[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W południe poszliśmy do UPIM i ujrzeliśmy co naj­mniej trzy rodzaje trąbek; blaszane zabawki - ale mnie wydawały się instrumentami z tajemniczej zatoki.Był tam wojskowy kornet, puzon z suwakiem i pseudotrąbka, wprawdzie z ustnikiem i złota, ale klawisze miała jak saksofon.Nie wiedziałem, którą wybrać, i być może zbytnio z tym marudziłem.Chciałem mieć je wszystkie,a robiłem wrażenie, jakbym nie chciał żadnej.Zdaje mi się, że w tym czasie wujostwo oglądali cennik.Nie byli skąpcami, ale mia­łem wrażenie, że uznali za przystępniejszy flet z bakelitu, cały czar­ny, ze srebrnymi klawiszami.Czy nie wolałbyś tego? - spytali.Spróbowałem zagrać, brzmiał nie najgorzej, wmawiałem sobie, że jest piękny, ale w gruncie rzeczy doszedłem do wniosku, że wujost­wo wolą kupić flet, gdyż jest tańszy, trąbka musiała kosztować ma­jątek i nie mogłem wymagać od nich takiego poświęcenia.Zawsze uczono mnie, że kiedy dostaję coś, co mi się podoba, winienem po­wiedzieć nie, dziękuję, i to nie wystarczy raz, nie można bowiem powiedzieć nie, dziękuję, i natychmiast wyciągnąć rękę, ale trzeba poczekać, aż ofiarodawca zacznie nalegać, powie: ależ bardzo cię proszę.Dopiero wtedy dobrze wychowany chłopczyk ustępuje.Po­wiedziałem więc, że może nie chcę trąbki, że może podoba mi się też flecik, jeśli oni wolą flecik.I przyglądałem się im spod oka, ma­jąc nadzieję, że będą nalegać.Nie nalegali, niechaj Bóg przyjmie ich na swe łono.Byli szczęśliwi, że kupili mi flet, skoro, oświadczy­li, ja go wolę.Było już za późno, żeby się wycofać.Dostałem flet.Spojrzał na mnie podejrzliwie.- Chciałby pan zapytać, czy nadal gram na trąbce?- Nie - odparłem.- Chcę wiedzieć, co było przedmiotem mi­łości.- Ach - rzekł przystępując z powrotem do kartkowania maszy­nopisu - widzę, że wszystkich ogarnia obsesja przedmiotu miłości.Tymi sprawami można dowolnie manipulować.Ale.A gdybym je dnak wybrał trąbkę? Czy byłbym naprawdę szczęśliwy? Jak pan my­śli, Casaubon?- Śniłby pan pewnie o flecie.- Nie - zamknął oschle dyskusję.- Flet tylko miałem.Chyba: go nigdy nie użyłem.- Marzyłem czy użyłem?- Użyłem - powiedział dobitnie i nie wiem dlaczego poczułem się jak błazen.10I w końcu nie wnioskuje się kabalistycznie z vinum nicze­go poza VIS NUMerorum, na których to liczbach opiera się Magia.(Cesare delia Riviera, Il Mondo Magico degli Eroi, Mantua, Osanna, 1603, s.65-66)Ale opowiadałem o moim pierwszym spotkaniu z Belbem.Zna- | liśmy się z widzenia, jakieś żarty wymieniane u Piladego, niewiele jednak o nim wiedziałem poza tym, że pracował u Garamonda, a na uniwersytecie wpadały mi czasem w ręce książki tej oficyny.Wy­dawca mały, ale poważny.Młodzieńca, który kończy pisać pracę doktorską, zawsze pociąga ktoś, kto pracuje w wydawnictwie publi­kującym rzeczy z zakresu kultury.- A czym pan się zajmuje? - spytał mnie pewnego wieczoru, kiedy obaj staliśmy przy samym końcu cynkowej lady, opierając się o nią, ściśnięci w tłumie, jaki gromadził się tu przy wielkich okaz­jach.Był to okres, kiedy wszyscy przeszli na ty, studenci z profeso­rami i profesorowie ze studentami.Nie mówiąc już o bywalcach Pi­ladego.„Postaw kielicha" - mówił student w swetrze do redaktora naczelnego wielkiego dziennika.Wydawać by się mogło, że jesteś­my w Petersburgu w czasach młodego Szkłowskiego.Sami Maj ako­wscy i ani jednego Żywagi.Belbo nie uchylał się od powszechnego tykania, ale rzucało się w oczy, że wymierzał za to karę pogardy.Mówił „ty", żeby pokazać, że na ordynarność odpowiada ordynar­nością, ale istnieje przepaść między tolerowaniem poufałości a pou­fałością.Czule albo namiętnie mówił „ty" rzadko i niewielu oso­bom; był na „ty" z Diotallevim, z paroma kobietami.Jeśli kogoś szanował, nie znając jednak od dawna, zwracał się przez „pan".Tak właśnie zwracał się do mnie przez cały czas, kiedy pracowaliś­my razem, i muszę powiedzieć, że doceniałem ten przywilej.- A czym pan się zajmuje? - spytał, jak wiem już teraz, z sym­patią.- W życiu czy w teatrze? - spytałem wskazując na podiumlu Pi­ladego.- W życiu.- Studiuję.- Uniwersytet czy praca naukowa?- Nie wygląda na to, ale te dwie rzeczy nie są ze sobą w sprzecz­ności.Kończę pracę doktorską o templariuszach.- Paskudny temat.Czy nie jest to przedsięwzięcie dla szaleń­ców?- Ja zajmuję się prawdziwymi templariuszami.Dokumentami z procesu.Ale co pan wie o templariuszach?- Pracuję w wydawnictwie, a do wydawnictwa przychodzą ucze­ni, ale i ludzie stuknięci.Zawód redaktora polega na rozpoznaniu od pierwszego wejrzenia stukniętych.Kiedy ktoś bierze na warsztat templariuszy, prawie na pewno jest stuknięty.- Wiem na ten temat to i owo.Ich imię brzmi legion.Ale nie wszyscy szaleńcy mówią o templariuszach.Jak rozpoznaje pan in­nych?- Wprawa.Zaraz to wyjaśnię, jako że jest pan bardzo młody.A propos, jak się pan nazywa?- Casaubon.- Czyż nie jest to bohater z Middlemarchl- Nie wiem.Tak czy owak był również taki filolog renesansowy.Ale nie jest moim krewnym.- Przyjdzie jeszcze na to czas.Napije się pan? Dwa razy to samo, Pilade, dziękuję.No właśnie.Na świecie spotyka się matoł­ków, tępaków, głupców i szaleńców.- Ma pan kogoś na myśli?- Tak, weźmy na przykład nas dwóch.Albo przynajmniej, by pa­na nie urazić, mnie.Chociaż w gruncie rzeczy każdy należy do jednej z tych czterech kategorii, wystarczy mu się uważnie przyjrzeć.Każdy z nas jest od czasu do czasu matołkiem, tępakiem, głupcem albo sza­leńcem.Powiedzmy, że osoba normalna to ktoś, kto ma w sobie roz­sądną miarkę tych wszystkich składników, tych typów idealnych.- Idealtypen.- Brawo.Zna pan również niemiecki?- Tyle, ile muszę ze względu na bibliografie.- W moich czasach, kiedy ktoś znał niemiecki, ani mu było w głowie kończyć studia.Życie upływało mu na znajomości niemiec­kiego.Sądzę, że dzisiaj tak samo jest z chińskim.- Ja znam niemiecki za mało, więc piszę dyplom.Ale wróćmy do pańskiej typologii.Czym jest geniusz, na przykład Einstein?- Geniusz to człowiek, który uruchamia w oszałamiający sposób jeden element, karmiąc go pozostałymi.- Napił się i ciągnął: - Dobry wieczór, moja piękna.Czy znowu próbowałaś samobójstwa?- Nie - odparła przechodząca obok nas kobieta - jestem teraz w kolektywie.- Świetnie - pochwalił Belbo, a potem zwrócił się znowu w moją stronę: - Można dokonywać samobójstw zbiorowych, czyż nie tak?- A co z szaleńcami?- Mam nadzieję, że nie wziął pan mojej teorii za czyste złoto.Nie zajmuję się osadzaniem wszechświata na właściwym miejscu.Mówię tylko, kto jest szaleńcem dla firmy wydawniczej.To teoria stworzona ad hoc, zgoda?- Zgoda.Teraz stawiam ja.- Zgoda.Pilade, trochę mniej lodu, jeśli można prosić.W prze­ciwnym razie wszystko trafia natychmiast do krwiobiegu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl