Pokrewne
- Strona Główna
- Carter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean Park
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (2)
- (ebook Pdf) Stephen Hawking A Brief History Of Time
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (2)
- Graves Robert Biała Bogini
- Christoppher A. Faraone, Laura K. McClure Prostitutes and Courtesans in the Ancient World (2006)
- Aldiss Brian W Wiosna Helikonii
- Potocki.Jan Rekopis.znaleziony.
- Spider i Jeanne Robinson Gwiezdny taniec
- Ashling Andrew The Invisible Chains pt. 2 Bonds Of Fear
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wpserwis.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dłonie te nie prysną już na niego ze zbiorniczka z wodą do picia.Dłonie te spoczywać będą w ciemności.Myśli te nie przeraziły Davida, w jego głowie i sercu wzbudziły wyłącznie rozpacz, jakby obraz tych porządnie złożonych dłoni wraz z ciałem spoczywających w trumnie dowodził, że nic nie jest warte niczego, że człowiek może robić co w jego mocy, a i tak nie ucieknie przed śmiercią, że nawet dzieci nie są odporne na śmierć, czającą się za pastelową fasadą życia, w którą wierzą rodzice.w którą każą dzieciom wierzyć rodzice.Państwo Ross trwali w milczeniu, podczas gdy David stał przy łóżku ich syna, rozważając wszystkie te poważne sprawy, sprawy których na ogół nie rozważają dzieci.Ich milczenie pomagało chłopcu; lubił państwa Ross, zwłaszcza Marka, nieco zwariowanego w całkiem interesujący sposób.Nie przyszedł tu przecież, żeby zobaczyć się z nimi.Nie oni podłączeni byli do maszyn oddychających za kogoś i żywiących kogoś, maszyn, które miano odłączyć, gdy tylko dziadkowie pożegnają się z tym kimś.Przyszedł tu, żeby zobaczyć Briana.Ujął jego dłoń.Była zaskakująco chłodna i bezwładna, ale przecież nadal żyła.Czuło się pulsujące w niej życie - niczym w pracującym na luzie silniku.Ścisnął ją lekko.- Jak leci, zły chłopcze? - szepnął.Żadnej odpowiedzi, tylko szum maszyny, oddychającej za Briana, bo w jego mózgu wysiadła większość bezpieczników.Ta maszyna stała w głowie łóżka i była największa ze wszystkich.Z boku wychodziła z niej przezroczysta plastikowa rura, w rurze zaś znajdowało się coś w rodzaju białego akordeonu.Szumiała cicho - wszystko w tej sali szumiało cicho - ale ten akordeon sprawiał nieprzyjemne wrażenie.Za każdym razem, kiedy się rozciągał, wydawał niski, niepokojący dźwięk.Trochę syk, trochę jęk, jakby mózg Briana nie zdegenerował się wystarczająco i nadal odczuwał ból, lecz ta boląca część została usunięta z jego ciała i wsadzona w plastikową rurę, w której ból się nie zwiększał.W której była ściskana na śmierć przez akordeon.Poza tym były jeszcze oczy.Oczy, w które David co chwila spoglądał.Nikt mu nie powiedział, że Brian będzie miał otwarte oczy, aż do tej chwili był pewien, że jeśli jesteś nieprzytomny, musisz mieć zamknięte oczy.Debbie Ross życzyła mu, żeby się nie przestraszył, powiedziała, że Brian nie wygląda dobrze, ale ani słowem nie wspomniała o tych oczach wypchanego łosia.Ale może to w porządku, może człowieka nic nigdy nie przygotuje na widok czegoś strasznego, niezależnie od tego, ile ma się lat.Jedno z oczu Briana całe nabiegło krwią, a zza wielkiej czarnej źrenicy zaledwie widać było cienki brązowy pasek.Drugie wydawało się normalne, ale nic w nim nie było normalnego, w tych oczach nie krył się żaden znak jego przyjaciela, nie było nic.Nie było w nich kogoś, kto kiedyś rozśmieszył go do łez, mówiąc: “O cholera, mumia nas ściga, może przyspieszylibyśmy kroku?”, w ogóle go nie było, chyba że tkwił w plastikowej rurze, na łasce białego akordeonu.David odwracał wzrok, wpatrywał się w ranę niczym haczyk na ryby, na bandaże, na jedno widoczne spod bandaży białe ucho, lecz jego spojrzenie nieuchronnie powracało do otwartych oczu z tak strasznie różnymi źrenicami.Przyciągało go widoczne w ich wyrazie nic, pustka, nieobecność.Tak nie powinno być - pomyślał.- To.to.Złe - szepnął jakiś głos, ukryty w głębi jego głowy.Nie przypominał żadnego z głosów, które kiedykolwiek słyszał w myślach, był obcy, zupełnie obcy i kiedy Debbie Ross położyła mu rękę na ramieniu, David musiał mocno zacisnąć wargi, by nie krzyknąć.“Człowiek, który mu to zrobił, był pijany - powiedziała mama Briana głuchym, zdławionym przez łzy głosem.Łzy spływały jej po policzkach.- Twierdzi, że nic nie pamięta, że miał przerwę w życiorysie, i wiesz, Dave, co w tym najstraszniejsze? Ja mu wierzę”.“Deb.” - ojciec Briana próbował jej przerwać, ale nie zwróciła na niego najmniejszej nawet uwagi.“Jak Bóg może pozwolić mu nie pamiętać, że przejechał mojego syna? - Pani Ross niebezpiecznie podniosła głos.Zdziwiony Ralph Carver uchylił drzwi i zajrzał do sali, a pielęgniarka w korytarzu, pchająca wózek z narzędziami, stanęła jak wryta.Patrzyła na salę pięćset osiem wielkimi, strasznie zgorszonymi niebieskimi oczami.- Jak Bóg może być tak miłosierny, by sprawić, że ten człowiek nie będzie budził się z krzykiem, widząc we śnie krew tryskającą z głowy mojego synka? Nie będzie budził się z krzykiem do końca swoich dni!”Pan Ross objął krzyczącą żonę i próbował ją przytulić.Ralph Carver wycofał się za drzwi jak żółw do skorupy; David dostrzegł to i być może przez chwilę nienawidził ojca, ale nie zapamiętał, co wtedy czuł.Pamiętał za to, jak patrzył na bladą, nieruchomą twarz Briana, jakby przyciśniętą do poduszki niesymetrycznym bandażem; patrzył na białe ucho, rozcięcie, którego krwawe brzegi zszyte były czarną nicią, na oczy.Przede wszystkim zapamiętał oczy.Matka Briana wiła się, krzyczała z całych sił nad jego głową, a oczy Briana w ogóle nie zmieniły wyrazu.Ale on tam jest - pomyślał nagle i ta myśl, podobnie jak niemal każda z myśli, które przychodziły mu do głowy od chwili, gdy dowiedział się o wypadku od matki, nie sprawiała wrażenia czegoś, co urodziło mu się w głowie, lecz czegoś, co przez niego przeniknęło.jakby jego mózg i ciało zmieniły się w rodzaj rury.Jest gdzieś tam, wiem, że jest.Nadal tam jest, jakby przykryła go lawina.lub jakby ziemia się pod nim zapadła.Debbie Ross całkowicie straciła panowanie nad sobą.Niemal wyła, szarpała się w uścisku męża, próbując mu się wyrwać.Pan Ross zdołał ją pociągnąć w kierunku jednego z czerwonych krzesełek, ale musiał mocno się przy tym napracować.Pielęgniarka dołączyła do niego, objęła ją w pasie.“Pani Ross, proszę, niech pani usiądzie.Zaraz poczuje się pani lepiej”.“Co to za Bóg, co pozwala mordercy nie widzieć, jak zabija dziecko? - krzyczała mama Briana.- To taki Bóg, co pragnie, żeby morderca znów się upił i zabił jeszcze kogoś.To Bóg kochający pijaków, a nienawidzący małych chłopców! Taki Bóg!”Brian patrzył w przestrzeń pustymi oczami.Słuchał krzyku matki woskowobiałym uchem.Nieświadom świata.Nieobecny.A jednak.Tak - szepnął głos w głowie Davida.- Tak, on jest.On jest.Gdzieś.“Siostro, proszę zrobić zastrzyk mojej żonie, dobrze?” - poprosił pan Ross.Z trudem powstrzymywał żonę przed rzuceniem się przez salę, pochwyceniem w ramiona Davida i syna, może ich obu naraz.W jej głowie przerwała się jakaś tama.Tama powstrzymująca powódź słów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Dłonie te nie prysną już na niego ze zbiorniczka z wodą do picia.Dłonie te spoczywać będą w ciemności.Myśli te nie przeraziły Davida, w jego głowie i sercu wzbudziły wyłącznie rozpacz, jakby obraz tych porządnie złożonych dłoni wraz z ciałem spoczywających w trumnie dowodził, że nic nie jest warte niczego, że człowiek może robić co w jego mocy, a i tak nie ucieknie przed śmiercią, że nawet dzieci nie są odporne na śmierć, czającą się za pastelową fasadą życia, w którą wierzą rodzice.w którą każą dzieciom wierzyć rodzice.Państwo Ross trwali w milczeniu, podczas gdy David stał przy łóżku ich syna, rozważając wszystkie te poważne sprawy, sprawy których na ogół nie rozważają dzieci.Ich milczenie pomagało chłopcu; lubił państwa Ross, zwłaszcza Marka, nieco zwariowanego w całkiem interesujący sposób.Nie przyszedł tu przecież, żeby zobaczyć się z nimi.Nie oni podłączeni byli do maszyn oddychających za kogoś i żywiących kogoś, maszyn, które miano odłączyć, gdy tylko dziadkowie pożegnają się z tym kimś.Przyszedł tu, żeby zobaczyć Briana.Ujął jego dłoń.Była zaskakująco chłodna i bezwładna, ale przecież nadal żyła.Czuło się pulsujące w niej życie - niczym w pracującym na luzie silniku.Ścisnął ją lekko.- Jak leci, zły chłopcze? - szepnął.Żadnej odpowiedzi, tylko szum maszyny, oddychającej za Briana, bo w jego mózgu wysiadła większość bezpieczników.Ta maszyna stała w głowie łóżka i była największa ze wszystkich.Z boku wychodziła z niej przezroczysta plastikowa rura, w rurze zaś znajdowało się coś w rodzaju białego akordeonu.Szumiała cicho - wszystko w tej sali szumiało cicho - ale ten akordeon sprawiał nieprzyjemne wrażenie.Za każdym razem, kiedy się rozciągał, wydawał niski, niepokojący dźwięk.Trochę syk, trochę jęk, jakby mózg Briana nie zdegenerował się wystarczająco i nadal odczuwał ból, lecz ta boląca część została usunięta z jego ciała i wsadzona w plastikową rurę, w której ból się nie zwiększał.W której była ściskana na śmierć przez akordeon.Poza tym były jeszcze oczy.Oczy, w które David co chwila spoglądał.Nikt mu nie powiedział, że Brian będzie miał otwarte oczy, aż do tej chwili był pewien, że jeśli jesteś nieprzytomny, musisz mieć zamknięte oczy.Debbie Ross życzyła mu, żeby się nie przestraszył, powiedziała, że Brian nie wygląda dobrze, ale ani słowem nie wspomniała o tych oczach wypchanego łosia.Ale może to w porządku, może człowieka nic nigdy nie przygotuje na widok czegoś strasznego, niezależnie od tego, ile ma się lat.Jedno z oczu Briana całe nabiegło krwią, a zza wielkiej czarnej źrenicy zaledwie widać było cienki brązowy pasek.Drugie wydawało się normalne, ale nic w nim nie było normalnego, w tych oczach nie krył się żaden znak jego przyjaciela, nie było nic.Nie było w nich kogoś, kto kiedyś rozśmieszył go do łez, mówiąc: “O cholera, mumia nas ściga, może przyspieszylibyśmy kroku?”, w ogóle go nie było, chyba że tkwił w plastikowej rurze, na łasce białego akordeonu.David odwracał wzrok, wpatrywał się w ranę niczym haczyk na ryby, na bandaże, na jedno widoczne spod bandaży białe ucho, lecz jego spojrzenie nieuchronnie powracało do otwartych oczu z tak strasznie różnymi źrenicami.Przyciągało go widoczne w ich wyrazie nic, pustka, nieobecność.Tak nie powinno być - pomyślał.- To.to.Złe - szepnął jakiś głos, ukryty w głębi jego głowy.Nie przypominał żadnego z głosów, które kiedykolwiek słyszał w myślach, był obcy, zupełnie obcy i kiedy Debbie Ross położyła mu rękę na ramieniu, David musiał mocno zacisnąć wargi, by nie krzyknąć.“Człowiek, który mu to zrobił, był pijany - powiedziała mama Briana głuchym, zdławionym przez łzy głosem.Łzy spływały jej po policzkach.- Twierdzi, że nic nie pamięta, że miał przerwę w życiorysie, i wiesz, Dave, co w tym najstraszniejsze? Ja mu wierzę”.“Deb.” - ojciec Briana próbował jej przerwać, ale nie zwróciła na niego najmniejszej nawet uwagi.“Jak Bóg może pozwolić mu nie pamiętać, że przejechał mojego syna? - Pani Ross niebezpiecznie podniosła głos.Zdziwiony Ralph Carver uchylił drzwi i zajrzał do sali, a pielęgniarka w korytarzu, pchająca wózek z narzędziami, stanęła jak wryta.Patrzyła na salę pięćset osiem wielkimi, strasznie zgorszonymi niebieskimi oczami.- Jak Bóg może być tak miłosierny, by sprawić, że ten człowiek nie będzie budził się z krzykiem, widząc we śnie krew tryskającą z głowy mojego synka? Nie będzie budził się z krzykiem do końca swoich dni!”Pan Ross objął krzyczącą żonę i próbował ją przytulić.Ralph Carver wycofał się za drzwi jak żółw do skorupy; David dostrzegł to i być może przez chwilę nienawidził ojca, ale nie zapamiętał, co wtedy czuł.Pamiętał za to, jak patrzył na bladą, nieruchomą twarz Briana, jakby przyciśniętą do poduszki niesymetrycznym bandażem; patrzył na białe ucho, rozcięcie, którego krwawe brzegi zszyte były czarną nicią, na oczy.Przede wszystkim zapamiętał oczy.Matka Briana wiła się, krzyczała z całych sił nad jego głową, a oczy Briana w ogóle nie zmieniły wyrazu.Ale on tam jest - pomyślał nagle i ta myśl, podobnie jak niemal każda z myśli, które przychodziły mu do głowy od chwili, gdy dowiedział się o wypadku od matki, nie sprawiała wrażenia czegoś, co urodziło mu się w głowie, lecz czegoś, co przez niego przeniknęło.jakby jego mózg i ciało zmieniły się w rodzaj rury.Jest gdzieś tam, wiem, że jest.Nadal tam jest, jakby przykryła go lawina.lub jakby ziemia się pod nim zapadła.Debbie Ross całkowicie straciła panowanie nad sobą.Niemal wyła, szarpała się w uścisku męża, próbując mu się wyrwać.Pan Ross zdołał ją pociągnąć w kierunku jednego z czerwonych krzesełek, ale musiał mocno się przy tym napracować.Pielęgniarka dołączyła do niego, objęła ją w pasie.“Pani Ross, proszę, niech pani usiądzie.Zaraz poczuje się pani lepiej”.“Co to za Bóg, co pozwala mordercy nie widzieć, jak zabija dziecko? - krzyczała mama Briana.- To taki Bóg, co pragnie, żeby morderca znów się upił i zabił jeszcze kogoś.To Bóg kochający pijaków, a nienawidzący małych chłopców! Taki Bóg!”Brian patrzył w przestrzeń pustymi oczami.Słuchał krzyku matki woskowobiałym uchem.Nieświadom świata.Nieobecny.A jednak.Tak - szepnął głos w głowie Davida.- Tak, on jest.On jest.Gdzieś.“Siostro, proszę zrobić zastrzyk mojej żonie, dobrze?” - poprosił pan Ross.Z trudem powstrzymywał żonę przed rzuceniem się przez salę, pochwyceniem w ramiona Davida i syna, może ich obu naraz.W jej głowie przerwała się jakaś tama.Tama powstrzymująca powódź słów [ Pobierz całość w formacie PDF ]