[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jakiego znów “przesilenia"? — nie mógł zmilczeć pilot.— On tak zwie definitywne zwątpienie w celowość naszych syzyfowych trudów.— Że nie mamy szans kontaktu.?— Jako psychiatra GOD nie interesuje się szansami kontaktu, tylko znaczeniem, jakie mu nadajemy.Wedle GODa ty już sam nie wierzysz ani w skuteczność twojego konceptu, tego z “bajką", ani w sens porozumienia z Kwintą — nawet gdyby do niego doszło.Co ty na to?Pilot poczuł taki bezwład, jakby cały się gdzieś w bezruchu zapadał.— On nas słyszy?— Oczywiście.No, no, nie przejmuj się.Toż i tak nic z tego, co mówiłem, nie było ci nie znane.Nie — zaczekaj, nic jeszcze nie mów.Wiedziałeś i równocześnie nie wiedziałeś, bo nie chciałeś tego wiedzieć.To typowa reakcja samoobronna.Nie jesteś wyjątkiem, mój drogi.Pytałeś mnie raz, jeszcze na “Eurydyce", po co to i czy nie można z tego zrezygnować? Pamiętasz?— Tak.— A widzisz.Wyjaśniłem ci, że podług statystyk ekspedycje z ciągłą kontrolą psychiczną mają więcej szans powodzenia od wyzbytych takiej kontroli.Nawet ci tę statystykę pokazałem.Argument jest nie do odparcia, więc zrobiłeś jedyną rzecz, jaką robią wszyscy: zepchnąłeś sobie to w niepamięć.A jak z diagnozą? Zgadza się.?— Zgadza się — powiedział pilot.Obiema rękami wziął się za pas na piersi.Leszczyna cichutko szumiała nad nimi w łagodnych powiewach.Sztucznych.— Nie wiem, jak on mógł, ale mniejsza z tym.Tak, to prawda.Nie wiem, od jak dawna się z tym noszę.Ja.w moim zwyczaju nie leży myślenie słowami.Słowa są dla mnie jakoś — zbyt powolne.a orientować się muszę szybko.to pewno stary nawyk, sprzed “Eurydyki".Ale cóż, kiedy trzeba.Bijemy o mur głowami.Może go przebijemy — i co z tego? O czym możemy z nimi mówić? Co oni mogą mieć nam do powiedzenia? Tak, teraz jestem przekonany, że ten trick z bajką przyszedł mi do głowy jako unik.Żeby zagrać na zwłokę.To nie było z nadziei.Raczej eskapizm.Żeby pójść naprzód, stojąc na miejscu.Zamilkł, daremnie szukając właściwych słów.Leszczyna owiewała ich.Pilot otwarł usta, ale nic nie powiedział.— A jeżeli zgodzą się na lądowanie jednego zwiadowcy, polecisz? — spytał po długiej chwili lekarz.— Pewno! — wyrwało mu się i dopiero potem dodał ze zdziwieniem: — A jakżeby nie.? Po to przecież tu jesteśmy.— To może być pułapka.— powiedział Gerbert tak cicho, jakby chciał ukryć tę uwagę przed wszechobecnym GODem.Tak przynajmniej pomyślał pilot, ale uznał to zaraz za nonsens i w błyskawicznej następnej refleksji za objaw własnej anormalności: skoro przypisał GODowi zło, a jeśli nie zło, to jakby wrogość.Jakby nie tylko Kwintan mieli przeciw sobie, lecz własny komputer.— To może być pułapka — potwierdził niby opóźnione echo.— Pewno, że tak.— I polecisz bez względu na wszystko.?— Jeżeli Steergard da mi szansę.O tym się jeszcze nie mówiło.Jeżeli w ogóle odpowiedzą, pierwsze wylądują automaty.Podług programu.— Podług naszego programu — zgodził się Gerbert.Ale oni będą mieli swój.Co?— Jasne.Przygotują dla pierwszego człowieka dzieci z kwiatami i czerwony dywan.Automatów nie tkną.To byłoby zbyt głupie — z ich stanowiska.Nas będą chcieli wziąć w sak.— Myślisz tak i chcesz polecieć? Pilotowi zadrgały wargi.Uśmiechnął się.— Doktorze, nie jestem amatorem męczeństwa, ale mylisz dwie rzeczy: to, co sobie myślę z tym, kto nas tu przysłał i po co.Nie uchodzi spierać się z dowódcą, kiedy karci za głupstwa.I co, doktorze, sądzisz, że jeśli nie wrócę, poprosi księdza, żeby się pomodlił za moją duszę? Głowę dam, że zrobi to, co tak głupio powiedziałem.Gerbert patrzał oszołomiony na jego rozjaśnioną twarz.— To byłby odwet — nie tylko potworny, ale bezsensowny.Ciebie nie wskrzesi, jeśli uderzy — a przecież nie posłano nas tutaj dla zniszczenia obcej cywilizacji.Jak godzisz jedno z drugim?Pilot przestał się uśmiechać.— Jestem tchórzem, bo nie ważyłem się przyznać przed sobą, że nie wierzę już w sukces kontaktu.Ale nie jestem aż takim tchórzem, żeby wymigać się od mojego zadania.Steergard ma swoje i też od niego nie odstąpi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl