[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Szukamy porwanej przez leśnych damy, wiesz coś o tem? - Tarrk - potwierdziła bestia.Tu wtrącił się nekromanta.- Inaczej, panie, pytać musisz, wszak on niespełna jest teraz rozu­mu.Pokażę ci.Gdzie ona?- Ku twierrrdzy ją wiodą - padła odpowiedź.- Widzisz panie, tak pytać trzeba, by odpowiedź satysfakcjonującą była.- Jaka to twierdza? - Rehbert podjął przesłuchanie.- Lea Monde.- Wiedziałem, wiedziałem.Ilu ich? - Szesssciu.- Wilcy sami?.- Nieee, człek ich prowadzi.- Sługa Sidneya?- W rzeeczy samej.- Imię jego znasz?- Imię jego Harrrdin jest.- Sidneya ręka prawa.Znam ja łotra - omniarcha gorączkowo począł przechadzać się wokół bestii.- Znamy już sprawców, lecz co dalej?- Niee wiem - wilkowyj odpowiedział, jakby jemu zadano to pytanie.- A zamilcz pokrako! - rozsierdzony ,Rehbert skarcił go jak swoje­go człeka.To jednako żadnego skutku odnieść nie mogło, jako że leś­ny na pytania tylko był zaprogramowany.- Dogonić, ze skóry obłupić, złotem tych, co przeżyją obdarować.Tak to widzę - Tranog pierwszy odpowiedział, jako zwykle czynił.- Zanim do twierdzy dotrą, dopaść ich musimy - dodał Chmurny- Potem sprawy mogą przybrać obrót mniej pomyślny.- Znasz drogę? - Tranog szturchnął toporem wilkowyja.- Tarrk - ten odparł.- To prowadź, zgnilcu, zanim wszelaka treść z ciebie wypłynie!Wilkowyj prowadził ich niezbyt szybko, ale wprost do celu.Reh­bert żachnął się razy parę na nekromantę, który folgując swoim gus­tom nieco przesadził z bestii szatkowaniem.Przez to leśny, co i rusz o swoje wnętrzności się potykał i tempo marszu zwalniał.Ale nie mieli innego przewodnika, więc za wilczym podążali przez knieje, z dala od traktów i ścieżek ludziom znanych.Zmierzch już się zbli­żał, gdy do pierwszego z ognisk, przez porywaczy zostawionych, dotarli.Popioły ostygły już i zaklinacz szybko ustalił, że minęło ze sześć pacierzy, od kiedy tamci wyruszyli dalej.Rehbert wielce tym faktem był zaniepokojony.- Do Lea Monde stąd nie więcej niż dzień drogi - rzekł nerwowo skubiąc brodę.- Jeśli sześć pacierzy przewagi mają, szanse nasze marne.- Może by tak odmieńca srebrem za służbę wynagrodzić - zapropo­nował Tranog.- Sami szybciej ku zamczysku podążymy, jeśli znasz waść drogę.- Problem w tym, mości barbarzyńco, że wejść tajemnych do Lea Monde nie znam, a bestia na pewno do jednego z nich nas doprowa­dzi, idąc tropem swoich braci.- Zatem do gniazda kultystów nas wiedziesz - mruknął Chmurny.- Tam śmierć jeno i przekleństwo.Nikt żyw stamtąd nie powrócił.- Żyć chcesz wiecznie, panie rycerzu? - zapytał niespodzianienekromanta.- Wiedz, że z przyjemnością cię ożywię, gdy przyjdzie twoja pora.Różdżką rzecz jasna, w druhach się nie babram, jako w postronnych.Chmurny splunął i spode łba na Seeleona spojrzał.- Ani się waż tego uczynić.Wolę pójść w robaki, niźli służyć ci za tarczę v razie jakim.- Wedle życzenia.Śmierci się boisz, a ja pomóc jeno chciałem strach twój pokonać.- Już go pokonałem - rzucił młodzieniec i odjechał na stronę, byle dalej od człowieka, któren władzę nad martwymi sprawował.Wyruszyli od razu, czasu więcej nie marnując.Jechali do wieczo­ra, nie napotykając nigdzie wrogości, choć okolice to dzikie były.W rzeczy samej niemal nikogo nie spotkali.Ziemie te, wyludnione wojnami między państwem-miastem, Valuzją zwanym, a kultystami, po latach stały się jeno pustkowiem, gdzie wsie spalone czerniły się między dzikimi polami.Gdy słońce dotknęło horyzontu, Rehbert wilkowyja nakazał przywołać i rozkaz dał do popasu.Nocą do twier­dzy zbliżać się niebezpiecznie było, a zdało się, że nie nadrobili wie­le drogi do uchodzących.Wieś, do której wjechali, niewielka była, ledwie sześć chałup liczy­ła.Ogień ją oszczędził, przynajmniej po części.Za to kości walające się po obejściach sugerowały, że mieszkańcy nie mieli tyle szczęścia, ile same obejścia.Stanąć w miejscu takim na popas strach było, ale jechać dalej równie strasznie.Jednako omniarcha zdecydował, że staną w ostatniej chacie, nieco z dala od reszty stojącej.Studnia była tu czysta, a i wewnątrz domostwa śladów rzezi nie było tak widać.Konie uwiązali w chlewiku, któren pusty się ostał, ale siana w nim było trochę i wierzchowce mogły napaść się do woli.Nekromanta wprzódy do chaty poszedł, sprawdził każdy jej zakątek, a gdy zdał relację omniarsze, reszta drużyny mogła spokojnie się na nocleg ro­zlokować.Wkrótce na palenisku ogień zapłonął i w kociołku, któren przyniósł ze wsi Seeleon warzyła się strawa z mięsa kupionego od karczmarza i warzyw z pola zebranych.Bukłaki wina pospołu rozpi­jane trochę rozluźniły wojów, acz nadal nieswojo się czuli w otocze­niu pomordowanych kmieci.Tylko Tranog nie czuł niczego szcze­gólnego i leniwie rozparty na przypiecku topór swój glansował, śpie­wając pod nosem sobie tylko znane pieśni.Rehbert zasiadł na zydlu w przyzby kącie i rozmyślał.Zaklinacz warzył strawę, a nekromanta z Chmurnym sposobili leśnego do objęcia warty.- Planu nam trzeba - bardziej to do siebie Rehbert powiedział, niźli do pozostałych.- Mało nas, a w twierdzy załoga liczna.Nawet wchodząc tam w tajemnicy, liczyć się musimy, że koniec końców z samym Sidneyem twarzą w twarz staniemy.A on panem jest smo­ków i wyvernów wszelakich.- Ty jesteś wodzem - odparł niespeszony barbarzyńca, polerki nie przerywając.- Jak zarządzisz, tak będzie.Nam nie każ myśleć.Od tego boli głowa bardziej niźli od taniego piwa.- Wejdziemy sekretnym korytarzem - odezwał się zaklinacz chwilę potem, gdy już w kotle zamieszał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl