[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.niezbyt wiele wnio­słem pożytecznych koncepcji, “z którymi dałoby się coś zrobić”.Baloyne zresztą wyraża się o mnie w Ra­porcie kongresowym jak najlepiej (mam nadzieję, że nie tylko przez przyjaźń, jaka nas łączy), co może wy­pływało po części z jego (także administracyjnego) stanowiska.Gdyż podczas kiedy w każdym partyku­larnym pionie badawczym poglądy, po okresach oscy­lacji, zbiegały się ku pewnemu uznanemu grupowo mniemaniu, ten, kto zasiadał (jak Baloyne) w Radzie Naukowej, widział dobrze, że mniemania poszczegól­nych grup są nieraz aż diametralnie rozbieżne.Samą zresztą strukturę koordynacyjną Projektu, z jej izo­lacją wzajemną poszczególnych pionów, uważałem za bardzo rozsądną, ponieważ uniemożliwiała powstanie zjawisk typu “epidemii błędu”.Taka informacyjna kwarantanna miała zresztą taż swoje ujemne rezul­taty.Lecz tymi słowami zaczynam już wchodzić w szczegóły - przedwcześnie.Pora tedy przejść do przedstawienia wypadków.IIIKiedy Bladergroen, Nemesz i zespół Szygubowa odkryli inwersję neutrina, otwarł się nowy rozdział, astronomii - w postaci astrofizyki neutrinowej.Sta­ła się1 ona od razu nadzwyczaj modna i na całym świe­cie rozpoczęto badania kosmicznej emisji tych cząstek.Obserwatorium na Mount Palomar też zainstalowało sobie, i to jako jedno z pierwszych, aparaturę z wy­sokim stopniem automatyzacji i z rozdzielczością, jak na owe czasy - najwyższej próby.Do aparatury tej, a konkretnie do tak zwanego inwertora neutrinowego utworzył się istny ogonek chętnych badaczy i dyrek­tor obserwatorium, którym podówczas był profesor Ryan, miał sporo kłopotów z astrofizykami, zwłaszcza młodymi, ponieważ każdy z nich uważał, że progra­mowi jego badań należy się pierwszeństwo.Wśród szczęśliwców znalazła się dwójka takich młodych, Hailer i Mahoun, obaj bardzo ambitni i wcale j zdolni (znalem ich, choć przelotnie tylko); rejestro­wali oni maksima neutrinowej emisji pewnych wy-1 branych połaci nieba, szukając śladów tak zwanego j zjawiska Stoeglitza (był to niemiecki astronom starszego pokolenia).Zjawisko mające stanowić odpowiednik neutrinowyj “czerwienienia” starych; fotonów wykryć się jakoś nie j dawało, bo też, jak okazało się kilka lat później, teoria Stoeglitza była fałszywa.Lecz młodzi ludzie nie mogli o tym wiedzieć, toteż jak lwy walczyli o to, aby niej odebrano im przedwcześnie aparatury, i dzięki swej przedsiębiorczości wytrwali przy niej prawie dwa lata, aby odejść w końcu z pustymi rękami.Całe kilometry taśm rejestracyjnych poszły wówczas do obserwatoryjnego archiwum.Kilka miesięcy potem znaczna część owych taśm dostała się w ręce sprytnego, cho­ciaż niezbyt uzdolnionego fizyka, a właściwie wypędka z mało znanej uczelni, południowe j, którego usu­nięto stamtąd w związku z czynami niemoralnymi, za­niechawszy procesu, bo w sprawę wplątanych było kilka szacownych osób.Niedoszły fizyk, nazwiskiem Swanson, otrzymał taśmy w nie wyjaśnionych oko­licznościach.Później przesłuchiwano go w tej kwestii, lecz nie dowiedziano się niczego,, ponieważ nieustan­nie zmieniał zeznania.Ciekawy to był zresztą okaz.Pełnił.funkcję dostawcy materiałów, ale także.bankiera, a nawet pocieszyciela duchowego niezliczonych maniaków, którzy daw­niej budowali tylko perpetuum mobile i zajmowali się kwadraturą koła, obecnie zaś wynajdują różne ro­dzaje energii uzdrawiających, wymyślają teorie kosmogenezy i sposoby przemysłowego zastosowania zja­wisk telepatycznych.Ludziom takim nie wystarczy papier i ołówek; do budowy “orgotronów”, wykrywa­czy fluidów “supersensytywnych”, elektrycznych róż­dżek, co szukają same wody, nafty i skarbów (zwykłe wierzbowe różdżki są już anachronizmem, zupełną starocią), niezbędne są liczne,, nieraz trudno dostępne i kosztowne surowce.Swanson umiał je, za odpowiednią ilość dolarów, wydostać i spod ziemi.Biuro jego odwiedzali tedy patafizycy i orgonistycy, budowniczo­wie telepatorów i pneumatorów umożliwiających sta­łą łączność z duchami, a obracając się ,tym sposobem w dolnym regionie państwa nauki, tam gdzie ono przechodzi niepostrzeżenie w państwo psychiatrów, prze­cież przyswoił sobie sumę wiadomości wcale przydat­nych, bo zadziwiająco orientował się w tym, na co akurat największy był popyt wśród nadwichniętych, tytanów ducha.Nie gardził zresztą i zarobkiem bardziej przyziem­nym dostarczając na przykład małym laboratoriom chemicznym odczynników niejasnego pochodzenia, i nie było w jego życiu okresu, w którym nie tkwiłby w procesach sądowych, choć do więzienia się nie do-, stał balansując na samym pograniczu legalności.Psy­chologia ludzi typu Swansona zawsze była moim feblikiem.O ile się zorientowałem, nie był ani “czystym” oszustem, ani cynikiem żerującym na cudzych aber­racjach, choć dysponował chyba rozsądkiem wystar­czającym, by wiedzieć, że lwia część jego klientów nigdy swych idei nie urzeczywistni.Niektórymi opie­kował się, dostarczał im aparatów na kredyt, nawet gdy ów był już nadszarpnięty do niepewności.Widać miał taką do swych pupilów słabość, jak ja do osobników jego typu.Ambicją jego było dobrze obsłużyć klienta, toteż jeśli ktoś potrzebował koniecznie kości nosorożca, bo aparat zbudowany z innej miał zostać niemy na głos duchów, nie dostarczał wołowej ani baraniej: o tym mnie przynajmniej- zapewniano.Otrzymując - a może kupując - taśmy od nie­wiadomego człowieka, miał w tym Swanson swój in­teres.Orientował się w fizyce na tyle, aby wiedzieć, że to, co na nich utrwalono, stanowi tak zwany “czy­sty szum”, i wpadł na pomysł produkowania - za pomocą owych taśm - tak zwanych tablic losowych.Tablice takie, zwane też seriami liczb przypadkowych, potrzebne są w wielu dziedzinach badań; produkuje się je albo specjalnie programowanymi maszynami cyfrowymi, albo za pomocą wirujących tarcz, zaopa­trzonych na obrzeżu w cyfry wyławiane nieregular­nie błyskającą lampą punktową [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl