[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bez czegoś w tymrodzaju wszystko musiało zniknąć.Myśl, wyobraźnia, uczucia zwiędną i umrą,pozostanie tylko brutalny automatyzm; ten krótki okres, kiedy życie posiadałosamoświadomość, zgaśnie jak świeczka w każdym z miliardów światów, gdzie przedtemjasno płonął.Mary czuła bolesny ciężar tej wiedzy.Zupełnie jakby przybyło jej lat.Czuła się jakzgrzybiała staruszka, znużona, schorowana, tęskniąca za grobem.Niezgrabnie zeszła z gałęzi wielkiego powalonego drzewa i ruszyła z powrotem dowioski, wciąż czując wiatr we włosach, wiatr szumiący w liściach i trawie.Na szczycie wzniesienia spojrzała po raz ostatni na strumień Pyłu, przecinany przezchmury gnane wiatrem z księżycem tkwiącym mocno pośrodku.A wtedy zrozumiała wreszcie, co robią; zrozumiała wielki cel.Próbowały powstrzymać odpływ Pyłu.Usiłowały jakoś zatamować straszliwąpowódź: wiatr, chmury, księżyc, liście, trawa, wszystkie te cudowne rzeczy krzyczaływ głos i rzucały się do walki, żeby zatrzymać Cienio-cząsteczki w tym wszechświecie,który tak wzbogaciły.Materia kochała Pył.Nie chciała, żeby odszedł.Takie było znaczenie nocy i takiebyło znaczenie Mary.Czyżby myślała, że w życiu nie ma sensu, nie ma celu, kiedy Bóg odszedł? Tak,właśnie tak myślała.– No, teraz jest – powiedziała głośno i powtórzyła jeszcze głośniej: – Teraz jest!Spojrzała ponownie na chmury i księżyc w powodzi Pyłu, kruche i skazane nazagładę, niczym tama z cienkich patyków i małych kamyczków próbująca powstrzymaćMissisipi.Ale przynajmniej próbowali.I będą próbować dalej, aż do końca.Mary nie wiedziała, jak długo przebywała na dworze.Kiedy intensywność przeżyciaopadła, zastąpiona przez wyczerpanie, kobieta powoli zeszła ze wzgórza w stronę wioski.W połowie drogi, obok małej kępy węzłokrzewów, zobaczyła coś dziwnego namulistych płyciznach.Błysk bieli, regularny ruch: coś zbliżało się wraz z przypływem.Stanęła nieruchomo i wytężyła wzrok.To nie mogły być tualapi, ponieważ zawszewędrowały w stadach, a tutaj był jeden; ale wyglądał zupełnie tak samo: skrzydła jakżagle, długa szyja – jeden z ptaków, bez wątpienia.Nigdy nie słyszała, żeby wędrowaływ pojedynkę, więc zawahała się, zanim pobiegła ostrzec mulefa; zresztą ptak sięzatrzymał.Unosił się na wodzie blisko ścieżki.I rozdzielał się.Nie, coś zeszło mu z grzbietu.To był człowiek.Widziała go całkiem wyraźnie, nawet z tej odległości: księżyc świecił jasno i wzrokjej się przyzwyczaił do nocnej poświaty.Spojrzała przez lunetę i pierzchły wątpliwości:to była ludzka postać, wydzielająca Pył.Niósł coś, jakby długi kij.Przeszedł ścieżką szybko i pewnie; nie biegł, lecz poruszałsię jak sportowiec lub myśliwy.Nosił prosty czarny strój, który powinien go dobrzemaskować; ale przez lunetę był widoczny jak w świetle reflektorów.Kiedy zbliżył się do wioski, Mary rozpoznała, co takiego niósł.Karabin.Serce jej zamarło, jakby ktoś je oblał lodowatą wodą.Każdy włos na jej ciele stanąłdęba.Stała za daleko, żeby cokolwiek zrobić; nawet gdyby krzyknęła, nie usłyszałby jej.Musiała patrzeć, jak wszedł do wioski, jak rozglądał się w lewo i w prawo, przystawałi nasłuchiwał, przechodził od chaty do chaty.Mary czuła się niczym księżyc i chmury próbujące powstrzymać Pył.Krzyknęłabezgłośnie: Nie patrz pod drzewo.Odejdź od drzewa.!Ale on podchodził coraz bliżej i wreszcie zatrzymał się przed jej domem.Nie mogłatego znieść; schowała lunetę do kieszeni i zaczęła zbiegać po stoku.Chciała krzyknąć,zawołać cokolwiek, ale w samą porę zorientowała się, że zbudziłaby Willa i Lyrę, którzymogli wtedy się zdradzić, więc nie wydała żadnego dźwięku.Potem, ponieważ chciała wiedzieć, co robi mężczyzna, zatrzymała się i znowuwygrzebała lunetę.Musiała stanąć bez ruchu, żeby przez nią spojrzeć.Otwierał drzwi jej chaty.Wchodził do środka.Znikł jej z oczu, chociaż widziałapozostałe po nim zawirowania Pyłu, jak dym rozganiany ręką.Czekała przeznieskończoną minutę, aż pojawił się ponownie.Stanął w drzwiach i powoli przesuwał spojrzenie z lewa na prawo, zahaczająco drzewo.Potem zszedł z progu i stanął bez ruchu, niemal zagubiony.Mary nagle uświadomiłasobie, jak bardzo jest widoczna na odkrytym stoku, wystawiona na strzał; ale mężczyznainteresował się tylko najbliższym otoczeniem i kiedy upłynęła kolejna minuta, odwróciłsię i cicho odszedł.Obserwowała każdy jego krok na nadrzecznej ścieżce i widziała wyraźnie, jak usiadłze skrzyżowanymi nogami na grzbiecie ptaka, który bezszelestnie odpłynął.Pięć minutpóźniej zniknęli w ciemnościach.35.Daleko za wzgórzamiPrzyszedł dzień narodzin mego życia, moja miłość przyszła do mnie.Christina Rossetti– Doktor Malone – powiedziała Lyra o poranku.– Will i ja musimy poszukaćnaszych dajmonów.Kiedy je znajdziemy, dowiemy się, co robić.Ale nie możemy jużbez nich wytrzymać, więc chcemy iść na poszukiwania.– Dokąd pójdziecie? – zapytała Mary [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl