Pokrewne
- Strona Główna
- Farmer Philip Jose wiat Rzeki 04 Czarodziejski labirynt
- Pullman Philip Mroczne materie 1 Zorza północna (Złoty Kompas)
- Pullman Philip Mroczne materi Zorza polnocna (Zloty Kompas)
- Pullman Philip Mroczne materie 03 Bursztynowa luneta
- Pullman Philip Mroczne materie 02 Magiczny nóż
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu
- Pullman Philip Mroczne materi Magiczny noz
- Pullman Philip Mroczne materie 2 Magiczny nóż
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 3
- Etiquette in Society, in Business, in Politics and at Home
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psmlw.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.William Black bezskutecznie poszukiwał aparatu.- W hallu! - zawołała.Spojrzała na zegarek.Było wpół do czwartej.Dobry Boże, co ja robię w kuchni o tej porze, zdziwiła się samej sobie.- Hallo - odezwał się Black.- Tak.Okay,Odłożył słuchawkę i wrócił do salonu.Słyszała, jak się ubiera, pakuje walizkę i wychodzi do hallu.Po chwili stuknęły drzwi.Z trudem podnosiła zamykające się powieki.Próbowała przebudzić się za wszelką cenę.Było zimno i nieprzyjemnie.Podeszła do pieca, aby się ogrzać.Drżała w porannym chłodzie.Nie wrócili.W każdym razie Ragle nie pojawił się w domu.Inaczej Black nie czekałby aż do świtu.- Mamo! Mamo' - dotarł do niej głos Sammy'ego.Otworzyła drzwi.- Co się stało?Sammy siedział w łóżku i patrzył się zdziwionymi oczyma.- Kto dzwonił?- Nikt.Podeszła i otuliła go kołdrą.- Zaśnij.- Papa w domu?- Jeszcze nie.- Ojej - Sammy prawie zasypiał.- A może coś ukradli i opuścili miasto.Nie wychodziła z pokoju chłopca.Zapaliła papierosa.Może w ten sposób oprzytomnieje?.Nie łudziła się, że powrócą,Mimo to chciała trwać na posterunku.Na wszelki wypadek.- Co to znaczy, że mają rację? - Vic nieustępliwie dochodził prawdy.- Uważasz, że nic się nie stało, jeśli szpitale i kościoły wylatują w powietrze trafiane rakietami.Ragle Gumm przypomniał sobie dzień, w którym po raz pierwszy usłyszał o kolonistach na Księżycu, już wtedy nazywanych ,,Lunatykami".Strzelili wtedy w kierunku oddziału armii rządowej.Właściwie nikt się wtedy nie dziwił.Byli to ludzie gotowi ponieść każde ryzyko, na ogół nie ustatkowani, nie mający żadnej pozycji w ziemskim społeczeństwie, niezadowoleni z życia, wieczni malkontenci.Nie było ich też zbyt wielu.Po prostu garstka zapaleńców.niektórzy z rodzinami, niewielu z dziećmi, bez nieruchomości, nie mający nic do stracenia.Jego pierwszą reakcją była wola walki.Lecz nie pozwalał mu na to zaawansowany wiek.Poza tym, zamiast gołych pięści miał do zaoferowania coś znacznie bardziej wartościowego.Powierzono mu wtedy zadanie obliczania współrzędnych spodziewanych ataków rakietowych.Oddano mu do dyspozycji całą ekipę ludzi, sprzętu, tabelek, diagramów, komputerów.jednym słowem wszystkiego, co mogłoby się okazać przydatne.Major William Black był jego pierwszym współpracownikiem.Już na samym początku zorientował się, że to bardzo ambitny człowiek, który za wszelką cenę postanowił posiąść umiejętność swego mistrza.Miał nawet talent.Pierwszego roku wszystko szło jak po maśle, lecz później ciężar odpowiedzialności stał się nieznośny.Świadomość, że odpowiada się za losy całej planety, nie sprzyjała swobodnemu oddawaniu się zajęciu, traktowanemu najpierw raczej jako nowe hobby.Dlatego dowództwo armii postanowiło wyprawić go na leczenie do znanego kurortu na Wenus, gdzie na ogół odpoczywali jedynie najwyżsi rangą dygnitarze.Klimat tej planety, lub może raczej szczególny rodzaj grawitacji, czy też cudowne działanie wód leczniczych - kto może to dzisiaj stwierdzić - bardzo skutecznie leczyły raka i dolegliwości sercowe.Po raz pierwszy w życiu czuł się opuszczony.Leciał w pustce Kosmosu.Oswobodzony od siły przyciągania.Pierwsze więzy zostały zerwane.Uwolnił się od czegoś, co trzyma Wszechświat w ładzie.Teoria Heisenberga sprowadza wszystkie przejawy istnienia do jednego.Gdy opuścił rodzimą planetę, po raz pierwszy przeżył czystą wolność.Było to coś, czego nigdy dotychczas nie pragnął.Lecz odezwało się coś głęboko pod powierzchnią, coś, co zawsze w nim było, przez całe życie, choć nigdy nie wypowiedziane.Pragnienie podróżowania.Pragnienie wędrówki.Jego przodkowie wędrowali.Nie prowadzili osiadłego życia.Byli nomadami, nie rolnikami, przyszli z Azji.Zatrzymali się na Morzu Śródziemnym w przekonaniu, że osiągnęli granicę świata.Poza nią nic już nie było.Zaś później, gdy stulecia minęły, doświadczono obecności czegoś poza tym.innych mórz i krain.Ziemi za morzem.Trudno byłoby doszukiwać się jakiejś metody w tych wyprawach.nie wiedzieli, dokąd płyną, przemierzając szerokie wody morza.od ziemi do ziemi, od kontynentu do kontynentu szukali nowych granic świata, które w końcu osiągnęli stawiając nowe słupy graniczne.Aż do tej pory nikt nie odważył się pójść w ich ślady.Żadne plemię, żadna rasa nie powtórzyła tej pierwotnej odysei.Dopiero na jego oczach dokonała się przemiana.Wędrówka z planety na planetę to wyczyn równy osiągnięciom nomadów.W jaki sposób można było przekroczyć granicę własnych możliwości?Promem kosmicznym dokonywano ostatniego skoku.Każda odmiana życia wędrowała.To potrzeba wszelkiego istnienia.Ona podtrzymuje i utrwala życie.Lecz ludzkość dotarła aż do ostatniego stadium, dotarła tam, gdzie nikt jeszcze nie dotarł.Nie miało to nic wspólnego z odkrywaniem minerałów.nowych złóż, z badaniami naukowymi.Ani nawet z eksploatacją bogactw naturalnych i z ciągnięciem zysku.To tylko wymówki.Właściwy powód był poza granicami świadomego umysłu.Nawet gdyby go zmuszano, nie potrafiłby nazwać tej potrzeby, choć w pełni jej doświadczył.Nikt nie potrafił.Instynkt, pierwotny, szlachetny i złożony.Prosty, ale złożony.Ironicznym uśmiechem witał głośno wypowiadane opinie o Bogu, który to stworzył Ziemię, by rodzaj ludzki na tej jednej, jedynej planecie rodził się, żył i umierał.Lunatycy" mieli rację, gdy założyli pierwszą kolonię.A ponieważ musieli jakoś uzasadnić swe kroki, wymyślili bajkę o złożach rudy żelaza na Księżycu i postarali się o koncesję.Zachowywali się tak, jak gdyby cała sprawa wspierała się na żelazie.Nic wspólnego z polityką, ani z dylematami moralnymi nie wiązało tej rozgrywki, w której główną wygraną było po prostu zwykłe zadośćuczynienie potrzebie ruchu.Ponieważjednak padały pytania, trzeba było znaleźć jakieś odpowiedzi.Trzeba bowiem żyć w ten sposób, jak gdyby coś się wiedziało.Przez cały tydzień kąpał się w wenusjańskich źródłach.Gdy czas wyznaczony minął, odtransportowano go na Ziemię spodziewając się, że w pełni sił, ze zdwojoną energią powróci do pracy.Wkrótce potem zaczął rozmyślać o dzieciństwie, Przed oczyma przesuwały się obrazy z bezpiecznej, niewinnej młodości, bez problemów i odpowiedzialności przed światem za świat.Ojciec, czytający w salonie gazetę, dzieci oglądające w telewizji „Kapitana Kangraoo", matka prowadząca volkswagena i słuchająca radia, które w owym czasie nie straszyło jeszcze czyhającym na każdym kroku widmem atomowej zagłady, lecz dzięki pierwszym satelitom komunikacyjnym z całego świata sypało wiadomości pełnymi nadziei na niewyczerpalne źródło energii.Nikt nie myślał wtedy o wielkich strajkach, kryzysie gospodarczym i niepokojach, które miały przyjść dopiero za kilka lat.To było jego pierwsze i najważniejsze wspomnienie: zachowany w pamięci obraz lat pięćdziesiątych.Kilka dni po pierwszej wizji zobaczył siebie samego poruszającego się w świecie stworzonym przez pamięć i wyobraźnię.To był prawdziwy cud.Zniknęły wyjące na alarm syreny, betonowe schrony, konflikty i nienawiść, plakietki przekonujące, że Stary Świat jest wspanialszy i szczęśliwszy od nowego.Żołnierze, nieustannie patrzący mu na ręce, strach przed następnym atakiem rakietowym i niepewność, czy dobrze podał współrzędne, zwątpienie i ciężar odpowiedzialności rozmyły się w słodkim, różowo-optymistycznym świecie.Volkswagen zatoczył koło i zahamował [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.William Black bezskutecznie poszukiwał aparatu.- W hallu! - zawołała.Spojrzała na zegarek.Było wpół do czwartej.Dobry Boże, co ja robię w kuchni o tej porze, zdziwiła się samej sobie.- Hallo - odezwał się Black.- Tak.Okay,Odłożył słuchawkę i wrócił do salonu.Słyszała, jak się ubiera, pakuje walizkę i wychodzi do hallu.Po chwili stuknęły drzwi.Z trudem podnosiła zamykające się powieki.Próbowała przebudzić się za wszelką cenę.Było zimno i nieprzyjemnie.Podeszła do pieca, aby się ogrzać.Drżała w porannym chłodzie.Nie wrócili.W każdym razie Ragle nie pojawił się w domu.Inaczej Black nie czekałby aż do świtu.- Mamo! Mamo' - dotarł do niej głos Sammy'ego.Otworzyła drzwi.- Co się stało?Sammy siedział w łóżku i patrzył się zdziwionymi oczyma.- Kto dzwonił?- Nikt.Podeszła i otuliła go kołdrą.- Zaśnij.- Papa w domu?- Jeszcze nie.- Ojej - Sammy prawie zasypiał.- A może coś ukradli i opuścili miasto.Nie wychodziła z pokoju chłopca.Zapaliła papierosa.Może w ten sposób oprzytomnieje?.Nie łudziła się, że powrócą,Mimo to chciała trwać na posterunku.Na wszelki wypadek.- Co to znaczy, że mają rację? - Vic nieustępliwie dochodził prawdy.- Uważasz, że nic się nie stało, jeśli szpitale i kościoły wylatują w powietrze trafiane rakietami.Ragle Gumm przypomniał sobie dzień, w którym po raz pierwszy usłyszał o kolonistach na Księżycu, już wtedy nazywanych ,,Lunatykami".Strzelili wtedy w kierunku oddziału armii rządowej.Właściwie nikt się wtedy nie dziwił.Byli to ludzie gotowi ponieść każde ryzyko, na ogół nie ustatkowani, nie mający żadnej pozycji w ziemskim społeczeństwie, niezadowoleni z życia, wieczni malkontenci.Nie było ich też zbyt wielu.Po prostu garstka zapaleńców.niektórzy z rodzinami, niewielu z dziećmi, bez nieruchomości, nie mający nic do stracenia.Jego pierwszą reakcją była wola walki.Lecz nie pozwalał mu na to zaawansowany wiek.Poza tym, zamiast gołych pięści miał do zaoferowania coś znacznie bardziej wartościowego.Powierzono mu wtedy zadanie obliczania współrzędnych spodziewanych ataków rakietowych.Oddano mu do dyspozycji całą ekipę ludzi, sprzętu, tabelek, diagramów, komputerów.jednym słowem wszystkiego, co mogłoby się okazać przydatne.Major William Black był jego pierwszym współpracownikiem.Już na samym początku zorientował się, że to bardzo ambitny człowiek, który za wszelką cenę postanowił posiąść umiejętność swego mistrza.Miał nawet talent.Pierwszego roku wszystko szło jak po maśle, lecz później ciężar odpowiedzialności stał się nieznośny.Świadomość, że odpowiada się za losy całej planety, nie sprzyjała swobodnemu oddawaniu się zajęciu, traktowanemu najpierw raczej jako nowe hobby.Dlatego dowództwo armii postanowiło wyprawić go na leczenie do znanego kurortu na Wenus, gdzie na ogół odpoczywali jedynie najwyżsi rangą dygnitarze.Klimat tej planety, lub może raczej szczególny rodzaj grawitacji, czy też cudowne działanie wód leczniczych - kto może to dzisiaj stwierdzić - bardzo skutecznie leczyły raka i dolegliwości sercowe.Po raz pierwszy w życiu czuł się opuszczony.Leciał w pustce Kosmosu.Oswobodzony od siły przyciągania.Pierwsze więzy zostały zerwane.Uwolnił się od czegoś, co trzyma Wszechświat w ładzie.Teoria Heisenberga sprowadza wszystkie przejawy istnienia do jednego.Gdy opuścił rodzimą planetę, po raz pierwszy przeżył czystą wolność.Było to coś, czego nigdy dotychczas nie pragnął.Lecz odezwało się coś głęboko pod powierzchnią, coś, co zawsze w nim było, przez całe życie, choć nigdy nie wypowiedziane.Pragnienie podróżowania.Pragnienie wędrówki.Jego przodkowie wędrowali.Nie prowadzili osiadłego życia.Byli nomadami, nie rolnikami, przyszli z Azji.Zatrzymali się na Morzu Śródziemnym w przekonaniu, że osiągnęli granicę świata.Poza nią nic już nie było.Zaś później, gdy stulecia minęły, doświadczono obecności czegoś poza tym.innych mórz i krain.Ziemi za morzem.Trudno byłoby doszukiwać się jakiejś metody w tych wyprawach.nie wiedzieli, dokąd płyną, przemierzając szerokie wody morza.od ziemi do ziemi, od kontynentu do kontynentu szukali nowych granic świata, które w końcu osiągnęli stawiając nowe słupy graniczne.Aż do tej pory nikt nie odważył się pójść w ich ślady.Żadne plemię, żadna rasa nie powtórzyła tej pierwotnej odysei.Dopiero na jego oczach dokonała się przemiana.Wędrówka z planety na planetę to wyczyn równy osiągnięciom nomadów.W jaki sposób można było przekroczyć granicę własnych możliwości?Promem kosmicznym dokonywano ostatniego skoku.Każda odmiana życia wędrowała.To potrzeba wszelkiego istnienia.Ona podtrzymuje i utrwala życie.Lecz ludzkość dotarła aż do ostatniego stadium, dotarła tam, gdzie nikt jeszcze nie dotarł.Nie miało to nic wspólnego z odkrywaniem minerałów.nowych złóż, z badaniami naukowymi.Ani nawet z eksploatacją bogactw naturalnych i z ciągnięciem zysku.To tylko wymówki.Właściwy powód był poza granicami świadomego umysłu.Nawet gdyby go zmuszano, nie potrafiłby nazwać tej potrzeby, choć w pełni jej doświadczył.Nikt nie potrafił.Instynkt, pierwotny, szlachetny i złożony.Prosty, ale złożony.Ironicznym uśmiechem witał głośno wypowiadane opinie o Bogu, który to stworzył Ziemię, by rodzaj ludzki na tej jednej, jedynej planecie rodził się, żył i umierał.Lunatycy" mieli rację, gdy założyli pierwszą kolonię.A ponieważ musieli jakoś uzasadnić swe kroki, wymyślili bajkę o złożach rudy żelaza na Księżycu i postarali się o koncesję.Zachowywali się tak, jak gdyby cała sprawa wspierała się na żelazie.Nic wspólnego z polityką, ani z dylematami moralnymi nie wiązało tej rozgrywki, w której główną wygraną było po prostu zwykłe zadośćuczynienie potrzebie ruchu.Ponieważjednak padały pytania, trzeba było znaleźć jakieś odpowiedzi.Trzeba bowiem żyć w ten sposób, jak gdyby coś się wiedziało.Przez cały tydzień kąpał się w wenusjańskich źródłach.Gdy czas wyznaczony minął, odtransportowano go na Ziemię spodziewając się, że w pełni sił, ze zdwojoną energią powróci do pracy.Wkrótce potem zaczął rozmyślać o dzieciństwie, Przed oczyma przesuwały się obrazy z bezpiecznej, niewinnej młodości, bez problemów i odpowiedzialności przed światem za świat.Ojciec, czytający w salonie gazetę, dzieci oglądające w telewizji „Kapitana Kangraoo", matka prowadząca volkswagena i słuchająca radia, które w owym czasie nie straszyło jeszcze czyhającym na każdym kroku widmem atomowej zagłady, lecz dzięki pierwszym satelitom komunikacyjnym z całego świata sypało wiadomości pełnymi nadziei na niewyczerpalne źródło energii.Nikt nie myślał wtedy o wielkich strajkach, kryzysie gospodarczym i niepokojach, które miały przyjść dopiero za kilka lat.To było jego pierwsze i najważniejsze wspomnienie: zachowany w pamięci obraz lat pięćdziesiątych.Kilka dni po pierwszej wizji zobaczył siebie samego poruszającego się w świecie stworzonym przez pamięć i wyobraźnię.To był prawdziwy cud.Zniknęły wyjące na alarm syreny, betonowe schrony, konflikty i nienawiść, plakietki przekonujące, że Stary Świat jest wspanialszy i szczęśliwszy od nowego.Żołnierze, nieustannie patrzący mu na ręce, strach przed następnym atakiem rakietowym i niepewność, czy dobrze podał współrzędne, zwątpienie i ciężar odpowiedzialności rozmyły się w słodkim, różowo-optymistycznym świecie.Volkswagen zatoczył koło i zahamował [ Pobierz całość w formacie PDF ]