[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kasyx przyglądał się temu, aż w końcu zwrócił się do Sameny i Tebulota.- Starczy.Ten gość nie potrzebuje pomocy.Przynaj­mniej nie z naszej strony.Może dobrze by mu zrobiło, gdyby pozbył się wstydu i nieśmiałości.- To co, spływamy? - spytał Tebulot.Był niemal załamany tym, że sen, do którego trafili, nie zamienił się w misję ratunkową.- Wciąż czuję tu jakieś zło - odezwała się jednak Samena.- Czuję to.Jest teraz blisko.O wiele bliżej.Może to nie w tym śnie.ale bardzo blisko.- Głosuję za tym, by dać sobie już spokój i wracać - powiedział Kasyx.- Chodźcie, tu nie zdobędziemy żad­nego sensownego doświadczenia.Co byśmy zresztą zrobili, gdyby Yaomauitl naprawdę się tu pojawił?Samena przytknęła palce do czoła i zamknęła oczy.Wyczuwała zło równie wyraźnie, jak rytmiczne drganie całego budynku.Było jak intensywny, czarny chłód, który zmrażał przednie płaty jej mózgu; czerń trawionej cho­robą skóry, lodowatość śmierci.Niemal widziała grotes­kowe twarze, lecz nie mogła skupić na nich spojrzenia.Szeptały, naradzały się ze sobą.mówiły o bluźnierstwach.torturach i okrucieństwach, które przerastały ludzka wy­obraźnię.Ale było w tej ciemności także coś kuszącego.Całe to xlo obiecywało intensywną rozkosz doznawaną w delirycznym zapamiętaniu nagości, namiętności i niebezpieczeństwa.Głosy szeptały o „małej śmierci”, o momentach poniżenia tak skrajnego, że ośrodki przyjemności błagałyby o więcej, by uczynić je zupełnymi.Kasyx przyciągnął Samenę bliżej siebie.- Co jest? spytał.Co to jest? Naprawdę jest takie silne?Przytaknęła.- Nie wiem, czy jest złe, czy dobre.W pierwszej chwili wyglądało na złe.teraz nie jestem pewna.- Może powinniśmy to sprawdzić - zaproponował Tebulot.Kasyx pokręcił głową.- Starczy na jedną noc.Wracajmy do Springera.Chce wiedzieć, czemu nie utrzymuje z nami kontaktu.Skierowali się z powrotem do tunelu; ledwie to jed­nak zrobili, dwie zakapturzone postaci pojawiły się w jego wylocie i zagrodziły przejście.Jak zdołały przejść tam za nimi nie zauważone.Wojownicy Nocy nie mieli po­jęcia, ale w końcu był to sen, a we śnie wszystko jest możliwe.Nocni Wojownicy podeszli ostrożnie bliżej i przystanęli.Było oczywiste, że nie to wyjście przewidziano tu dla nich.- Odsuniecie się? - spytał Kasyx.Jedna z zakapturzonych postaci uniosła rękę i wskazała na drugi koniec galerii.Był tam wylot jeszcze jednego tunelu, nieco węższego, lecz równie ciemnego.- Pójdziecie tamtędy - oświadczyła zakapturzona po­stać.- Przykro mi, przyjacielu - odpowiedział Kasyx.- Mamy zamiar użyć tej samej drogi, którą weszliśmy.- Pójdziecie drogą, którą wam wskazałem - nalegała postać.- A jeśli odmówimy? - spytał Tebulot.Obie zakapturzone postaci, i tak już wysokie, zaczęły rosnąć, a czarne kaptury ich płaszczy rozszerzały się, aż zawisły nad Nocnymi Wojownikami jak gęby żywiących się ludźmi ślepych robaków.Podchodziły coraz bliżej roz­kołysanym krokiem, a Kasyx znów miał wrażenie, że tam, gdzie powinny być twarze, widzi poruszające się czarne wąsy, czułki lub macki.Tebulot nie czekał na rozkazy.Odciągnął dźwignię w kształcie litery T, uniósł swą ciężką maszynę do ramienia i wystrzelił do bliższej z dwóch postaci.Rozległo się ciche, lecz ostre „zzaffff!” i biały strumień czystej energii wniknął w ciemność pod kapturem.Przez chwilę Tebulot sądził, że postać wchłonęła strzał bez szkody dla siebie; potem jednak wysoko wzniesiony płaszcz zaczął marszczyć się i opadać.Opadł na ziemię jak pusty.W ostatniej jednak chwili coś zakotłowało się pod nim w przyprawiający o mdłości sposób i wyprysnęło na zewnątrz, czarne, chrząstkowate i splątane.Tebulot ponow­nie szarpnął dźwignię i wystrzelił, kolejny ładunek uderzył prosto w cel.Rozległ się trzask, w powietrzu rozszedł się mdlący odór palonego tłuszczu, uszy zaś wypełnił krzyk brzmiący jak tarcie metalu o szkło.Druga postać zawahała się na chwilę, potem jednak pochyliła się nad Samena i z wnętrza kaptura wypełzać zaczęły, jedna za drugą, dziesiątki grubych i tłustych macek.Postać zwijała się przy tym niczym wymiotujący wąż.Samena krzyknęła przeraźliwie, zdążyła jednak unieść ra­miona i złożyć nadgarstki, celując wskazującym palcem prawej dłoni w sam środek gęstwy macek.Wystrzeliła, zużywając całą niemal energię, którą przeka­zał jej Kasyx - o wiele więcej, niż było potrzeba, nie miała jednak dość doświadczenia, była przerażona, a postać znajdowała się już prawie dokładnie nad nią.Na czubku jej palca eksplodowała uwolniona energia, a grot, który przy­mocowała już wcześniej, wbił się w ciało istoty, pociągając za sobą sześć stóp czystego, oślepiającego światła.Przedarł się przez skórę i mięśnie, otwierając drogę dla skoncentrowanej energii.Ta wniknęła we wnętrzności stwo­ra i eksplodowała.Kawałki wyrwanych ze splotów macek zostały z raniącym uszy trzaskiem rozrzucone we wszyst­kich kierunkach.Kilka z nich uderzyło w hełm Kasyxa, plaskając przy tym jak strzępy wilgotnej irchy.- Teraz! - krzyknął Tebulot i cała trójka runęła do tunelu.Było w nim bardzo ciemno, zdawał się jeszcze węższy i bardziej wilgotny.Ich stopy ślizgały się po karbowanej, jakby umięśnionej podłodze, kilka razy musieli wesprzeć się o ściany, by nie stracić równowagi.Kasyx widział jedynie odblaski światła, cienie i tył hełmu biegnącego z wysiłkiem na przedzie Tebulota.Dotarli w końcu do wybrukowanego dziedzińca u wylotu tunelu.Wciąż padało, gwałtowne oberwanie chmury wypeł­niało podwórze, unosząc się lekką wodną mgłą.Kasyx zatrzymał Tebulota, chwytając go za ramię.Przyłożył dłoń do okapu hełmu.Przełączył wizjer na promienie podczer­wone, by dostrzec we mgle nieprzyjaciół.Zlustrował jaskrawe teraz dzięki podczerwieni podwór­ko, malujące się przed jego oczami.Nie dostrzegł niczego, co wydzielałoby własną energię.Nawet go to nie zdziwiło.Ostatecznie, monstra ze snu, którymi były zakapturzone postaci, mogły w ogóle nie mieć ciepłych ciał.A w takim razie mogły one czekać w deszczu i czaić się, by ich zaatakować.- Nie mogę wykryć żadnego z tych stworów - szepnął do Tebulota i Sameny.- Powinniśmy wyjść z tunelu i być gotowi na wszystko.Pamiętacie tych na balkonach? Mogą do nas strzelać lub rzucić się w dół, by nas złapać.Musimy przebiec przez podwórze jak jakieś cholerne strusie; strze­lając do nich, ile się da.Tebulot podrzucił broń i marszcząc brwi przestawił ją na ogień ciągły i rozproszony.Żadna z dźwigni nie była opisana, lecz Tebulot intuicyjnie trafił, na co chciał.Broń miała niezwykłe właściwości.Można było robić nią wszyst­ko, co tylko był w stanie pomyśleć sobie ten, który ją nosił.Jeśli chciał, by ładunek energii wystrzelony do przodu zawrócił o sto osiemdziesiąt stopni i poraził cel za jego plecami, wystarczyło tylko wydać takie polecenie.Samena, z uwagą ochraniająca tyły podczas biegu w tune­lu, nasadziła na palec wielogrotowy pocisk, który miał rozprysnąć się w połowie swego lotu, wysyłając w półkole tuzin zmiatających po drodze wszystko zakrzywionych haczyków.- Dobra - powiedział z napięciem w głosie Kasyx.- Biegiem!Ledwo wypadli z tunelu na deszcz, od razu zostali przywitani chmurą grubych, czarnych strzał wystrzelonych z balkonów nad ich głowami.Przemykały w deszczu z taką szybkością, że nie było ich widać, aż do chwili, gdy trafiały w cel; każda rozbrzmiewała świstem jeżącym włos na głowie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl