[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pewnie, że się boję.Jednak tylko trochę.- Jeżeli część z nas spróbowałaby powstrzymać Delagarda, czy przyłączyłabyś się do nas?- Nie - odparła bez wahania.3Przez kilka dni nie było w ogóle wiatru, a okręt stał jak martwy w zupełnie gładkiej wodzie pod nadbrzmiałym słońcem, które rosło z każdą chwilą.W tym tropikalnym rejonie powietrze było suche i gorące, tak że często z trudem chwytali oddech.Delagard dokonywał cudów za sterem, kazał stawiać żagle w tę lub tamtą stronę, w ten lub inny sposób, aby złapać choć najsłabszą bryzę, więc przez cały czas jakoś posuwali się naprzód, płynąc powoli na połu­dniowy zachód, coraz dalej w głąb tych jałowych pustkowi oceanu.Bywały też jednak i takie okropne dni, kiedy wy­dawało się, że nigdy więcej żaden poryw powietrza nie na­pełni żagli i na wieki zostaną uwięzieni tutaj, aż zamienią się w wyschnięte szkielety.- Stoi nieruchomo jak namalowany - powiedział Lawler.- Malowany statek na malowanym morzu.- Co to? - zapytał ojciec Quillan.- Poemat.Z Ziemi, stary wiersz.Jeden z moich ulu­bionych.- Cytowałeś z niego już wcześniej, prawda? Pamiętam jego rytm.Coś o wodzie, wodzie dookoła.- I ani kropli do picia - powiedział Lawler.Woda pitna prawie się już skończyła.Na dnie większości beczek nie było nic prócz kleistych cieni.Lis odmierzała racje w kroplach.Lawler miał prawo do dodatkowej racji dla celów me­dycznych.Zastanawiał się, jak poradzić sobie z problemem przyjmowania swoich dziennych porcji nalewki z uśmierzychy.Substancja ta powinna być rozpuszczana w dużej ilości wody, bo inaczej stawała się niebezpieczna; nie mógł jednak pozwolić sobie na luksus zużywania tak dużych ilości wody dla osobistych słabości.W takim razie co robić? Wymieszać ją z wodą morską? Przez jakiś czas mógłby sobie radzić w ten sposób; jednak gdyby trwało to zbyt długo, nerki ucierpiałyby w wyniku kumulacji soli.Zawsze mógł mieć nadzieję, że w najbliższym czasie spadnie deszcz i będzie mógł przepłukać nerki świeżą wodą.Ponadto mógł po prostu nie brać narkotyków.W drodze eksperymentu spróbował pewnego ranka obejść się bez uśmierzychy.Przed południem czaszka za­częła go dziwnie swędzieć.Późnym popołudniem cała skóra zdrętwiała, jak gdyby pokrywała j ą łuska.O zmierzchu drżał cały i pocił się z pragnienia.Siedem kropel uśmierzychy i drżenie natychmiast zmie­niło się w dobrze znane i oczekiwane odrętwienie.Jednak zapasy narkotyku zaczęły się kurczyć.Lawler uz­nał to za większy problem niż brak wody.Mimo wszystko zawsze pozostawała nadzieja, że jutro spadnie deszcz.Tym­czasem ziele uśmierzychy nie rosło w tych wodach.Przedtem Lawler sądził, że znajdzie je, gdy okręt dotrze do Grayvard.Jednak nigdy nie dopłyną do Grayvard.Osza­cował, że zapasy wystarczą mu na kilka następnych tygodni.Może mniej.W każdym razie niedługo się skończą.I co wtedy? Co wtedy?Do tego czasu spróbuje mieszać krople z odrobiną mor­skiej wody.Sundira opowiedziała mu więcej o swoim dzieciństwie na Thamsilaine, o burzliwym dojrzewaniu, późniejszej wę­drówce z wyspy na wyspę, o swoich ambicjach i nadziejach, wysiłkach i porażkach.Godzinami przesiadywali razem w wilgotnej ciemności, wyciągając swoje długie nogi przed siebie i splatając dłonie jak młodzi kochankowie, podczas gdy okręt dryfował łagodnie po łagodnych tropikalnych wo­dach.Pytała również Lawlera o jego życie, więc opowiadał historyjki ze swego nieskomplikowanego dzieciństwa oraz cichego, monotonnego, starannie zaplanowanego dorosłego życia na jedynej wyspie, jaką znał.Aż pewnego popołudnia zszedł pod pokład, aby poszpe­rać w skrzyniach z nowymi zapasami, i usłyszał namiętne jęki i sapania, dochodzące z ciemnego kąta ładowni.To było ich miejsce; to był kobiecy głos.Neyana pracowała przy takielunku, Lis była w kuchni, Pilya miała wolne i wa­łęsała się po pokładzie.Pozostawała tylko Sundira.Gdzie był Kinverson? Miał pierwszą wachtę, tak samo jak Pilya, a zatem był wolny.Lawler uświadomił sobie, że to Kinverson jest za tymi skrzyniami i wydobywa te jęki i westchnie­nia z chętnego ciała Sundiry.Tak więc, cokolwiek łączyło tych dwoje - a Lawler wiedział, co to było - nie skończyło się, mimo nowej za­żyłości i trzymania się za ręce.Osiem kropel uśmierzychy pomogło mu uporać się z tym - prawie.Zmierzył to, co pozostało z zapasów.Nie było tego dużo.Całkiem niedużo.Żywność również stawała się problemem.Od tak dawna nie złowili żadnej ryby, że kolejny atak roju śluzicy zaczynał się wydawać prawie miłą perspektywą.Żywili się maleją­cymi zapasami surowej ryby i sproszkowanych glonów, jak­by mieli środek arktycznej zimy.Czasami udawało się im wciągnąć ładunek planktonu za pomocą ciągniętego za okrę­tem pasma tkaniny, lecz jedzenie planktonu przypominało zjadanie piasku - był gorzki i niesmaczny.Dawały o so­bie znać choroby związane z niedostatkami pożywienia.Gdziekolwiek Lawler spojrzał, widział popękane usta, ma­towe włosy, plamistą skórę, wycieńczone i wymizerowane twarze.- To szaleństwo - mamrotał Dag Tharp.- Musi­my zawrócić, zanim wszyscy pomrzemy.- Jak? - zapytał Onyos Felk.- Gdzie jest wiatr? Kiedy w ogóle wieje, wieje ze wschodu.- To nie ma znaczenia - powiedział Tharp.- Znaj­dziemy sposób.Wyrzucimy za burtę tego drania, Delagarda, i zawrócimy okręt.Co na to powiesz, doktorze?- Powiem, że potrzebujemy deszczu i dużej ławicy ryb przepływającej blisko nas.- Już nie jesteś z nami? Myślałem, że zależało ci na powrocie tak samo jak nam.- Onyos ma rację - powiedział ostrożnie Lawler.- Wiatr jest przeciwko nam.Z Delagardem czy bez, możemy nie pokonać drogi powrotnej na wschód [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl