiać jedną nogę przed drugą.Widzę przed sobą Jeffreya, wypowiadam jego imię. Miejmy to już z głowy  mówi.Więc jednak kolor jego krawata nie ma żadnego znaczenia.Wszyscy są tutaj.Cała kongregacja, co do anielity  nawet Julia.Nikt nie stchórzył.Zabawne, że mój sen okazał się samospełniającą przepowiednią.Doprowadzałam się doobłędu, próbując wymyślić, dlaczego nie ma tutaj Tuckera.Myślałam, że nie żyje.Myślałam, żeżadna siła na ziemi i niebie nie zdoła go powstrzymać przed przyjściem tutaj.I w końcu okazałosię, że go nie ma, bo sama go o to poprosiłam.To się nazywa ironia losu.W tej chwili ból dopada mnie na całego.To jest to.Chwila, którą miałam przeżyć.Mojaścieżka tortur, którą mam przejść bez Tuckera.Jest tak fatalnie, że mam problemy z oddychaniem.Zatrzymuję się, żeby złapać oddech.Ktoś bierze mnie za rękę.Christian, tak jak przepowiedział sen.Patrzę na niego  na jego schludny, czarny garnitur, wyprasowaną koszulę, srebrny krawat.Jego złoto cętkowane oczy sązaczerwienione, jakby i on płakał.Widzę w nich pytanie, a zarazem odpowiedz.I nagle dociera do mnie, że to jest chwila decyzji; że to przed nią ostrzegała mnie wizja.Mogę teraz zerwać kontakt, zabrać dłoń z jego dłoni, powiedzieć mu jeszcze raz, że go niepotrzebuję.Mogę czepiać się kurczowo swojego gniewu, swojej frustracji, że zmusza się mnie dodokonania tego wyboru.Albo mogę go przyjąć.Mogę stawić czoła temu, co jest między nami, iruszyć naprzód.To nie fair, że w takiej chwili wymaga się ode mnie tak poważnej decyzji.Naprawdę nie fair.Ale przecież to nigdy nie było fair  cała ta katastrofa, od początku do końca.Rzecz w tym, że kiedy on trzyma mnie za rękę, dotyka mojej skóry, ból w mojej piersisłabnie.Zupełnie jakby Christian potrafił wziąć jego część na siebie.Przy nim czuję się o wielelepiej.Czuję się silniejsza.A on chce zdjąć ze mnie ten ból.Chce go dzwigać ze mną.Widzę to w jego lśniących oczach.Jestem dla niego kimś więcej niż powinnością.Kimświęcej niż dziewczyną z jego snu.Kimś o wiele więcej.Wracam myślą do tamtego listopadowego poranka, w kuchni, jeszcze w Kalifornii, kiedypo raz pierwszy ujrzałam go stojącego wśród drzew, czekającego na mnie.Pamiętam swojełomoczące serce, usta otwarte, by go zawołać, choć nie znałam jeszcze nawet jego imienia, tonieodparte pragnienie, które pchało mnie do niego.Wszystko to przemyka mi przed oczami jak filmna szybkim podglądzie, każda chwila, jaką spędziłam z nim od tamtej pory  ten dzień, kiedy niósłmnie do gabinetu pielęgniarki pierwszego dnia szkoły, lekcja historii pana Eriksona, Pizza Hut.Wspólna jazda na wyciągu.Szkolny bal.Siedzenie na ganku i patrzenie w gwiazdy.On,wychodzący spomiędzy drzew w noc pożaru.Wszystkie wieczory, które przesiedział na dachu,łąka, stok narciarski, ten cmentarz w dniu, kiedy mnie pocałował.I w każdej chwili, którąspędziliśmy razem, czułam tę siłę przyciągającą mnie do niego.Słyszałam ten głos, szepczący wmojej głowie:Jesteśmy sobie przeznaczeni.Nie zdaję sobie sprawy, że wstrzymywałam oddech, dopóki go nie wypuszczam.Patrzę nanasze złączone dłonie.Jego kciuk powoli głaszcze moje palce.Unoszę wzrok, patrzę w jego twarz.Czy słyszał to wszystko? Tę paplaninę mojego serca? Czy odczytał moje myśli?Dasz radę, mówi.I nie wiem, czy mówi o mamie, czy o czymś innym.Może to nie ma znaczenia.Spoglądam mu w oczy, ściskam jego dłoń.Chodzmy tam, posyłam mu w myślach.Ludzie czekają.I idziemy dalej.Razem.Spodziewam się kręgu żałobników, trumny mojej matki ustawionej nad dziurą ziejącą wziemi, i ten widok nie działa już na mnie tak wstrząsająco.Wiem, jakie słowa wypowie Stephen.Spodziewam się Samjazy, którego obecność czuję.Ale nie wiedziałam, że w tej chwili zrobi mi sięgo żal.Nie planowałam, że pójdę go szukać, kiedy wszystkie modlitwy zostają już wypowiedziane,trumna opuszczona w ziemię, zasypana; kiedy wszyscy się rozchodzą i zostajemy tylko Jeffrey,Christian, Billy i ja.Czuję Samjazę, czuję jego smutek, który nie wypływa z rozdzielenia z Bogiemczy z buntu przeciwko anielskiemu przeznaczeniu, ale z faktu, że wreszcie pogodził się, że straciłmoją mamę na zawsze.I nagle dokładnie wiem, co mam robić.Puszczam dłoń Christiana.Podchodzę do ogrodzenia na skraju cmentarza.Clara?  woła za mną zaniepokojony Christian.Zostań tutaj.Wszystko w porządku.Nie zejdę z uświęconej ziemi.Wołam Samjazę.Spotyka się ze mną przy płocie.Wbiega na wzgórze pod postacią psa, a potem przemieniasię i staje w milczeniu po drugiej stronie siatki.Widzę jego smutne bursztynowe oczy.Nie potrafipłakać  nie pozwala na to jego anatomia.I nienawidzi tego, że odmówiono mu godności łez.To niezręczna sytuacja  przecież on jest wcieleniem zła, i tak dalej.Ale ja wreszciewzniosłam się ponad swoją złość. Proszę  mówię. Drżącymi palcami odpinam bransoletkę z nadgarstka.Tę starą bransoletkę mamy zcharmsami.Wysuwam ją przez dziurę w siatce.Samjaza patrzy na mnie z twarzą zwiotczałą ze zdumienia. Wez ją  ponaglam go.Wyciąga rękę, uważając, żeby mnie nie dotknąć.Upuszczam mu bransoletkę na dłoń [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl