[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naczelny Strażnik na wpół prowadził, na wpół podtrzymywał swojego podwładnego, który wydawał się tylko częściowo przytomny.Tau wstał i wyszedł na spotkanie Asakiego i Nymaniego.Okazało się, że poszukiwanie drzewa wodnego trzeba odłożyć na później.VIWycofali się z pobojowiska na skraju dżungli, odgradzając się pasem zieleni od zdradzieckiego zbocza.Minęło kilka godzin i zaczęło się zmierzchać.Wszystko wskazywało na to, że Asaki postanowił odszukać drzewo wodne.Wędrowali wąskim przesmykiem lądu między nieprzebytymi moczarami Mygra i stromą ścianą gór.Nymani wciąż jeszcze trząsł się ze strachu, toteż prowadzili go jak dziecko, dodając otuchy.Astronauci nie odważyli się przedzierać samotnie przez niezbadaną krainę.Żuli więc suche koncentraty i nie ośmielili się pić.Dan odczuwał nieodpartą pokusę, by wypić trochę płynu z manierki.Woda w zasięgu ręki, której nie wolno było pić, wywoływała pragnienie graniczące z torturą.A teraz, gdy oddalili się od gór i możliwość spotkania skały w kształcie palca była niewielka, strach przed zatrutą narkotykami wodą wydał się nie mieć znaczenia w porównaniu z krzykiem spragnionego ciała.Lecz przezorność, która drzemie w każdym Wolnym Kupcu, pozwoliła Danowi opanować pragnienie.Jellico przesunął dłonią po wyschniętych wargach.- Sądzę, że prawie wszyscy powinniśmy wypić bardzo dużo wody oprócz jednej, może dwóch osób, które nie powinny wypić ani kropli.Czy nie moglibyśmy radzić sobie w ten sposób, zanim nie przejdziemy gór?- To ostateczność.Tymczasem poszukajmy innego rozwiązania, wszak nie możemy w żaden sposób sprawdzić, jak długo działa narkotyk.Szczerze mówiąc, nawet nie jestem pewien, czy w tych warunkach mógłbym zbadać działanie halucynacji w dłuższym czasie - Tau zniechęcił towarzyszy do podjęcia ryzykownej próby.Trudno było zasnąć tej nocy, a jeśli komuś udało się zdrzemnąć, to na krótko, budził się natychmiast dręczony męczącym koszmarem.Wraz z nadchodzącą nocą wzmógł się niepokój wędrowców.Nieokreślony, przyczajony strach dręczył ich straszliwie.Z ciemności wypełzły ich własne skrywane lęki i dawały o sobie znać jeszcze o świcie.W dżungli zawsze rozbrzmiewają niesamowite odgłosy: krzyki niewidocznych ptaków, trzask drzewa, którego pień stoczony przez robactwo przełamał się i zwalił na ziemię.Ale nie krzyki ptaków ani trzask padającego drzewa rozległ się w ciemności.Jeżące włosy na głowie trąbienie i odgłos miażdżonej roślinności zwiastowały prawdziwe zagrożenie.Asaki spojrzał na północ i chociaż nie zobaczył niczego oprócz niewzruszonej ściany dżungli, powiedział:- Graz! To pędzi graz!Nymani był zgodny ze swym przełożonym.Jellico podniósł się gwałtownie.Widząc jego twarz, Dan zrozumiał powagę sytuacji.Astronauta wydał ostrą komendę swym podwładnym:- Biegiem! Poruszamy się dwójkami! W góry? - Zwrócił wzrok na Naczelnego Strażnika.Khatkanin wciąż nadsłuchiwał odgłosów z dżungli - nie tylko uszami, ale całym swym napiętym ciałem.Ze ściany zielem wyłoniły się nagle trzy stworzenia przypominające jelenie, które w zwykłych okolicznościach wędrowcy mogliby upolować i upiec nad ogniskiem.Teraz jednak przemknęły w popłochu, swym nie dostrzegając ludzi.Za nimi pojawił się lew, ale to nie on był myśliwym ścigającym zwierzęta podobne do jeleni, lecz sam uciekał przed potężniejszym wrogiem.Jego czarno-białe pręgi podkreślały uderzający dramatyzm tej sceny.Lew wyszczerzył straszliwe kły i jednym ogromnym susem dał nura w zarośla, znikając z pola widzenia.Pojawiło się jeszcze więcej jeleni, za którymi gnały inne mniejsze stworzenia pędzące zbyt szybko, by mogli je rozpoznać.Za nimi pędził na złamanie karku największy ssak na Khatce.Zaczęli uciekać na zbocze, gdy rozległ się przeraźliwy krzyk Nymaniego.Odwrócił się i zobaczył ogromne, białe cielsko, trudne do rozpoznania w szarzejącym półmroku, które gnało za nimi.Danowi mignęły na moment zakrzywione kły, otwarta paszcza, długa, czerwona i wystarczająco szeroka, by połknąć jego głowę, oraz kudłate nogi poruszające się z niewiarygodną szybkością.Asaki wystrzelił z iglicznika.Biały potwór zaryczał i skierował się ku nim.Zanurkowali do ciasnej kryjówki pod skałami, gdy samiec zwalił się na ziemię nie dalej niż dwa jardy od Naczelnego Strażnika.Jego masywne rozpędzone cielsko wstrząsnęło ziemią w chwili upadku.- Trafiony! - Jellico strzelił z blastera, gdy drugi rozwścieczony samiec wybiegł z dżungli i pędził ku wędrowcom.Za nim wyłoniła się z gęstwiny trzecia głowa z potężnymi kłami - olbrzymie oczy wypatrywały wroga.Dan badał ostrożnie martwego samca, ale tym razem zwierzę nie powróciło do życia.To nie były halucynacje.Złośliwość małp skalnych, przebiegłość khatkańskiego lwa to pestka w porównaniu ze stadem rozwścieczonych grazów!Drugi samiec zaskowyczał prawie jak pies, gdy Jellico trafił go z blastera w olbrzymi łeb.Oślepiona bestia szarżowała po omacku, próbując wspiąć się na stok.Trzeciego olbrzyma trafił z iglicznika Nymani.W tym momencie Asaki wyskoczył zza skały, gdzie schowali się przed szarżującym grazem, i wyciągnął kapitana na otwartą przestrzeń.- Grazy nie powinny zepchnąć nas do narożnika! Jellico zgodził się.- Ruszamy! - rozkazał Tau i Danowi.Uciekali po dzikim górskim stoku, próbując wspiąć się na wzniesienie, ale natknęli się na stromą ścianę skalną, którą byłoby niełatwo sforsować.W dole zostały dwa grazy, jeden poważnie ranny, drugi martwy.Tymczasem z dżungli wyłoniło się więcej białych głów z ogromnymi kłami.Uciekinierzy nie wiedzieli, co sprawiło, że stado grazów gnało w popłochu przez dżunglę, tratując wszystko, co znalazło się na ich drodze.Teraz strach i gniew rozjuszonych zwierząt skupiły się na nich.Jednak wbrew ich wysiłkom część stada pognała na pobojowisko na skraju dżungli, gdzie leżało poharatane cielsko zabitego graza, a potem ruszyły wzdłuż skalnej ściany.Gdyby mieli dość czasu, by wyszukać w szczelinach oparcie dla stóp i uchwyty dla rąk, mogliby wspiąć się po niemal pionowej ścianie, ale w panicznej ucieczce przed stadem rozwścieczonych grazów nie próbowali nawet ryzykownej wspinaczki.Biegli nad samą krawędzią.Przystanęli na chwilę, by wypalić do ścigających ich zwierząt, a potem uciekali co sił, kierując się na południe.Niebawem dotarli do szarożółtego bagniska usianego kępami rzadkiej roślinności, które prowadziły niby kamienie do splątanej ściany sitowia i trzcin.- No, dobrze.- Tau rozejrzał się dookoła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl