[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zaryzykuję.W każdym razie ty będziesz martwy.- Oczywiście.Podobnie jak ty, z chwilą gdy pocisk wejdzie w moje ciało, chyba że uznajesz dożywocie za życie.Nawet jeśli spróbujesz odcisnąć na spuście moje palce, domyśla się, iż zostałem zamordowany.Nie należę do typu samobójców, trudno również uwierzyć, że pojechałbym gdzieś głęboko w las i chaszcze, by sobie strzelić w łeb.A prokurator każe laborantom stanąć na głowie i coś znaleźć.- O ile odnajdą twoje ciało.Kiedy cię w ogóle zaczną szukać? Może za trzy tygodnie?- Nie ma obawy, odnajdą.Jeśli ci się wydaje, że potrafisz wyszukać odpowiednie miejsce, by porzucić samochód z moimi zwłokami, oni także je znajdą.Nie myśl, że policja nie potrafi czytać map topograficznych.A jak zamierzasz tu wrócić? Wsiąść do pociągu w Bournemouth albo Winchester? Autostopem, wynajętym rowerem? Czy też na piechotę w nocy? Nie możesz pojechać do Londynu pociągiem i udawać, że wsiadłeś w Wareham.To mała stacyjka i jesteś tam znany.W tę stronę lub w drodze powrotnej ktoś cię zapamięta.Julius zastanawiał się przez chwilę.- Oczywiście, masz rację.W takim razie zostaje urwisko.Muszą cię wyłowić z morza.- Z przestrzeloną głową? Chyba że oczekujesz, iż przestąpię krawędź urwiska, by ci ułatwić morderstwo? Możesz spróbować użyć siły, oczywiście, ale wtedy musiałbyś się do mnie zbliżyć na niebez­pieczną odległość.Trudno przewidzieć, kto zwyciężyłby w walce wręcz.Chyba nie chciałbyś spaść razem ze mną? Lecz jeśli znajdą moje ciało i ten pocisk, będzie po tobie.Pamiętaj, że trop zaczyna się tutaj.Ostatnio widziano mnie, gdy odjeżdżał autobus, a prócz nas dwóch nie ma tu nikogo.W tym momencie równocześnie usłyszeli trzaśniecie drzwi od głównego wejścia.Po tym dźwięku, głośnym jak strzał, rozległo się człapanie.Ktoś nadchodził od strony frontowego korytarza.III- Tylko krzyknij - powiedział szybko Julius - a zabiję was obu.Stań na lewo od drzwi.Kroki dochodzące ze strony korytarza brzmiały teraz nienaturalnie głośno w martwej ciszy.Obaj mężczyźni wstrzymali oddech.W drzwiach stanął Philby.Natychmiast zauważył rewolwer.Jego oczy rozszerzyły się.Za­mrugał gwałtownie.Skierował spojrzenie na obu mężczyzn.Po chwili odezwał się ochrypłym głosem, niemal przepraszająco.Zwrócił się bezpośrednio do Dalgliesha, jak dziecko tłumaczące się z jakiejś psoty:- Wilfred odesłał mnie wcześniej.Dot wydawało się, że nie wyłączyła gazu.Znów spojrzał na Juliusa.Tym razem w jego oczach pojawiło się nie ukrywane przerażenie.- Nie! - zawołał.W tej samej chwili Court wypalił.Huk wystrzału, chociaż spodziewany, brzmiał niewiarygodnie głośno.Philby zesztywniał, zachwiał się i runął do tyłu jak ścięte drzewo.Pokój zadrżał od hałasu.Ofiara została trafiona dokładnie między oczy.Dalgliesh zdawał sobie sprawę, że pocisk właśnie tam miał dosięgnąć celu; Julius wykorzystał tę konieczność zabójstwa, by uzmysłowić Dalglieshowi, że potrafi władać rewolwerem.Wykorzys­tał morderstwo do praktyki strzeleckiej.Ponownie skierował rewolwer w kierunku Dalgliesha i powiedział spokojnie:- Podejdź do niego.Dalgliesh nachylił się nad ciałem.W oczach trupa wciąż malowało się zdumienie.Rana była niewielką, lepką szczeliną w dolnej części czoła, tak nieznaczną, że można by ją prezentować podczas pokazów balistycznych dotyczących efektów strzału z odległości sześciu stóp.Nie było śladów prochu, krew jeszcze nie wypłynęła, rotacja pocisku nieznacznie tylko poczerniła skórę.Dziura stanowiła precyzyjny, niemal ozdobny stygmat, który nie dawał pojęcia o spustoszeniach wewnątrz czaszki.Julius odezwał się:- W ten sposób wyrównałem z nim rachunki za rozbity marmur.Czy pocisk przeszedł na wylot?Dalgliesh odwrócił delikatnie ciężką głowę.- Nie.Musiałeś trafić w kość.- Tak zamierzałem.Zostały zatem dwa naboje.Widzisz, ko­mendancie, nie miałeś racji.To nie ja widziałem cię przy życiu jako ostatni.Zaraz gdzieś pojadę zapewnić sobie alibi i policja uzna, że ostatnią osobą, która spotkała cię żywego, był Philby, kryminalista ze skłonnościami do przemocy.Dwa ciała w morzu z przestrzelo­nymi głowami.Rewolwer, na który mam zezwolenie - jeśli cię to interesuje - skradziono z mojej nocnej szafki.Niech sobie policja wymyśli jakąś teorię, aby wyjaśnić zajście.To nie powinno być zbyt trudne.Czy jest krew?- Jeszcze nie.Ale trochę się pokaże.- Będę pamiętał.Z linoleum łatwo ją będzie zmyć.Ściągnij ten plastikowy kaptur z popiersia Wilfreda i włóż Philby'emu na głowę.Użyj jego krawata.I pośpiesz się.Będę stał sześć kroków za tobą.Jeśli się zniecierpliwię, być może dojdę do wniosku, że nie ma co dłużej marudzić.Z głową przykrytą plastikiem i z raną przypominającą trzecie oko Philby wyglądał jak bezwładna kukła.Jego pękate ciało groteskowo wypychało przyciasny garnitur; krawat przekrzywił się pod błazeńską głową.- Teraz weź jeden z lżejszych wózków - powiedział Julius.Znów wskazał Dalglieshowi gestem pracownię i ruszył za nim, cały czas zachowując przezornie odległość sześciu stóp.Trzy złożone fotele stały oparte o ścianę.Dalgliesh rozłożył jeden z nich i podjechał do ciała Philby'ego.Zostaną tu odciski palców.Lecz czego one dowiodą? Przecież mógł to być ten sam wózek, w którym wiózł Grace Willison.- A teraz go posadź na fotel.Dalgliesh wahał się przez chwilę, więc Julius dodał głosem zdradzającym hamowane rozdrażnienie:- Nie mam ochoty sam się zmagać z dwoma ciałami.Lecz zrobię to, jeśli mnie do tego zmusisz.W łazience jest wyciąg.Możesz z niego skorzystać, jeżeli nie potrafisz podnieść ciała.Myślałem jednak, że policjanci są wyszkoleni w takich użytecznych drobiazgach.Dalgliesh poradził sobie bez wyciągu, chociaż nie było to łatwe zadanie.Hamulce ślizgały się po linoleum i dopiero po jakichś dwóch minutach ciężkie bezwładne ciało opadło na płótno wózka.Dalglie­showi udało się zyskać nieco na czasie, ale kosztem utraty sił.Wiedział, że pozostanie przy życiu, dopóki jego umysł z odpowiednim w tych sytuacjach doświadczeniem i siła fizyczna mogą się Juliusowi na coś przydać.Courtowi byłoby niewygodnie wieźć dwa ciała na krawędź urwiska, lecz dało się to przecież zrobić.W Folwarku Toynton istniały urządzenia do przenoszenia bezwładnych ciał.W tej chwili jeszcze Dalgliesh był bardziej przydatny żywy niż martwy, ale ów margines kurczył się niebezpiecznie; dalsze ryzykowanie nie miałoby sensu.Musi przecież nastąpić optymalny moment do działania - i nadejdzie on dla nich obu.Obaj przecież czekali; Dalgliesh, by zaatakować, Julius, by strzelić.Znali cenę pomyłki, jeśli źle wybiorą tę chwilę.Zostały dwa naboje, a Dalgliesh musiał uczynić wszystko, by żaden z nich nie utkwił w jego ciele [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl