Pokrewne
- Strona Główna
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Roberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzenia
- Robert Pozen Too Big to Save How to Fix the U.S. Financial System (2009)
- Nora Roberts Czas niepamięci [Księżniczka i tajny agent] DZIEDZICTWO 01
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Nora Roberts Gocinne występy [Ksišżę i artystka] DZIEDZICTWO 02
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Robert Cialdini Wywieranie wplywu na ludzi. Teoria i praktyka
- Robert Dallek Lyndon B. Johnson, Portrait of a President (2004)
- Tsunetomo Yamamoto Hagakure (Sekretna księga samurajów)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- marcelq.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lisamon Hultin, połknięta wraz z nim, wycięła im obojgu drogę na wolność przez ściany żołądka bestii.Nawet dziecko wie, że snów nie wolno tłumaczyć jako prostych ilustracji rzeczywistych zdarzeń.Lecz nie znajdował niczego na głębszym poziomie, z wyjątkiem interpretacji tak prostej, że aż trywialnej: że ruchy stad smoków, które zauważył ostatnio, to tylko kolejne ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem, w jakim znajduje się świat; że jakaś wielka siła zagraża stabilności społeczeństwa.Zdawał sobie z tego sprawę już wcześniej, nie potrzebował dodatkowych dowodów.Tylko dlaczego właśnie smoki? Jakie to obrazy ożyły w jego świadomości, przekształcając wielkie morskie stwory w zagrożenie zdolne pochłonąć świat? Carabella mówiła właśnie:- Być może za bardzo się starasz.Poczekaj trochę - zrozumiesz wszystko, kiedy zajmiesz się czymś zupełnie innym.Co ty na to? Chodźmy na pokład!Dni mijały.Nie zaobserwowali więcej stad, tylko kilka samotnych smoków, a w końcu i one znikły.W snach Valentine'a nie pojawiały się już przesycone grozą wizje.Morze było łagodne, niebo pogodne, błękitne, wiał sprzyjający, wschodni wiatr.Valentine spędzał wiele czasu samotnie, na pokładzie dziobowym, wpatrując się w morze, i wreszcie nadszedł dzień, kiedy z pustki wyłoniły się olśniewająco białe, strome brzegi Wyspy Snu, najświętszego, najbardziej pokojowego miejsca na Majipoorze - to tu mieściło się sanktuarium współczującej wszystkim żywym istotom Pani.7Posiadłość praktycznie całkowicie się wyludniła.Wszyscy robotnicy opuścili farmę Etowana Elakki, a także większość służby.Nikt nie zatroszczył się o złożenie formalnego wymówienia, choć gwarantowałoby to odebranie zaległej pensji; ludzie po prostu odchodzili, jakby przerażała ich perspektywa pozostania w nawiedzonej plagą prowincji choćby o godzinę dłużej, jakby spodziewali się, że wiedząc o tym, iż zamierzają odejść, znajdzie sposób na zmuszenie ich do pozostania.Simoost - Ghayrog zarządca - pozostał lojalny, lojalna pozostała także jego żona Xhama, kucharka Etowana Elakki.Zostali przy nim także dwaj czy trzej służący, a także kilku ogrodników.Etowan Elacca niezbyt przejął się ucieczką innych - w gruncie rzeczy nie mieli do roboty nic sensownego, pomijając już ten prosty fakt, że bez zbiorów trafiających na rynek nie mógł im właściwie zapłacić.A wkrótce problemem stałoby się nawet ich wyżywienie, przynajmniej jeśli to, co słyszał o szerzącym się w prowincji głodzie, było prawdą.Mimo wszystko fakt, iż został tak bezceremonialnie opuszczony, sprawił mu przykrość.Był ich panem, był odpowiedzialny za ich życie, był skłonny pomagać swym ludziom tak długo, jak długo będzie miał odpowiednie ku temu środki.Dlaczego więc odeszli tak chętnie? Jaką mieli nadzieję ci robotnicy rolni i ogrodnicy na znalezienie pracy w rolniczym regionie Falkynkip, gdzie - o czym był przekonany - właśnie się udali? Dziwne też było obserwować farmę tak pustą, gdy niegdyś od samego rana tyle się tu działo! Etowan Elacca czuł się jak król, którego poddani zrezygnowali z obywatelstwa jego królestwa i wyemigrowali do jakiegoś odległego kraju, pozostawiając go samotnego w pałacu, wydającego rozkazy powietrzu.Starał się jednak żyć tak, jak zawsze żył.Pewne zwyczaje pozostawały niezmienne nawet podczas najgorszych nieszczęść.W dniach poprzedzających fioletowy deszcz każdego ranka Etowan Elacca wstawał na długo przed wschodem słońca, a o wschodzie wychodził do ogrodu na swój prywatny, mały obchód.Szedł zawsze tą samą drogą, przez lasek alabandyn do tanigali, w lewo, w cienisty, mroczny zakamarek, gdzie rosły caramangi i dalej ku gęstym, pięknym thagimolom; z ich niezgrabnych pni wyrastały pełne wdzięku gałęzie, na których słodko pachnące, niebiesko-zielone kwiaty wysokie na blisko siedem stóp kwitły przez okrągły rok.Potem odwiedzał żarłoczne rośliny, skinieniem głowy pozdrawiał drzewa pęcherzowe, przystawał, by wysłuchać pieśni śpiewających krzaków, aż wreszcie dochodził do granicy jaskrawożółtych krzaczków mangahone, wyznaczających granicę między ogrodem i farmą; stał tam i spoglądał w górę na plantację stajji, gleinu, hingamortów i niyku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Lisamon Hultin, połknięta wraz z nim, wycięła im obojgu drogę na wolność przez ściany żołądka bestii.Nawet dziecko wie, że snów nie wolno tłumaczyć jako prostych ilustracji rzeczywistych zdarzeń.Lecz nie znajdował niczego na głębszym poziomie, z wyjątkiem interpretacji tak prostej, że aż trywialnej: że ruchy stad smoków, które zauważył ostatnio, to tylko kolejne ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem, w jakim znajduje się świat; że jakaś wielka siła zagraża stabilności społeczeństwa.Zdawał sobie z tego sprawę już wcześniej, nie potrzebował dodatkowych dowodów.Tylko dlaczego właśnie smoki? Jakie to obrazy ożyły w jego świadomości, przekształcając wielkie morskie stwory w zagrożenie zdolne pochłonąć świat? Carabella mówiła właśnie:- Być może za bardzo się starasz.Poczekaj trochę - zrozumiesz wszystko, kiedy zajmiesz się czymś zupełnie innym.Co ty na to? Chodźmy na pokład!Dni mijały.Nie zaobserwowali więcej stad, tylko kilka samotnych smoków, a w końcu i one znikły.W snach Valentine'a nie pojawiały się już przesycone grozą wizje.Morze było łagodne, niebo pogodne, błękitne, wiał sprzyjający, wschodni wiatr.Valentine spędzał wiele czasu samotnie, na pokładzie dziobowym, wpatrując się w morze, i wreszcie nadszedł dzień, kiedy z pustki wyłoniły się olśniewająco białe, strome brzegi Wyspy Snu, najświętszego, najbardziej pokojowego miejsca na Majipoorze - to tu mieściło się sanktuarium współczującej wszystkim żywym istotom Pani.7Posiadłość praktycznie całkowicie się wyludniła.Wszyscy robotnicy opuścili farmę Etowana Elakki, a także większość służby.Nikt nie zatroszczył się o złożenie formalnego wymówienia, choć gwarantowałoby to odebranie zaległej pensji; ludzie po prostu odchodzili, jakby przerażała ich perspektywa pozostania w nawiedzonej plagą prowincji choćby o godzinę dłużej, jakby spodziewali się, że wiedząc o tym, iż zamierzają odejść, znajdzie sposób na zmuszenie ich do pozostania.Simoost - Ghayrog zarządca - pozostał lojalny, lojalna pozostała także jego żona Xhama, kucharka Etowana Elakki.Zostali przy nim także dwaj czy trzej służący, a także kilku ogrodników.Etowan Elacca niezbyt przejął się ucieczką innych - w gruncie rzeczy nie mieli do roboty nic sensownego, pomijając już ten prosty fakt, że bez zbiorów trafiających na rynek nie mógł im właściwie zapłacić.A wkrótce problemem stałoby się nawet ich wyżywienie, przynajmniej jeśli to, co słyszał o szerzącym się w prowincji głodzie, było prawdą.Mimo wszystko fakt, iż został tak bezceremonialnie opuszczony, sprawił mu przykrość.Był ich panem, był odpowiedzialny za ich życie, był skłonny pomagać swym ludziom tak długo, jak długo będzie miał odpowiednie ku temu środki.Dlaczego więc odeszli tak chętnie? Jaką mieli nadzieję ci robotnicy rolni i ogrodnicy na znalezienie pracy w rolniczym regionie Falkynkip, gdzie - o czym był przekonany - właśnie się udali? Dziwne też było obserwować farmę tak pustą, gdy niegdyś od samego rana tyle się tu działo! Etowan Elacca czuł się jak król, którego poddani zrezygnowali z obywatelstwa jego królestwa i wyemigrowali do jakiegoś odległego kraju, pozostawiając go samotnego w pałacu, wydającego rozkazy powietrzu.Starał się jednak żyć tak, jak zawsze żył.Pewne zwyczaje pozostawały niezmienne nawet podczas najgorszych nieszczęść.W dniach poprzedzających fioletowy deszcz każdego ranka Etowan Elacca wstawał na długo przed wschodem słońca, a o wschodzie wychodził do ogrodu na swój prywatny, mały obchód.Szedł zawsze tą samą drogą, przez lasek alabandyn do tanigali, w lewo, w cienisty, mroczny zakamarek, gdzie rosły caramangi i dalej ku gęstym, pięknym thagimolom; z ich niezgrabnych pni wyrastały pełne wdzięku gałęzie, na których słodko pachnące, niebiesko-zielone kwiaty wysokie na blisko siedem stóp kwitły przez okrągły rok.Potem odwiedzał żarłoczne rośliny, skinieniem głowy pozdrawiał drzewa pęcherzowe, przystawał, by wysłuchać pieśni śpiewających krzaków, aż wreszcie dochodził do granicy jaskrawożółtych krzaczków mangahone, wyznaczających granicę między ogrodem i farmą; stał tam i spoglądał w górę na plantację stajji, gleinu, hingamortów i niyku [ Pobierz całość w formacie PDF ]