Pokrewne
- Strona Główna
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- Peter Charles Hoffer The Brave New World, A History of Early America Second Edition (2006)
- Peter Zarrow China in War and Revolution, 1895 1949 (2005)
- Peter Berling Dzieci Graala 02 Krew królów
- Hamilton Peter F. Swit nocy 2.2 Widmo Alchemika Konflikt
- berent wacław Żywe kamienie (2)
- Daw
- Adobe Photoshop CS2 Podrecznik
- Arystoteles Polityka
- Tombak Michal Uleczyc nieuleczalne czesc 1 (3
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pustapelnia.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nieprzejmowałam się tym wtedy.Chciałam tylko, żeby poszedł na policję.Ale odmówił.Powiedział, że sam pochowa Petera w miejscu, gdzie nikt go nigdy nie znajdzie, i że jest cośjeszcze, co musi zrobić.Nie powiedział co.Tylko tyle, że jest to winien matce, którą zawiódł.Fin spojrzał w stronę ruin domu; tam właśnie oddalił się Tormod, a potem usiadł naresztkach frontowej ściany, wodząc pustym wzrokiem po plaży Karola.Słońce już całkiemzniknęło, a na niebie pokrytym błękitem zmierzchu zaczęły się pojawiać pierwsze gwiazdy.Zastanawiał się, czy słowa Ceit, tak wyraziście odtwarzające wydarzenia tamtej nocy, przebiłysię w jakiś sposób do świadomości starego człowieka.Czy może sam fakt, że się tu znalazł, tylelat pózniej, zbudzi jakieś odległe wspomnienia.Zdawał sobie jednak sprawę, że niemal na pewnonigdy się tego nie dowiedzą.ROZDZIAA 38Tak trudno przypominać sobie niektóre rzeczy.Wiem, że są.Czasem je wyczuwam, alenie widzę ich ani nie mogę ich uchwycić.Jestem taki zmęczony.Zmęczony tą całą podróżąi rozmową, za którą nie nadążam.Myślałem, że zabiorą mnie do domu.Ale to miła plaża.Nie taka jak te na Harris.Przyjemna.Aagodny łuk srebra.Och.Czy to księżyc? Piasek promienieje niemal w jego blasku, jakby podświetlony oddołu.Chyba kiedyś tu byłem.Na pewno, gdziekolwiek jesteśmy, u diabła.To miejsce wydaje sięw jakiś sposób znajome.Byłem tu z Ceit.I z Peterem.Biedny Peter.Wciąż go widzę.To jegospojrzenie, kiedy wiedział, że umiera.Jak baranek w szopie, gdy Donald Seamus poderżnął mugardło.Wciąż zdarza mi się śnić o gniewie.Gniewie, który przeradza się w lodowaty chłód.Gniewie zrodzonym z żalu i poczucia winy.O tym, jak zżerał mnie od środka, pochłaniał każdącząstkę człowieka, jakim kiedyś byłem.I patrzę na samego siebie w tym śnie.Jakbym oglądałjakiś stary migoczący film, czarno-biały albo w odcieniu sepii.Czekam.Czekam.Czułem tamtej nocy ciepłe powietrze na skórze, choć nie potrafiłem zapanować naddrżeniem.Odgłosy miasta są takie dziwne, inne.Przywykłem do wysp.Przeżyłem niemal szok,gdy znów znalazłem się pośród wysokich budynków, samochodów i ludzi.Tak wielu ludzi.Alenie tam, nie tamtej nocy.Było cicho, a odgłosy ruchu ulicznego wydawały się bardzo odległe.Czekałem już chyba od godziny.Ukryty w krzakach, kucając na zesztywniałych nogach.Ale gniew daje człowiekowi cierpliwość, jak pożądanie zwlekające z orgazmem, by odczuwaćtym większą przyjemność.I sprawia, że człowiek jest ślepy ślepy na możliwościi konsekwencje.Przytępia również wyobraznię, zmusza do skupienia się na jednym punkciei zaciera wszystko inne.Zapłonęło światło na ganku i moje zmysły wyostrzyły się gwałtownie.Usłyszałem zgrzytzasuwki i skrzypienie zawiasów, nim zobaczyłem, jak wychodzą i stają w pełnym blasku.Obaj.Jeden za plecami drugiego.Danny przystanął, żeby zapalić papierosa, a Tam właśnie sięodwracał, by zamknąć drzwi.Wtedy wyszedłem z krzaków na ścieżkę.W krąg światła.Chciałem być pewien, że mniewidzą.%7łe wiedzą, kim jestem i co zamierzam zrobić.Nie obchodziło mnie, kto jeszcze możemnie zobaczyć, dopóki ci dwaj wiedzieli.Zapałka rozbłysła płomieniem na końcu papierosa Danny ego i w blasku, który rzucałamu w oczy, dojrzałem to, o co mi chodziło: wiedział, że go zabiję.Tam odwrócił się w tymmomencie i też mnie zauważył.Czekałem.Chciałem, by sobie uświadomił.I tak się stało.Podniosłem strzelbę i oddałem pierwszy strzał.Pocisk trafił Danny ego prosto w pierś,a siła uderzenia rzuciła go na drzwi.Nigdy nie zapomnę najczystszego przerażenia i pewnościw oczach Tama, kiedy pociągałem za spust po raz drugi.Poruszyłem trochę bronią, ale strzał byłdostatecznie celny, by rozwalić mu pół głowy.Potem odwróciłem się i odszedłem.Nie musiałem biec.Peter nie żył, a ja zrobiłem to, conależało zrobić.Do diabła z konsekwencjami! Już nie drżałem.Nie wiem, ile razy śniłem ten sen.Dostatecznie często, by nie mieć już pewności, czy towszystko, co się wydarzyło.Ale bez względu na to, ile razy mnie ten koszmar nawiedza, nic sięnie zmienia.Peter wciąż nie żyje.I nic nie może go wskrzesić.Obiecałem matce i niedotrzymałem słowa." " " Chodz, tato.Robi się zimno.Odwracam się do Marsaili, która nachyla się, żeby wsunąć mi rękę pod ramię i pomócwstać.Podnoszę się i patrzę na nią w świetle księżyca, kiedy poprawia mi czapkę na głowie.Uśmiecham się i dotykam jej twarzy. Tak się cieszę, że tu jesteś mówię jej. Wiesz, że cię kocham, prawda? Bardzo,bardzo cię kocham.ROZDZIAA 39Kiedy podjeżdżali pod dom, Ceit zmarszczyła czoło. Nie palą się światła.Powinny włączyć się automatycznie już dawno temu.Lecz dopiero gdy przejechali przez zaporę dla bydła, zobaczyli białego rangeroverastojącego obok samochodu Fina. Wygląda na to, że ma pani gości. Fin spojrzał na Ceit. Zna pani ten wóz?Pokręciła głową.Wysiedli wszyscy z mercedesa, a Dino od razu pognał do drzwi, szczekając zajadle.Kiedy weszli w ciemności na ganek, Fin poczuł pod stopami chrzęst szkła.Ktoś roztrzaskałlampę na zewnątrz. Proszę zabrać psa! zwrócił się do Ceit.Słysząc ton jego głosu, nie pytała o nic, tylko natychmiast wykonała polecenie.Fin odrazu wyczuł niebezpieczeństwo.Był spięty i zaniepokojony.Zbliżył się ostrożnie do drzwii dotknął gałki. Są otwarte wyszeptała Ceit. Nigdy ich nie zamykam.Przekręcił gałkę i pchnął drzwi w głąb ciemnego wnętrza.Wysunął rękę do tyłu, dającznak pozostałym, by zostali na zewnątrz, i wszedł ostrożnie do holu.Znowu nadepnął na szkło,które wbiło się w tartanowy chodnik.Tutaj też stłuczono lampę.Stał, nasłuchując i wstrzymując oddech.Nic jednak do niego nie docierało, pomijającszczekanie Dina, którego Ceit trzymała w ramionach.Drzwi do salonu były uchylone.Widziałcień srebrnej pantery rzucany przez blask księżyca płynący od strony oszklonych drzwi.Wszedłdo pokoju i od razu wyczuł czyjąś obecność, jeszcze nim w mroku rozległ się stłumiony płaczdziecka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
. Nieprzejmowałam się tym wtedy.Chciałam tylko, żeby poszedł na policję.Ale odmówił.Powiedział, że sam pochowa Petera w miejscu, gdzie nikt go nigdy nie znajdzie, i że jest cośjeszcze, co musi zrobić.Nie powiedział co.Tylko tyle, że jest to winien matce, którą zawiódł.Fin spojrzał w stronę ruin domu; tam właśnie oddalił się Tormod, a potem usiadł naresztkach frontowej ściany, wodząc pustym wzrokiem po plaży Karola.Słońce już całkiemzniknęło, a na niebie pokrytym błękitem zmierzchu zaczęły się pojawiać pierwsze gwiazdy.Zastanawiał się, czy słowa Ceit, tak wyraziście odtwarzające wydarzenia tamtej nocy, przebiłysię w jakiś sposób do świadomości starego człowieka.Czy może sam fakt, że się tu znalazł, tylelat pózniej, zbudzi jakieś odległe wspomnienia.Zdawał sobie jednak sprawę, że niemal na pewnonigdy się tego nie dowiedzą.ROZDZIAA 38Tak trudno przypominać sobie niektóre rzeczy.Wiem, że są.Czasem je wyczuwam, alenie widzę ich ani nie mogę ich uchwycić.Jestem taki zmęczony.Zmęczony tą całą podróżąi rozmową, za którą nie nadążam.Myślałem, że zabiorą mnie do domu.Ale to miła plaża.Nie taka jak te na Harris.Przyjemna.Aagodny łuk srebra.Och.Czy to księżyc? Piasek promienieje niemal w jego blasku, jakby podświetlony oddołu.Chyba kiedyś tu byłem.Na pewno, gdziekolwiek jesteśmy, u diabła.To miejsce wydaje sięw jakiś sposób znajome.Byłem tu z Ceit.I z Peterem.Biedny Peter.Wciąż go widzę.To jegospojrzenie, kiedy wiedział, że umiera.Jak baranek w szopie, gdy Donald Seamus poderżnął mugardło.Wciąż zdarza mi się śnić o gniewie.Gniewie, który przeradza się w lodowaty chłód.Gniewie zrodzonym z żalu i poczucia winy.O tym, jak zżerał mnie od środka, pochłaniał każdącząstkę człowieka, jakim kiedyś byłem.I patrzę na samego siebie w tym śnie.Jakbym oglądałjakiś stary migoczący film, czarno-biały albo w odcieniu sepii.Czekam.Czekam.Czułem tamtej nocy ciepłe powietrze na skórze, choć nie potrafiłem zapanować naddrżeniem.Odgłosy miasta są takie dziwne, inne.Przywykłem do wysp.Przeżyłem niemal szok,gdy znów znalazłem się pośród wysokich budynków, samochodów i ludzi.Tak wielu ludzi.Alenie tam, nie tamtej nocy.Było cicho, a odgłosy ruchu ulicznego wydawały się bardzo odległe.Czekałem już chyba od godziny.Ukryty w krzakach, kucając na zesztywniałych nogach.Ale gniew daje człowiekowi cierpliwość, jak pożądanie zwlekające z orgazmem, by odczuwaćtym większą przyjemność.I sprawia, że człowiek jest ślepy ślepy na możliwościi konsekwencje.Przytępia również wyobraznię, zmusza do skupienia się na jednym punkciei zaciera wszystko inne.Zapłonęło światło na ganku i moje zmysły wyostrzyły się gwałtownie.Usłyszałem zgrzytzasuwki i skrzypienie zawiasów, nim zobaczyłem, jak wychodzą i stają w pełnym blasku.Obaj.Jeden za plecami drugiego.Danny przystanął, żeby zapalić papierosa, a Tam właśnie sięodwracał, by zamknąć drzwi.Wtedy wyszedłem z krzaków na ścieżkę.W krąg światła.Chciałem być pewien, że mniewidzą.%7łe wiedzą, kim jestem i co zamierzam zrobić.Nie obchodziło mnie, kto jeszcze możemnie zobaczyć, dopóki ci dwaj wiedzieli.Zapałka rozbłysła płomieniem na końcu papierosa Danny ego i w blasku, który rzucałamu w oczy, dojrzałem to, o co mi chodziło: wiedział, że go zabiję.Tam odwrócił się w tymmomencie i też mnie zauważył.Czekałem.Chciałem, by sobie uświadomił.I tak się stało.Podniosłem strzelbę i oddałem pierwszy strzał.Pocisk trafił Danny ego prosto w pierś,a siła uderzenia rzuciła go na drzwi.Nigdy nie zapomnę najczystszego przerażenia i pewnościw oczach Tama, kiedy pociągałem za spust po raz drugi.Poruszyłem trochę bronią, ale strzał byłdostatecznie celny, by rozwalić mu pół głowy.Potem odwróciłem się i odszedłem.Nie musiałem biec.Peter nie żył, a ja zrobiłem to, conależało zrobić.Do diabła z konsekwencjami! Już nie drżałem.Nie wiem, ile razy śniłem ten sen.Dostatecznie często, by nie mieć już pewności, czy towszystko, co się wydarzyło.Ale bez względu na to, ile razy mnie ten koszmar nawiedza, nic sięnie zmienia.Peter wciąż nie żyje.I nic nie może go wskrzesić.Obiecałem matce i niedotrzymałem słowa." " " Chodz, tato.Robi się zimno.Odwracam się do Marsaili, która nachyla się, żeby wsunąć mi rękę pod ramię i pomócwstać.Podnoszę się i patrzę na nią w świetle księżyca, kiedy poprawia mi czapkę na głowie.Uśmiecham się i dotykam jej twarzy. Tak się cieszę, że tu jesteś mówię jej. Wiesz, że cię kocham, prawda? Bardzo,bardzo cię kocham.ROZDZIAA 39Kiedy podjeżdżali pod dom, Ceit zmarszczyła czoło. Nie palą się światła.Powinny włączyć się automatycznie już dawno temu.Lecz dopiero gdy przejechali przez zaporę dla bydła, zobaczyli białego rangeroverastojącego obok samochodu Fina. Wygląda na to, że ma pani gości. Fin spojrzał na Ceit. Zna pani ten wóz?Pokręciła głową.Wysiedli wszyscy z mercedesa, a Dino od razu pognał do drzwi, szczekając zajadle.Kiedy weszli w ciemności na ganek, Fin poczuł pod stopami chrzęst szkła.Ktoś roztrzaskałlampę na zewnątrz. Proszę zabrać psa! zwrócił się do Ceit.Słysząc ton jego głosu, nie pytała o nic, tylko natychmiast wykonała polecenie.Fin odrazu wyczuł niebezpieczeństwo.Był spięty i zaniepokojony.Zbliżył się ostrożnie do drzwii dotknął gałki. Są otwarte wyszeptała Ceit. Nigdy ich nie zamykam.Przekręcił gałkę i pchnął drzwi w głąb ciemnego wnętrza.Wysunął rękę do tyłu, dającznak pozostałym, by zostali na zewnątrz, i wszedł ostrożnie do holu.Znowu nadepnął na szkło,które wbiło się w tartanowy chodnik.Tutaj też stłuczono lampę.Stał, nasłuchując i wstrzymując oddech.Nic jednak do niego nie docierało, pomijającszczekanie Dina, którego Ceit trzymała w ramionach.Drzwi do salonu były uchylone.Widziałcień srebrnej pantery rzucany przez blask księżyca płynący od strony oszklonych drzwi.Wszedłdo pokoju i od razu wyczuł czyjąś obecność, jeszcze nim w mroku rozległ się stłumiony płaczdziecka [ Pobierz całość w formacie PDF ]