[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co się stało z nimi i ich bogactwem – tego, niestety, nikt nie wiedział.Ludzie ograbieni ze swego majątku musieli zdobywać żywność żebrząc po drogach, kradnąc i rabując.Dwie osady – Ignaszyno i Pokrowka – których mieszkańcy dorobili się wielkich majątków, dostarczając żywność poszukiwaczom złota i prowadząc dla nich lokale rozrywkowe, zamarły.Ludziom zdemoralizowanym łatwymi zarobkami nie chciało się już jąć dawnej, ciężkiej pracy.Pola zamieniły się w ugoryTak więc nareszcie dowiedziałem się, dlaczego Bełzak kazał się niekiedy nazywać prezydentem.Kiedy wraz z Szulcem i Boulainem uciekał z biegiem Amuru, wtedy być może znowu napadli na nich Chińczycy.W tej sytuacji ukryli ciężkie wory ze złotem w Ałbazinie i zabrawszy ze sobą prawdopodobnie tyle złota, ile każdy mógł unieść, pieszo ruszyli w głąb lądu.Tu musiało dojść do jakiejś bójki z włóczęgami.Szulc został ranny i nie mógł dalej uciekać.Zostawili go więc umierającego na skałach i uciekli ze swoim i jego złotem.Po jakimś czasie Bełzak zdołał dotrzeć do Polski i stał się tutaj zamożnym człowiekiem, Boulain zaś, jak można sądzić z jego listów, przepił w Moskwie cały swój majątek.Tymczasem Szulc, wylizawszy się z ran, rozpoczął poszukiwania swoich dawnych przyjaciół.Szukał nie tylko złota, ale przede wszystkim zemsty.Prawdopodobnie nie potrafił odnaleźć skarbu, który wspólnie ukryli w Ałbazinie; może był już chory i pamięć miał zaćmioną? Odnalazł jednak Boulaina, a ten dał mu adres Bełzaka i tak trafił do Kamionek.O pierwszej w nocy, leżąc w łóżku i czytając książkę Szunkowa, natknąłem się wreszcie na nazwisko Czernichowskiego.Będący w służbie w Ilimsku N.Czernichowski w latach pięćdziesiątych sam był „gończym” za bandą zbiegów, kierujących się do Daurii.W grupie tej, którą bezskutecznie starał się on zatrzymać, byli chłopi, ich dzieci oraz najemnicy okresowi, zbuntowani za przyczyną „podgowornej gramotki”[24] W kilkanaście lat później Czernichowski jeszcze raz poszedł tą drogą, ale już jako przewodnik podobnej bandy, po rozprawie z Obuchowem.Czy Dubiecki znał ten fakt z życia Czernichowskiego? Jakże nie pasuje on do sylwetki Nicefora, nakreślonej przez szacownego historyka.Czernichowski-Europejczyk, „świadomy swej wyższości” – ścigający ludzi, którzy zbuntowali się i wyrwali spod jarzma ucisku.Dzień następny był ostatnim dniem mego pobytu w Moskwie.Padał deszcz, tak jak wczoraj.Do południa kompletowałem notatki, na obiad wybrałem się z Siergiejem do restauracji „Pekin”.Zamówiliśmy sałatkę z meduz, bulion z jaskółczymi gniazdami, jakieś przedziwne danie z pędów młodego bambusa i zieloną mocną herbatę.Smakowała mi tylko herbata i bulion z jaskółczymi gniazdami.Sałatkę z meduz zaledwie dziobnąłem, próbowałem żuć pędy młodego bambusa.Od stołu wstałem głodny.W hotelowym biurze podróży załatwiłem ostatnie formalności związane z wyjazdem na Daleki Wschód, zapisałem się na listę pasażerów samolotu TU-104 lecącego do Chabarowska.Przed wieczorem deszcz przestał padać, ale na Moskwę opadła mgła.Na rzece przed hotelem cichutko buczał statek, po ulicach wlokły się autobusy oślepione białą, bezkształtną watą.Poszedłem na spacer po Twerskim Bulwarze aż do pomnika Puszkina.Potem nagle zdecydowałem się: wsiadłem w taksówkę i zajechałem przed brzydki, dwupiętrowy dom, gdzie w mieszkaniu sztabs-lekarza urodził się autor Zbrodni i kary.Obok znajduje się piękny dziewiętnastowieczny budynek, ongiś szpital dla biednych, w którym lekarzem był ojciec Dostojewskiego.Dziś ulica przy szpitalu nosi imię wielkiego pisarza, lecz za jego życia nazywała się „Nowoj Bożedomki”, a swoje dziwne nazwanie przyjęła od stojącego w tej okolicy Domu Ubogich i cmentarza dla nierozpoznanych nieboszczyków.Szara, brzydka oficyna, szpital dla nędzarzy, Dom Ubogich, cmentarz nierozpoznanych nieboszczyków – jest w tym coś symbolicznego, że właśnie w takiej dzielnicy przyszedł na świat autor Wspomnień z domu umarłych.Wolniuteńko wędrując po salach muzeum Dostojewskiego, mieszczącego się w dawnym mieszkaniu ojca pisarza, nie mogłem pozbyć się natrętnej myśli, że temu tak genialnemu, a jednocześnie tak tragicznemu pisarzowi widok nędzy i nieszczęść ludzkich towarzyszył od dzieciństwa.Nie mogło to pozostać bez wpływu na jego późniejszą twórczość, pełną opisów dramatów ludzkich.W ów smutny, mglisty dzień moskiewski jeszcze raz przebiegałem w myśli historie zawarte w książkach Dostojewskiego.Stanąłem przy skromniutkim, niewielkim biurku, na którym leżały rozrzucone niedbale osobiste drobiazgi Dostojewskiego, jakby pisarz dopiero co wyszedł i za chwilę miał powrócić.Nie wiem dlaczego, uwagę moją przykuły okulary w cieniutkiej oprawce.Przez te szkła oczy pisarza spoglądały w głąb duszy ludzkiej.Podłużne, kruche kawałki szkła.Opuściłem muzeum z gardłem ściśniętym wzruszeniem.Na ulicy otoczyła mnie mgła – duszna i wilgotna.Znalazłem taksówkę i zdążyłem jeszcze na seans nocny do kina, w którym wyświetlano drugą część „Iwana Groźnego”.Wróciłem do hotelu oczadziały grozą, w oczach miałem czerwień ponurych scen.Na próżno próbowałem pozbyć się wspomnienia sugestywnej twarzy Czerkasowa w roli Iwana Groźnego.Prześladowały mnie jego błędne oczy.Przygotowałem sobie gorącą kąpiel, na chwilkę otworzyłem radio.Za pięć dwunasta nadano ostatnie wiadomości.Zapoczątkował je komunikat; o rozbiciu się samolotu TU-104.Załoga i pasażerowie zginęli.ROZDZIAŁ DWUNASTYPRZEZ SIEDEM GÓR I SIEDEM RZEK · SIEDMIOMILOWE BUTY · RZEKA CZARNEGO SMOKA · AMURSKIE ELDORADO · OMSK · „PAMIĘTAJCIE O NAS, NIEWOLNIKACH” · PRZEOCZENIE DZIEJOPISÓW · WYPRAWA POJARKOWA · CZY POJARKOW BYŁ W AŁBAZINIE? · IRKUCK · „SMAŻYŁEM I PYTAŁEM” · ROZCZAROWANIE CHABAROWA · JAKSA CZY AŁBAZIN? · LĄDUJĘ W CHABAROWSKUWsiadłem do samolotu w nastroju dość ponurym.Było chmurno, z nie wyjaśnionych przyczyn termin odlotu ciągle przesuwano.TU-104 wyglądał jak wielki, opasły rekin z nadmiernie długimi płetwami.Wewnątrz na miękkich, wygodnych fotelach rozsiadło się siedemdziesięciu pasażerów.Przy każdym fotelu był schowek z maską tlenową, potrzebną na wypadek wzniesienia się w strefę rozrzedzonego powietrza.Młoda stewardessa zapowiedziała, że odrzutowiec będzie pędził z szybkością 800 kilometrów na godzinę na wysokości 10-12 kilometrów.Uzmysłowiłem sobie kolosalną odległość, jaka dzieliła mnie od celu podróży.Spojrzenie na mapę budziło przestrach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl