[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyzwalając się spod działania narkotyku Staunt na próżno oczekiwał ekstazy.Był zupełnie spokojny.Przez kilka minionych go­dzin, a może minut - nie miał pojęcia, jak długo trwało ożywienie pamięci - posmakował okruchów przeszłości.Powróciły doń urywki rozmów, wycinki krajobrazów, przy­padkowe spotkania, nieuporządkowana, pozbawiona chro­nologii mieszanina wydarzeń.Muzyka i żona.Żona i muzyka.Niezbyt treściwa mieszanka, jak na sto trzydzieści sześć lat.Gdzie były burze? Gdzie huragany? Pojedyncza tragedia, owszem, a poza tym wszystko odbywało się w spo­koju.Życie zbyt uporządkowane, zbyt trzeźwe, zbyt puste.Teraz, mając szansę je przeanalizować, zorientował się, że nie wyniósł zeń nic konkretnego poza aplauzem, który prze­ciekł mu przez palce, i poza miłością do Edith, ale nawet i ona utraciła całą swą magię.Gdzież był ten nadmiar wspomnianej miłości, który według doktora Jamesa mógł się okazać niebezpieczny? Może kontrolowano go zbyt do­kładnie obniżając intensywność przeżyć? A może jego prze­życia nie były zbyt mocne? Stary, wysuszony, bezbarwny i rozrzedzony.W odróżnieniu od innych nie poprosił natychmiast o odej­ście.Dlaczego miałby odchodzić bez tej ostatecznej ekstazy.Właściwie nie czuł się przygnębiony, ale z pewnością za­wiedziony.Podróż w przeszłość wprowadziła go w stan jakiegoś zawieszenia, paraliżu woli, który pozostawił go w próżni wśród splątanych wątków spokojnego życia.Chociaż Staunt nie był jeszcze gotów do odejścia, sprawy innych wyglądały inaczej.- Zapraszamy pana na ceremonię pożegnalną Davida Goldinga - powiedziała panna Elliot w dzień po zabiegu ożywienia pamięci.Golding był tym mężczyzną, który miał sześć żon.Nie­które przeżył, z niektórymi się rozwiódł, inne z nim się rozwiodły.Jego heroiczna męskość już gdzieś zniknęła.Był niski, skurczony, wyschnięty, a ponieważ był prawie ślepy, jego wychudła, nieciekawa twarz została zniekształcona wydatnymi stożkami aparatu optycznego.Mówiono, że miał sto dwadzieścia pięć lat, dla Staunta wyglądał jednak co najmniej na dwieście.Technicy z Domu Pożegnań prze­kształcili jednak staruszka w coś wspaniałego na ceremonię pożegnalną.Jego twarz jaśniała makijażem zacierającym wyżłobienia, jakie pojawiły się na niej w ciągu dziesięcio­leci.Trzymał się prosto, niewątpliwie odzyskawszy nieco swej dawnej męskości pod wpływem jakiegoś narkotyku.Był odziany w lśniącą szatę.W Sali Pożegnań skupiła się wokół niego duża grupa krewnych i znajomych.Sala Po­żegnań była obszernym, wesoło udekorowanym pomieszcze­niem położonym w podziemiach obok sali rekreacyjnej.Gdy Staunt wszedł do sali, zaskoczyła go ilość osób.Tak dużo ich, tacy młodzi, tacy hałaśliwi.Ella Freeman przysunęła się do niego i położyła wyschnię­tą dłoń na jego ramieniu.- Popatrz, tam są jego dwie żony.Jednej nie widział od sześćdziesięciu lat.Są jego synowie.Wszyscy.Miał dwóch lub trzech z każdą żoną!Ceremonia prowadzona przez stosunkowo młodego czło­wieka, który był przewodnikiem Goldinga, była elegijna w tonie, krótka i pogodna.Stojąc pod emblematem Biura Spełnienia - przeplecionymi kołami zębatymi - przewo­dnik wspomniał krótko filozofię udostępniania miejsca in­nym i piękno woli odejścia.Następnie w ogólnych słowach chwalił odchodzącego.Przemawiający po nim syn był już bardziej szczegółowy w pochwałach.Na koniec Seymour Church, który został wybrany, by reprezentować towarzy­szy Goldinga z Domu Pożegnań, wyskrzeczał krótką, pra­wie niezrozumiałą mowę pożegnalną.Odchodzący też zabrał głos i w paru bełkotliwych słowach dziękował za długie i szczęśliwe życie.Wydawało się, że Golding niezupełnie rozumie, co się wokół niego dzieje.Siedział rozpromieniony na czymś w rodzaju tronu, ale był jakby śpiący, oderwany od rzeczywistości.Staunt zastanawiał się, czy był pod dzia­łaniem narkotyków.Kiedy skończyły się przemówienia, podano przekąski.Na­stępnie, w towarzystwie najbliższych krewnych, czyli około dwudziestu osób, Golding został przeprowadzony do pomie­szczenia wewnętrznego Sali Pożegnań.Drzwi zamknęły się za nim.Przyjęcie trwało nadal.W ciągu następnych pięciu tygodni odbyły się cztery takie uroczystości.Na dwóch z nich, z okazji odejścia Michaela Greena i Katherine Parks, poproszono Staunta o wygłosze­nie mowy pożegnalnej.Z zadania tego wywiązał się z wdzię­kiem, spokojnym i jak mu się zdawało, wykazał się elo­kwencją.Na pożegnaniu Michaela Greena przemawiał przez dziesięć minut, na pożegnaniu Katherine Parks prawie przez piętnaście.Nie mówił o odchodzących, których poznał bardzo powierzchownie, ale o całej filozofii odejścia, o pięknie i ta­jemnicy aktu odrzucenia świata.Osoby wygłaszające prze­mówienia pożegnalne rzadko zdobywały się na takie wy­czyny i wszyscy słuchali zafascynowani.Staunt podejrze­wał, że gdyby sytuacja na to pozwalała, nagrodziliby go oklaskami.Znalazł zatem nowe powołanie, a kilkoro odchodzących, których w ogóle nie znał, przyspieszyło nawet termin odej­ścia, żeby tylko Staunt przemawiał na uroczystości po­żegnalnej.Nadeszło już lato i Arizona skąpana była w roz­świetlonych falach upału.Staunt nie wychodził już wcale na zewnątrz.Dużo czasu spędzał w ośrodku rekreacyjnym, zbierając materiały do oratorium, które miał zamiar skom­ponować.Czytał mało.Muzyki nie słuchał wcale.Popadł w przyjemną, spokojną rutynę.Był w Domu Pożegnań już czwarty miesiąc.Oprócz Seymoura Churcha, który wciąż odmawiał odejścia, był mieszakńcem Domu Pożegnań o naj­dłuższym stażu.Pod koniec lipca Church wreszcie odszedł.Staunt oczywiście przemawiał wspominając o powolnym zbieraniu się Churcha do odejścia i trudno było mu nie wspomnieć o własnej podobnej postawie.Dlaczego zwle­kam? Dlaczego nie wypowiadam tego ostatniego słowa? - zastanawiał się.Paul odwiedzał go co kilka tygodni.Te spotkania były trudne.Paul wykazywał oznaki napięcia i zdenerwowania.Zdawało się, że za chwilę zapyta: ”Dlaczego wreszcie nie odejdziesz?” Staunt nie potrafiłby mu na to odpowiedzieć.Przeczytał Hallama czterokrotnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl