Pokrewne
- Strona Główna
- What Does a Martian Look Like The Science of Extraterrestrial Life by Jack Cohen & Ian Stewart (2002)
- Tom Clancy Jack Ryan, Jr. 05 Zwierzchnik [2014]
- Chalker Jack L Swiaty Rombu Meduza Tygrys w opalach
- Chalker Jack L Swiaty Rombu Charon Smok u wrot
- Wieliński Bartosz T. ÂŹli Niemcy
- Platon Dialogi (2)
- Cortazar Julio Gra w klasy (3)
- Moorcock Michael Gloriana (SCAN dal 1065)
- Pratchett Terry Zbrojni
- Cook Robin Dopuszczalne ryzyko by sneer
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- oh-seriously.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mógł przepuścić takiej okazji.Rogan nie spodziewał się, że ktoś może ich śledzić.Nagłą decyzję widzenia się z Co-lumem O More em podjął głównie dlatego, że chciał być sam na sam z Hanną.Poza tymmiał ze sobą kluczyki od pozostałych pojazdów.Pojechali dłuższą trasą przez Coniston i Broughton; na drodze był duży ruch, co uła-twiało Soamesowi zadanie.Ostrożny z natury, Soames nie miał upodobania do prze-mocy; za to miał nosa do wszystkiego, co mogło przynieść korzyść.Gdy samochód Ro-gana skręcił na drogę prowadzącą do Marsh-End, Soames zatrzymał się, zaparkował85swój wóz w bezpiecznym miejscu i, kryjąc się za drzewami, ruszył ostrożnie tą sarnątrasą.Po jakimś czasie doszedł do farmy, przed którą ujrzał auto Rogana.Wtedy wróciłna główną drogę i ukrył się w kępie drzew.Czekał kilka godzin w strugach ulewnego deszczu.Wreszcie ujrzał samochód Roga-na, odskoczył w tył i przywarł do ziemi.Gdy warkot silnika począł się oddalać, zosta-wił swoją limuzynę na polanie i poszedł piechotą do farmy.Wokoło nie było żywej du-szy; Soames przez chwilę stał przy furtce, spoglądając w okna wymarłego, zda się, do-mostwa, wreszcie przeszedłszy przez podwórko, pchnął drzwi.Nie były zamknięte; Soames szedł ostrożnie pobielanym korytarzem.Drzwi do sa-lonu były lekko uchylone; dochodził stamtąd czyjś kaszel.Soames otworzył drzwi i sta-nął w progu.Colum O More siedział w fotelu przy kominku, nabijając fajkę.Patrzył na Soamesa,jakby zobaczył ducha; w jego oczach pojawiły się złe błyski. Co pan tu robi, do cholery?! Pomyślałem sobie, że warto by pogawędzić, panie O More powiedział Soames,po czym zdjął kapelusz, otrząsnął go z deszczu i położył na stole. Nie mamy sobie nic do powiedzenia odparł gniewnie O More. Zapłaciłempanu uczciwie za robotę i dość na tym! Mam przyjaciela w Dublinie, pewnie pan o tym nie wie mówił spokojnie So-ames, grzejąc nad ogniem zziębnięte dłonie. Mój przyjaciel zasięgnął jeżyka; domy-śla się pan, w jakich kręgach uśmiechnął się złośliwie. Otóż w kwaterze głównejpańskiej organizacji w Dublinie, czy raczej jej niedobitków, nic nie słyszeli o panu odpięciu lat.Soames zrobił pauzę, potrząsając z wyrzutem głową. Nie mówił nam pan prawdy.Ciekaw jestem, co by na to powiedział Sean Rogan?ROZDZIAA CZTERNASTYZimny wiatr wypadający zza rogu budynku rzucił w okna garść deszczu.Yanbrughwyglądał ponuro na ulicę, na wpół przekonany, że tym razem się pomylił.Przez półdnia na próżno szukał śladu Soamesa lub Pope a, przetrząsnął wszystkie hotele w Ken-dal wszystko na nic.Niecierpliwił się, gdzie się podziewa Dwyer.W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi.Młody policjant przyniósł nadinspekto-rowi herbatę; wychodząc, w drzwiach zderzył się z Dwyerem. Ja też bym się napił powiedział sierżant, otrząsając deszcz z kapelusza i rozpi-nając płaszcz. Ale pogoda! Przynosi pan dobre wieści?Dwyer pokręcił przecząco głową. Przetrząsnęliśmy każdy hotel, każdy pensjonat i nic.Zwolniłem ludzi, żeby cośzjedli; zameldują się za godzinę. Ja też nic nie znalazłem.Ten sam młody policjant przyniósł mu herbatę.Dwyer siorbał ją ze smakiem. Pewnie wielu ludzi wynajmuje tu pokoje wczasowiczom, zwłaszcza w sezonie. Zbyt wielu powiedział Yanbrugh. Trzeba by przeszukać każdy dom.Niemamy ani tylu ludzi, ani tyle czasu. Warto by wyjaśnić historię z Grantem, tym facetem, pod którego adresem przy-chodzą listy dla innych osób. Rozmawiałem w tej sprawie z naczelnikiem poczty powiedział Yanbrugh. Wiem z doświadczenia, że na ogół listonosze doskonale znają mieszkańców swoje-go rejonu. I co? Na razie nic.Większość z nich jest jeszcze w terenie.Naczelnik obiecał porozma-wiać z każdym, a potem zatelefonuje do mnie. Spojrzał na zegarek. Druga.Mamypół godziny. Na rogu jest knajpa powiedział Dwyer. Może dostaniemy tam jakąś kanap-87kę, kawałek wieprzowiny lub coś w tym guście. Na przykład pół kwarty piwa? Mieliśmy pracowity ranek, panie nadinspektorze.Yanbrugh skrzywił twarzw uśmiechu i powiedział, wkładając płaszcz: W porządku, sierżancie, ale pan płaci.* * *Spoglądając ponad ramieniem Hanny przez ociekającą deszczem szybę, Rogan uj-rzał Paddy ego Costella.Stał na poboczu jakieś sto metrów przed nimi.Hanna zatrzy-mała samochód i mały człeczyna wsunął się szybko na fotel obok kierowcy, klnąc naczym świat stoi. Chryste Panie, jestem przemoczony do suchej nitki.Leje jak z cebra.Co za drań-stwo! Wszystko dobrze poszło? spytał Rogan. Zaparkowałem ciężarówkę obok tej rozwalonej stodoły.Jest bezpieczna; na pew-no nie zjawi się tam żywa dusza w taki dzień, jak dziś.Rogan usadowił się wygodnie i zapalił papierosa.Wyciągnął paczkę do Fletchera,siedzącego sztywno naprzeciwko, w granatowym mundurze.Olbrzym wyjął papiero-sa drżącymi palcami. Co się z tobą dzieje? spytał Morgan. Masz pietra? Wypchaj się! odpalił Fletcher, rozpierając się w fotelu i wydmuchując z satys-fakcją dym z papierosa. Jestem pewien, że się uda. A co, napisałeś do wróżki? zadrwił Morgan.Fletcher odwrócił się do towarzysza, zaciskając pięść, ale Rogan rzucił ostro: Dosyć! Jutro możecie sobie łby pourywać, nie obchodzi mnie to.Ale jak na razie,ja tu dowodzę.Po kilku minutach wjechali na ulice Kendal.Rogan spojrzał na zegarek i powie-dział: Kwadrans.Pot spływał kroplami po karku siedzącego przed nim Costella; stary zdjął czapkę,ręce mu drżały.Fletcher był spokojny, a Morgan uśmiechał się drwiąco. Najtrudniejszy moment rzucił.Rogan milczał, wiedząc dobrze, co tamten ma na myśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Nie mógł przepuścić takiej okazji.Rogan nie spodziewał się, że ktoś może ich śledzić.Nagłą decyzję widzenia się z Co-lumem O More em podjął głównie dlatego, że chciał być sam na sam z Hanną.Poza tymmiał ze sobą kluczyki od pozostałych pojazdów.Pojechali dłuższą trasą przez Coniston i Broughton; na drodze był duży ruch, co uła-twiało Soamesowi zadanie.Ostrożny z natury, Soames nie miał upodobania do prze-mocy; za to miał nosa do wszystkiego, co mogło przynieść korzyść.Gdy samochód Ro-gana skręcił na drogę prowadzącą do Marsh-End, Soames zatrzymał się, zaparkował85swój wóz w bezpiecznym miejscu i, kryjąc się za drzewami, ruszył ostrożnie tą sarnątrasą.Po jakimś czasie doszedł do farmy, przed którą ujrzał auto Rogana.Wtedy wróciłna główną drogę i ukrył się w kępie drzew.Czekał kilka godzin w strugach ulewnego deszczu.Wreszcie ujrzał samochód Roga-na, odskoczył w tył i przywarł do ziemi.Gdy warkot silnika począł się oddalać, zosta-wił swoją limuzynę na polanie i poszedł piechotą do farmy.Wokoło nie było żywej du-szy; Soames przez chwilę stał przy furtce, spoglądając w okna wymarłego, zda się, do-mostwa, wreszcie przeszedłszy przez podwórko, pchnął drzwi.Nie były zamknięte; Soames szedł ostrożnie pobielanym korytarzem.Drzwi do sa-lonu były lekko uchylone; dochodził stamtąd czyjś kaszel.Soames otworzył drzwi i sta-nął w progu.Colum O More siedział w fotelu przy kominku, nabijając fajkę.Patrzył na Soamesa,jakby zobaczył ducha; w jego oczach pojawiły się złe błyski. Co pan tu robi, do cholery?! Pomyślałem sobie, że warto by pogawędzić, panie O More powiedział Soames,po czym zdjął kapelusz, otrząsnął go z deszczu i położył na stole. Nie mamy sobie nic do powiedzenia odparł gniewnie O More. Zapłaciłempanu uczciwie za robotę i dość na tym! Mam przyjaciela w Dublinie, pewnie pan o tym nie wie mówił spokojnie So-ames, grzejąc nad ogniem zziębnięte dłonie. Mój przyjaciel zasięgnął jeżyka; domy-śla się pan, w jakich kręgach uśmiechnął się złośliwie. Otóż w kwaterze głównejpańskiej organizacji w Dublinie, czy raczej jej niedobitków, nic nie słyszeli o panu odpięciu lat.Soames zrobił pauzę, potrząsając z wyrzutem głową. Nie mówił nam pan prawdy.Ciekaw jestem, co by na to powiedział Sean Rogan?ROZDZIAA CZTERNASTYZimny wiatr wypadający zza rogu budynku rzucił w okna garść deszczu.Yanbrughwyglądał ponuro na ulicę, na wpół przekonany, że tym razem się pomylił.Przez półdnia na próżno szukał śladu Soamesa lub Pope a, przetrząsnął wszystkie hotele w Ken-dal wszystko na nic.Niecierpliwił się, gdzie się podziewa Dwyer.W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi.Młody policjant przyniósł nadinspekto-rowi herbatę; wychodząc, w drzwiach zderzył się z Dwyerem. Ja też bym się napił powiedział sierżant, otrząsając deszcz z kapelusza i rozpi-nając płaszcz. Ale pogoda! Przynosi pan dobre wieści?Dwyer pokręcił przecząco głową. Przetrząsnęliśmy każdy hotel, każdy pensjonat i nic.Zwolniłem ludzi, żeby cośzjedli; zameldują się za godzinę. Ja też nic nie znalazłem.Ten sam młody policjant przyniósł mu herbatę.Dwyer siorbał ją ze smakiem. Pewnie wielu ludzi wynajmuje tu pokoje wczasowiczom, zwłaszcza w sezonie. Zbyt wielu powiedział Yanbrugh. Trzeba by przeszukać każdy dom.Niemamy ani tylu ludzi, ani tyle czasu. Warto by wyjaśnić historię z Grantem, tym facetem, pod którego adresem przy-chodzą listy dla innych osób. Rozmawiałem w tej sprawie z naczelnikiem poczty powiedział Yanbrugh. Wiem z doświadczenia, że na ogół listonosze doskonale znają mieszkańców swoje-go rejonu. I co? Na razie nic.Większość z nich jest jeszcze w terenie.Naczelnik obiecał porozma-wiać z każdym, a potem zatelefonuje do mnie. Spojrzał na zegarek. Druga.Mamypół godziny. Na rogu jest knajpa powiedział Dwyer. Może dostaniemy tam jakąś kanap-87kę, kawałek wieprzowiny lub coś w tym guście. Na przykład pół kwarty piwa? Mieliśmy pracowity ranek, panie nadinspektorze.Yanbrugh skrzywił twarzw uśmiechu i powiedział, wkładając płaszcz: W porządku, sierżancie, ale pan płaci.* * *Spoglądając ponad ramieniem Hanny przez ociekającą deszczem szybę, Rogan uj-rzał Paddy ego Costella.Stał na poboczu jakieś sto metrów przed nimi.Hanna zatrzy-mała samochód i mały człeczyna wsunął się szybko na fotel obok kierowcy, klnąc naczym świat stoi. Chryste Panie, jestem przemoczony do suchej nitki.Leje jak z cebra.Co za drań-stwo! Wszystko dobrze poszło? spytał Rogan. Zaparkowałem ciężarówkę obok tej rozwalonej stodoły.Jest bezpieczna; na pew-no nie zjawi się tam żywa dusza w taki dzień, jak dziś.Rogan usadowił się wygodnie i zapalił papierosa.Wyciągnął paczkę do Fletchera,siedzącego sztywno naprzeciwko, w granatowym mundurze.Olbrzym wyjął papiero-sa drżącymi palcami. Co się z tobą dzieje? spytał Morgan. Masz pietra? Wypchaj się! odpalił Fletcher, rozpierając się w fotelu i wydmuchując z satys-fakcją dym z papierosa. Jestem pewien, że się uda. A co, napisałeś do wróżki? zadrwił Morgan.Fletcher odwrócił się do towarzysza, zaciskając pięść, ale Rogan rzucił ostro: Dosyć! Jutro możecie sobie łby pourywać, nie obchodzi mnie to.Ale jak na razie,ja tu dowodzę.Po kilku minutach wjechali na ulice Kendal.Rogan spojrzał na zegarek i powie-dział: Kwadrans.Pot spływał kroplami po karku siedzącego przed nim Costella; stary zdjął czapkę,ręce mu drżały.Fletcher był spokojny, a Morgan uśmiechał się drwiąco. Najtrudniejszy moment rzucił.Rogan milczał, wiedząc dobrze, co tamten ma na myśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]