[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przecież do opanowania takiego miasta potrzeba nie jednego statku kosmicznego, ale tuzina, albo i więcej.Ale jeśli byłoby ich tak wiele, stacje kosmiczne musiałyby je spostrzec.Radary wykryłyby to.Zastanawiałem się, w jaki sposób przenoszą się z miejsca na miejsce.Może po prostu się pojawiają, zamiast spadać w dół jak rakiety.Może używają przestrzeni czasowej? Nie wiem, co to wszystko naprawdę oznacza i chyba nie ma nikogo, kto by wiedział.Nie domyślamy się nawet, do czego są zdolne pasożyty, jakie są ich możliwości techniczne i chyba bezsensem jest oceniać ich stopień rozwoju przez pryzmat naszej wiedzy.Ale dane jakie zebrałem nasuwają wniosek, który zaprzecza logice.Dlatego muszę wszystko sprawdzić zanim przekażę te informacje.Jedno było pewne: jeżeli założymy, że pasożyty chcą opanować miasto, zachowują to w tajemnicy.Starają się, by Kansas wyglądało jak normalne skupisko wolnych ludzi.Może dlatego nie rzucałem się w oczy tak bardzo, jak sądziłem.Nagle spostrzegłem, że mijam tereny należące do dzielnicy plażowej.Zawróciłem.Pomyślałem, że na terenie kąpieliska powinienem spotkać tłumy ludzi, a tu teren wyglądał na zupełnie opustoszały.Brama była zamknięta i wisiało na niej ogłoszenie: „Na czas sezonu zamknięte”.Basen kąpielowy zamknięty podczas najgorętszej części lata? O co chodzi? Może po prostu przestało się komuś opłacać? Z drugiej strony było sprzeczne z logiką ekonomii zamykanie takich miejsc w okresie największych zysków.Ale przecież kąpielisko to jedyne miejsce, gdzie maskarada pasożytów nie udałaby się.Z punktu widzenia ludzi, zamknięty basen był mniej podejrzany niż basen opustoszały w tak upalną pogodę.Wiedziałem, że pasożyty próbują postępować zgodnie ze sposobem myślenia ludzi.Przesłanki: pułapka na rogatkach, za mało letnich ubrań, zamknięty basen.Teza: pasożytów jest niewiarygodnie więcej niż ktokolwiek z nas przypuszczał.Wnioski: Akcja Powstrzymanie była oparta na błędnym rozpoznaniu liczebności wroga i jej powodzenie nie jest możliwe.Kontrargument: wszystkie moje przypuszczenia są trudne do udowodnienia.Już słyszę powstrzymywany sarkazm ministra Martineza, widzę jak rwie mój raport na strzępy.Poza tym moje spostrzeżenia dotyczą tylko Kansas City, gdzie indziej mogą być bezużyteczne.„Dziękujemy panu bardzo za wysiłek, ale chyba potrzebuje pan odpoczynku, żeby uspokoić rozkołatane nerwy.A teraz panowie.”Cholera! Muszę mieć jakiś mocny argument, na tyle mocny, żeby Starzec mógł przekonać Prezydenta i jego doradców.Powinienem zdobyć go natychmiast.Co naprawdę przekonywującego mógłbym tu znaleźć? Przejść się śródmieściem wśród tłumu i powiedzieć Martinezowi, że jestem pewien, iż każdy człowiek którego mijałem był żywicielem? Jak mógłbym to udowodnić? A właściwie, dlaczego jestem tego tak pewien? Nie mam talentu Mary.Przybysze z Tytana organizują życie w zajętych przez siebie miejscach podobnie jak my i trudno będzie znaleźć dowody na ich istnienie.Najsilniejszym dowodem była pułapka na rogatkach.Teraz już wiedziałem, w jaki sposób można opanować dosłownie całe miasto, kiedy ma się wystarczającą ilość pasożytów.Czułem, że spotka mnie podobna niespodzianka w drodze powrotnej, i że pewnie to samo dzieje się na platformach startowych, a także przy wszystkich innych wyjściach i wejściach do miasta.Każda osoba opuszczająca Kansas jest następnym agentem władców, a każdy wjeżdżający, nowym niewolnikiem.Tego byłem absolutnie pewien, nie musiałem sprawdzać.Sam przecież zorganizowałem taką pułapkę w Klubie Konstytucyjnym.Na rogu jednej z ulic zauważyłem automat gazetowy „Kansas City Star”.Zawróciłem i podszedłem tam.Wrzuciłem dziesięć centów i czekałem na gazetę.Wydawało mi się, że trwato bardzo długo.Czułem, że każdy przechodzeń przygląda mi się.Zawartość dziennika, jak zwykle emanowała tępo nudną mieszanką szacunku i godności, żadnego podniecenia.Ani słowa o stanie zagrożenia, czy akcji odsłaniania pleców.Główna informacja z nowości nosiła tytuł: „Łączność telefoniczna zerwanana skutek huraganu”; podtytuł brzmiał: „Miasto prawie odizolowane”.Zamieszczono również kolorowe, trójwymiarowe zdjęcia Słońca zniekształcone przez jakąś wysypkę.Fotografie nieźle podrobiono, albo były przedrukiem.Reszta gazety wyglądała normalnie.Wsadziłem ją pod pachę, żeby później dokładnie przejrzeć i zamierzałem wrócić dowozu.Właśnie w tym momencie samochód policyjny zatrzymał się.Gliniarz wysiadł.Nie wiadomo skąd, nagle pojawił się tłum.Przed chwilą było jeszcze pusto.Teraz dookoła roiło się od przechodniów, a policjant szedł prosto do mnie.- Czy mógłbym zobaczyć pana prawo jazdy? - zapytał łagodnie.- Oczywiście - zgodziłem się - jest wmontowane w deskę rozdzielczą w samochodzie.Ominąłem go zakładając, że pójdzie za mną.Spostrzegłem, że się zawahał zanim chwycił przynętę.Poprowadziłem go dookoła pojazdu, przechodząc w ten sposób obok wozu policyjnego.To pozwoliło mi stwierdzić, że jest sam.Jednak, co ważniejsze, otaczał nas tłum niewinnych przechodniów.- Tam - wskazałem wnętrze pojazdu.- Jest przymocowana na dole.Znów się zawahał, a potem pochylił się nad wozem, wystarczająco długo, bym mógł zastosować nową technikę.Lewą ręką złapałem go za ramię, prawą uderzyłem z całej siły między łopatki.Znowu przypomniał mi się rozjechany kot.Wydawało mi się, że jego ciało eksploduje.Szybko wskoczyłem do wozu i strzeliłem do niego, zanim upadł na chodnik.Dobrze, że zrobiłem to szybko.Maskarada szybko się skończyła, zresztą tak jak wtedy, w biurze Barnesa.Ruszyłem.Tłum podszedł bliżej.Jakaś młoda kobieta uczepiła się paznokciami zewnętrznej części wozu i dopiero po kilku chwilach upadła.Przyśpieszyłem.Wyrwałem się jakoś z zacieśniającego się wokół tłumu i byłem gotów wznieść się w powietrze, ale brakowało przestrzeni.Po przeciwnej stronie zobaczyłem trochę wolnego miejsca i skręciłem.To był błąd.Po obu stronach rosły drzewa, nie miałem szansy się wznieść.Za następnym zakrętem było jeszcze gorzej.Przeklinałem planistę, który uczynił z Kansas wielki park.Z konieczności zwolniłem.Poruszałem się teraz z dozwoloną w mieście prędkością, rozglądając się za kawałkiem wolnej przestrzeni, która pozwoliłaby mi wystartować.Wreszcie, gdy pozbierałem myśli, zdałem sobie sprawę, że nie ma żadnych śladów pogoni.Moja własna, zbyt intymna nawet, wiedza o pasożytach przyszła mi z pomocą.Oprócz „konferencji na wyższym szczeblu”, pasożyty żyją i myślą tak, jak ich żywiciele.Wiedzą tylko to, co oni.Przyjmują tylko te informacje, które są dostępne dla żywicieli.Dlatego też niemożliwe było, żeby jakikolwiek pasożyt stojący za rogiem, rozpoznał mój wóz.Ten, który mógłby to zrobić żył na policjancie.A jego przecież załatwiłem.Odetchnąłem.Teraz oczywiście inne pasożyty mogą mnie poszukiwać.Ale posiadają tylko cielesne możliwości swoich żywicieli.Zdecydowałem, że muszę traktować je z mniejszym respektem.Powinienem zmienić miejsce pobytu i zapomnieć o nich.Zdecydowałem, że muszę znaleźć kogoś, kto będzie mógł opowiedzieć, co się dzieje w tym mieście.Postanowiłem uwolnić jednego z żywicieli.Zdecydowałem się złapać człowieka z pasożytem na plecach i porwać go do Waszyngtonu.Nie było czasu na wybór ofiary.Musiałem działać natychmiast.W pewnej chwili zobaczyłem mężczyznę idącego obok [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl