[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oni są jego.Ci wszyscy, którzy go słuchają.Zawsze byli jego.Co oni tam krzyczą w dolinie? To nie jest już jego imię.To jakiś nowy okrzyk.Wysila słuch.Inne słowo.Jakie?- Słońce - mówi Kraft.Tak, oni chcą słońca Słoń-ca! Słoń-ca! Słoń-ca!- Słońce - mówi Thomas.- Tak.Dzisiaj słońce stoi nieruchomo.To Jego znak dla nas.NIE BÓJCIE SIĘ! To On zadecydował, że trwać będzie długi świt nad Jerozolimą, a u nas trwać będzie długa noc.Ale nie aż tak długa.Wkrótce się zakończy.Thomas czuje nareszcie przypływ mocy.Kraft kiwa do niego, a Thomas odpowiada mu skinieniem i spluwa winem pod jego stopy.Zdaje sobie sprawę z ryzyka, jakie zwią­zane jest z przepowiedniami, i z radości z tym ryzykiem związanej.Powiem, co myślę, i zaufam Bogu, że to urze­czywistni.Godząc się na ryzyko i triumfując nad zwątpie­niem, Thomas ciągnął dalej:- Dzień, w którym dano znak, zakończy się za kilka minut.Znów Ziemia zacznie się obracać a księżyc i gwiazdy ruszą w swoją drogę po niebie.Odłóżcie pochodnie, idźcie do domu i wznieście do Niego modły dziękczynne, gdyż ta długa noc przeminie i świt o wyznaczonej godzinie nadej­dzie.Skąd to wiesz, Thomas? Skąd ta pewność? Oddaje mikro­fon Kraftowi i prosi o wino.Wokół twarze stężałe od na­pięcia, wytrzeszczone oczy, zaciśnięte usta.Thomas uśmie­cha się.Wchodzi w tłum.Klepie ludzi po plecach, rozdaje kuksańce, śmieje się, bierze ich w objęcia, mruga znacząco, puka ich wesoło palcem w piersi.Bądźcie dobrej myśli, o wy, którzy idziecie za mną! Czyż nie podzielacie mojej wiary w Niego? Pyta Krafta, jak mu poszło.Świetnie.Tylko to wahanie w połowie przemówienia.Thomas uderza Krafta w plecy z taką siłą, jakby chciał mu obluzować zęby.Poczciwy, stary Saul.Moje natchnienie, mój doradca, moje światło w ciemności.Thomas wyciąga raka z butelką do Krafta.Kraft kręci przecząco głową.Kraft ma swoje żelazne za­sady odnośnie picia i w ogóle sposobu postępowania.Tho­mas wręcz przeciwnie.Masz mi za złe, prawda, Saul? Po­trzebujesz jednak mojej charyzmy.Potrzebujesz mojej ener­gii i mojego potężnego głosu.To bardzo źle, Saul, że prorocy nie są tak porządni i dobrze wychowani, jakbyś chciał.- Dziesiąta - mówi ktoś.- To już trwa dwadzieścia cztery godziny.- Księżyc! - woła jakaś kobieta.- Popatrzcie! Czy nie poruszył się?- Tego nie można zauważyć gołym okiem - mówi Kraft.- Nie ma na to sposobu.- Ja czuję, że Ziemia się obraca! - woła jeden z tech­ników.- Spójrzcie na gwiazdy!- Thomas! Thomas!Wszyscy biegną do niego.Thomas, rozpromieniony, wy­ciąga do nich swe potężne ramiona, potwierdza, że on też już to czuje.Tak.Znowu zapanował ruch we wszechświecie.Może poruszenia ciał niebieskich są zbyt powolne, żeby zauważyć je na pierwszy rzut oka, może będzie trzeba go­dziny lub dwóch, żeby się upewnić, ale już wie, jest pe­wien, absolutnie pewien.Pan cofnął swój Znak.Ziemia znów ule obraca.- Możemy teraz iść spać - mówi Thomas radośnie - · powitać jutrzenkę w weselu.Rozdział 2Taniec Miłośników ApokalipsyKażdego popołudnia zespół Miłośników Apokalipsy spo­tyka się nad cuchnącym brzegiem jeziora Erie, aby tańcem uczcić zachód słońca.Ich twarze są groteskowo pomalowane w przerażające pasy, wygląd ich jest dziki, poruszają się gwałtownymi, chwiejnymi krokami, wiją się konwulsyjnie - prawdziwy taniec śmierci.Dwa potężne, złociste głoś­niki umieszczone jak jakieś bóstwa na szczycie metalowych drągów, wbitych w przesiąkniętą wodą ziemię dudnią ab­strakcyjnymi rytmami.Lider zespołu stojąc zanurzony aż po uda w brudnej wodzie podśpiewuje, wymachuje rękami i kieruje zespołem wydając krótkie, chrapliwe okrzyki: Lu­dzie.święci ludzie.ludzie wybrani.ludzie błogosławieni.ludzie prześladowani.tańczcie.! tańczcie.! koniec się zbli­ża! Więc tańczą.Palce wyprężone w powietrzu, łokcie roz­pierające pustą przestrzeń, wznoszone wysoko kolana.Zbli­żają się do jeziora, cofają się, znowu się zbliżają, jak gdyby wahali się dostąpić zbawienia.Spotykają się tu od początku roku siedem razy w tygod­niu.Rozpoczęli w owym pamiętnym roku, ale większą grupę widzów udało im się zebrać jedynie w tygodniu, w którym był dany Znak.Na początku, w mroźnych dniach stycznia nikomu nie chciało się przychodzić, żeby oglądać tuzin sza­leńców podskakujących na smaganym wiatrem lodzie.Póź­niej, od czasu do czasu, pokazywano obrządki w telewizji i to sprowadziło nielicznych ciekawskich.Z nastaniem ła­godniejszych, kwietniowych wieczorów może około trzy­dziestu tancerzy i ze dwudziestu gapiów można było spotkać na brzegu jeziora.Teraz jest jednak czerwiec, ów pamiętny czerwiec, w którym Pan w całym swym majestacie ujawnił się i z pobliskich przedmieść Cleveland zbiegają się tysiące, by oglądać tancerzy co wieczór.Szeregi policjantów utrzy­mują tłum w bezpiecznej odległości.Telewizja kablowa przekazuje obraz na obrzeża tłumu, skąd i tak nic zobaczyć nie można.Nad tłumem unoszą się helikoptery sieci tele­wizyjnych czyhających na jakieś niezwykłe wydarzenie - śmierć jednego z tancerzy, rozruchy w tłumie, masowe na­wrócenia, jakiś cud, cokolwiek.Dzisiaj powietrze jest chłod­ne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl