[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To młodyksiążę Antiochii z okazałym orszakiem zjeżdżał w dół.Mieliśmy liczebnie znaczną przewagę,a do tego obsadziliśmy zbocza wąwozu, którym biegła droga, lokując między skałaminaszych łuczników.Dostrzegł to chyba także Bo, gdyż podniesieniem ręki zatrzymałkawalkadę rycerzy.Teraz można było wyraźnie dostrzec lektykę, którą prowadzili ze sobą.– No, no – powiedział Iwo.– Podają nam jak na tacy to, czego tak gorliwie szukamy!– Spokojnie, z łaski swej! – ofuknął go Jan z Ronay.– Znajdujemy się na terytoriumAntiochii i chcę uniknąć niepotrzebnych kłopotów.– Ja nie – powiedział Bretończyk.– Czekajcie – próbował go powstrzymać joannita – nie jest wcale pewne, że poszukiwaniznajdują się w środku.– To właśnie chcę zobaczyć! – zawołał Iwo.– Czy pójdziecie, mój panie hrabio Joinville,wraz ze swymi szlachetnymi rycerzami, abyśmy odpowiednio do stanu złożyli uszanowaniekrólewskim dzieciom? – Nie czekając na odpowiedź, pogalopował przodem, a ja z moimiludźmi za nim, aby w razie konieczności powstrzymać go przed najgorszym; nikt nas niezatrzymywał.Joannici stali bezradnie, ale nie ustąpili z drogi.– Czemu zachowujecie się wrogo wobec mnie? – pytał Boemund, podczas gdy Iwopróbował zbliżyć się do lektyki.– Chcemy tylko powitać królewskie dzieci!– Tu nie ma żadnych dzieci – oświadczył Bo.– Pozwólcie mi rzucić okiem do lektyki – powiedział Iwo.Młody książę wybuchnął gniewem.– Nie ważcie się zbliżyć nawet na krok! – zawołał ostrzegawczo.Bretończyk jednak rzucił się do przodu i jednym szarpnięciem odsunął na bok zasłonę.Lektyka była pusta!– Odpokutujecie za tę zuchwałość! – zawołał Bo i kazał swoim rycerzom dobyć mieczy.Wszyscy zakładali, że pan Iwo będzie próbował dotrzeć z powrotem do joannitów.Popędzili konie, aby mu wzbronić przejazdu.– Dzięki za wolną drogę! – zawołał Bretończyk i popędził wierzchowca w górę doMasnatu.Wtedy pojąłem, że uknuł cały ten manewr, aby się uwolnić od Jana z Ronay, iwyjaśniłem rozgniewanemu Bo:– Nie pragnął was obrazić, lecz uciec joannitom, którzy chcieli nam przeszkodzić wwypełnieniu naszej misji.– Ja wam przeszkadzał nie będę, drogi Joinville – powiedział Bo – ale nauczcie waszegonieokrzesanego pachołka lepszych manier!Pożegnałem księcia i kazałem swoim rycerzom ruszać w ślad za Iwonem.– Poskromcie tych zakonników – zachęciłem jeszcze Bo – wyślijcie ich do domu! Tylkoim głupstwa w głowie.Bo wykonał pogardliwy gest i pomachał mi ręką, a ja po chwili dołączyłem do swoich.Al- kilabu tanbah, al- kafila tastamirru bi- al- maszi*O bladym świcie, kiedy sen rycerzy jest najgłębszy, a wróg z upodobaniem zakrada siępod mury, na przeciwległym skraju wąwozu, którym natura chroniła Starkenberg przedniespodziewanym atakiem większego zastępu wojska, pojawiła się postać samotnego jeźdźcaz czwórką koni.Trzymającym straż na ostatniej zmianie powieki wciąż opadały ze zmęczenia, więczerwali się przestraszeni na dźwięk dzwonu.Siwy komtur, Zygisbert z Öxfeldu, pomyślał najpierw, że dzwonią na matutinę, ale gdyuderzenia dzwonu przybrały na sile, sięgnął zaspany po miecz.Zaraz jednak do jego komnatywszedł Czerwony Sokół.Starzy towarzysze broni spod Montségur, rycerze cesarza, uścisnęlisię po bratersku.– Gdzie się pali? – spytał Zygisbert.– Dzieci są w niebezpieczeństwie, wróg szturmuje Masnat albo co gorsza przenikacichaczem do twierdzy.– Czy Creana tam nie ma?Czerwony Sokół potrząsnął głową.– Nie ma także jego ojca ani Tarika, kanclerza, a Grand Da’i nie rozpozna wilków wduchownych sukniach: Wita z Viterbo, Roberta z Sorbony i Iwona Bretończyka, aby tylkowymienić tych, o których wiem, że wyruszyli na wielkie polowanie! Polowanie na dzieciGraala!– Jeśli Iwo pilnie szuka dzieci, jest w tym trochę mojej winy – przyznał niemiecki rycerz– ponieważ powiedziałem Bretończykowi, który bardzo chce zostać rycerzem, najlepiejrycerzem Graala i strażnikiem dzieci, że zależy to wyłącznie od Rosza i Jezy.Pan Iwo nienastaje zatem na ich głowy, co zgodnie z doświadczeniem łatwo można by mu przypisać, leczpragnie pozyskać ich serca.– To jest w najwyższym stopniu niebezpieczne, Zygisbercie.– Czerwony Sokółzmarszczył czoło.– Jakże szybko przy najmniejszym rozczarowaniu, przy nierozważnej* Al-kilabu.(arab.) – psy szczekają, karawana idzie dalej.odmowie jego miłość może się przerodzić w ślepą nienawiść! Nie powinniście temuzmiennemu i nieopanowanemu człowiekowi czynić podobnych nadziei.– Widzę to inaczej – rzekł Zygisbert.– Każda nawrócona dusza jest naszym zyskiem.– Przeorat Syjonu nigdy go nie przyjmie do naszego kręgu.Gdy Iwo to zrozumie,przemieni się w drapieżne zwierzę i będziemy musieli z nim walczyć.– A więc do boju! – stwierdził Zygisbert, choć nie sprawiał wrażenia, że zrozumiał swójbłąd.– Jakie zadanie przypadnie mi jako pokuta za mój karygodny czyn?– Nie okazaliście mądrości odpowiedniej do waszego wieku, lecz młodzieńcząlekkomyślność – zganił Czerwony Sokół przyjaciela – i żeby to naprawić, zabezpieczycieteren w Antiochii, dokąd dzieci mają się udać.Ja przejmę Masnat, jeśli tam jeszcze są.Zygisbert wychylił się z okna i dał strażnikowi znak, aby zadął w róg.Dziedzinieczamkowy zapełnił się momentalnie rycerzami, którzy jeszcze w biegu nakładali pancerze iprzypasywali miecze.Obaj przyjaciele zeszli na dziedziniec.Zygisbert wybrał tuzin jeźdźców, którym zaraz przyprowadzono konie oraz przyniesionowłócznie i tarcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl