Pokrewne
- Strona Główna
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Roberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzenia
- Robert Pozen Too Big to Save How to Fix the U.S. Financial System (2009)
- Nora Roberts Czas niepamięci [Księżniczka i tajny agent] DZIEDZICTWO 01
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Nora Roberts Gocinne występy [Ksišżę i artystka] DZIEDZICTWO 02
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Robert Cialdini Wywieranie wplywu na ludzi. Teoria i praktyka
- Robert Dallek Lyndon B. Johnson, Portrait of a President (2004)
- Richard A. Knaak WarCraft Dzien Smoka v 1.1
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- dmn.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od tamtej pory Koronalowie, jeden po drugim, dodawali sale i skrzydła, wieże, blanki i przedmurza, starając się w ten sposób utrwalić swe dzieła w pamięci potomnych.Zamek zajmował niewyobrażalnie wielką powierzchnię, był miastem sam dla siebie, labiryntem bardziej oszałamiającym niż siedziba Pontifexa.I oto ukazał się im.Nastała ciemność.Nad głowami płonęły zimnym bezlitosnym blaskiem gwiazdy.- Powietrze już musiało uciec - powiedział Valentine.- Śmierć nadejdzie prędko, czyż nie?- To nie nieszczęście, o którym, myślisz, lecz prawdziwa noc - odpowiedział Deliamber.- Podróżowaliśmy cały dzień bez odpoczynku i dlatego straciłeś poczucie czasu.Jest późna godzina, Valentine.- A powietrze?- Robi się zimniejsze.Robi się rzadsze.Ale jeszcze sporo go pozostało.- Jeszcze mamy czas?- Jeszcze mamy.Wzięli ostatni, zapierający dech w piersiach zakręt.Za nim, jak Valentine doskonale pamiętał, po raz pierwszy oczom zdumionych podróżnych ukazywał się Zamek.Nigdy przedtem nie widział zdumionego Deliambera.- Co to za budowle? - spytał po cichutku czarodziej.- To Zamek - odpowiedział.Tak, Zamek.Zamek Lorda Malibora, Zamek Lorda Voriaxa, Zamek Lorda Valentine'a.Z żadnego miejsca nie można było zobaczyć całego Zamku czy choćby jakiejś znaczącej jego części, ale i stąd widać było nielichy fragment - wielkie gmaszysko z kamieni i cegieł, pnące się w górę piętro po piętrze w labiryncie zakrętów, wijące się wokół własnej osi ku szczytowi, rozjarzonemu milionem kłujących w oczy świateł.Rozwiały się lęki Valentine'a i przepadł gdzieś ponury nastrój.W Zamku Lorda Valentine'a Lord Valentine nie mógł mieć żadnych zmartwień.Wracał do domu, a rana zadana światu wkrótce będzie wyleczona.Gościniec Grand Calintane kończył się przed południowym skrzydłem Zamku.Rozpościerała się tu olbrzymia, otwarta przestrzeń, plac Dizimaule, który był wyłożony zielonymi porcelanowymi płytkami i ozdobiony pośrodku złotą gwiazdą.Valentine zatrzymał wóz i wysiadł, by zebrać swoich oficerów.Wiał lodowaty, ostry wiatr.- Czy są tu wrota? Czy będziemy oblegać Zamek? - spytała Carabella.Valentine lekko uśmiechnął się i po chwili potrząsnął przecząco głową.- Nie ma tu żadnych wrót.Któż mógłby napadać na Zamek Koronala? Po prostu wjedziemy do środka pod Łukiem Dizimaule.Możemy tam jednak spotkać oddziały wroga.- To ja dowodzę strażą w Zamku - powiedział Elidath.- Dam sobie z nią radę.- W porządku.Naprzód! Zachować łączność i zawierzyć bogom.Rankiem będziemy świętować nasze wielkie zwycięstwo, przysięgam.- Niech żyje Lord Valentine! - krzyknął Sleet.- Niech żyje! Niech żyje!Valentine uniósł ramiona, przyjmując łaskawie okrzyki i uciszając jednocześnie wrzawę.- Świętujemy jutro - rzekł - ale dzisiaj wydajemy bitwę.Oby była ostatnia!Rozdział 13Jakie to było dziwne: znaleźć się wreszcie pod Łukiem Dizimaule'a i zobaczyć wyrastające przed sobą niezliczone wspaniałości Zamku.Jeszcze będąc chłopcem bawił się na tych bulwarach i w tych alejach, gubił w mrowiu pogmatwanych przejść i korytarzy, wpatrywał ze strachem w potężne ściany, wieże, mury i podziemia.Jako młody człowiek w służbie swego brata, Lorda Voriaxa, mieszkał po tamtej stronie Zamku, we Dworze Pinitora, gdzie miały swoje rezydencje najwyższe osobistości, i wielokrotnie przechadzał się wzdłuż murów Lorda Ossiera, podziwiając zdumiewające widoki Urwiska Morpin i Górnych Miast.A jako Koronal, przez ten krótki czas, gdy zajmował wewnętrzne partie Zamku, głęboko przeżywał radość obcowania ze starożytnymi, nadwerężonymi przez burze kamieniami Twierdzy Stiamota, z zadowoleniem przechadzał się samotnie po obszernej, rozbrzmiewającej echem sali tronowej Confalume'a, lubił obserwować gwiazdozbiory w obserwatorium Lorda Kinnikena i często zastanawiał się, co mógłby sam dodać do Zamku za swego panowania.Teraz, gdy znalazł się tu z powrotem, zrozumiał, jak bardzo kocha to miejsce, i to nie tylko dlatego, że jest ono symbolem potęgi i monarszej wielkości, które kiedyś należały do niego, lecz głównie dlatego, że w jego murach wciąż żywym echem rozbrzmiewała historia.- Zamek jest nasz! - krzyknął Elidath rozradowany, gdy armia Valentine'a przejechała przez nie strzeżone przejście.Lecz cóż w tym dobrego, myślał Valentine, skoro od śmierci całej Góry i jej skłóconych mieszkańców dzieliło ich zaledwie kilka godzin.Już zbyt wiele czasu upłynęło od chwili, gdy atmosfera zaczęła się rozrzedzać.Valentine chciałby wyjść na zewnątrz, schwycić uciekające powietrze i zatrzymać je.Pogłębiający się chłód, który rozprzestrzeniał się teraz po całej Górze Zamkowej, nie był nigdzie tak dotkliwy jak w samym Zamku, a ci, którzy się w nim znajdowali, poprzednio zaślepieni i oszołomieni wydarzeniami wojny domowej, stali na podobieństwo figur woskowych, niezdolni do podjęcia jakichkolwiek kroków, które mogłyby powstrzymać atakujące oddziały.Niektórzy, co bystrzejsi, widząc przejeżdżającą złotowłosą postać podnosili już nieśmiałe okrzyki - “Niech żyje Lord Valentine" - lecz większość zachowywała się tak, jakby ich mózgi zaczynały już zamarzać.Szturmujące oddziały poruszały się szybko i dokładnie, posłuszne rozkazom Valentine'a.Zadaniem diuka Heitluiga i jego wojowników z Bibiroon było zawładnięcie murami Zamku i unieszkodliwienie wszelkich wrogich sił.Sześć nizinnych oddziałów Asenharta miało zablokować niezliczone bramy Zamku, aby nikt ze zwolenników uzurpatora nie mógł uciec.Sleet, Carabella i ich wojsko podążali do góry, w kierunku komnat królewskich w wewnętrznym sektorze, by przejąć ośrodek władzy.Sam Valentine, wraz z Elidathem i Ermanarem oraz ich połączonymi siłami wyruszyli ku krętej grobli prowadzącej do podziemi, w których umieszczone były maszyny do regulacji klimatu.Reszta, pod komendą Nascimonte'a, Zalzana Kavola, Shanamira, Lisamon Hultin i Gorzvala ruszyła naprzód, bez wyznaczonego kierunku, i rozpierzchła się po Zamku w poszukiwaniu Dominina Barjazida, który mógł się ukryć w każdym z tysięcy pokoi, nawet najbardziej niepozornym.Valentine jechał wzdłuż grobli, aż do mrocznego i ciasnego zaułka, przez który ślizgacz nie był się w stanie przecisnąć, i ruszył dalej na piechotę.Czuł już na policzkach szczypiące zimno, słyszał gwałtowne uderzenia serca, płuca z trudem pracowały w rozrzedzonym powietrzu.Podziemia były mu prawie nie znane.Był w nich tylko raz czy dwa razy, i to dawno temu.Jednakże Elidath znał dobrze drogę.Przez korytarze, wzdłuż nie kończących się kondygnacji szerokich kamiennych schodów, do wysokich arkad oświetlonych mrugającymi wysoko w górze światełkami.a przez cały ten czas powietrze stygło, nienaturalna noc coraz szczelniej pokrywała Górę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Od tamtej pory Koronalowie, jeden po drugim, dodawali sale i skrzydła, wieże, blanki i przedmurza, starając się w ten sposób utrwalić swe dzieła w pamięci potomnych.Zamek zajmował niewyobrażalnie wielką powierzchnię, był miastem sam dla siebie, labiryntem bardziej oszałamiającym niż siedziba Pontifexa.I oto ukazał się im.Nastała ciemność.Nad głowami płonęły zimnym bezlitosnym blaskiem gwiazdy.- Powietrze już musiało uciec - powiedział Valentine.- Śmierć nadejdzie prędko, czyż nie?- To nie nieszczęście, o którym, myślisz, lecz prawdziwa noc - odpowiedział Deliamber.- Podróżowaliśmy cały dzień bez odpoczynku i dlatego straciłeś poczucie czasu.Jest późna godzina, Valentine.- A powietrze?- Robi się zimniejsze.Robi się rzadsze.Ale jeszcze sporo go pozostało.- Jeszcze mamy czas?- Jeszcze mamy.Wzięli ostatni, zapierający dech w piersiach zakręt.Za nim, jak Valentine doskonale pamiętał, po raz pierwszy oczom zdumionych podróżnych ukazywał się Zamek.Nigdy przedtem nie widział zdumionego Deliambera.- Co to za budowle? - spytał po cichutku czarodziej.- To Zamek - odpowiedział.Tak, Zamek.Zamek Lorda Malibora, Zamek Lorda Voriaxa, Zamek Lorda Valentine'a.Z żadnego miejsca nie można było zobaczyć całego Zamku czy choćby jakiejś znaczącej jego części, ale i stąd widać było nielichy fragment - wielkie gmaszysko z kamieni i cegieł, pnące się w górę piętro po piętrze w labiryncie zakrętów, wijące się wokół własnej osi ku szczytowi, rozjarzonemu milionem kłujących w oczy świateł.Rozwiały się lęki Valentine'a i przepadł gdzieś ponury nastrój.W Zamku Lorda Valentine'a Lord Valentine nie mógł mieć żadnych zmartwień.Wracał do domu, a rana zadana światu wkrótce będzie wyleczona.Gościniec Grand Calintane kończył się przed południowym skrzydłem Zamku.Rozpościerała się tu olbrzymia, otwarta przestrzeń, plac Dizimaule, który był wyłożony zielonymi porcelanowymi płytkami i ozdobiony pośrodku złotą gwiazdą.Valentine zatrzymał wóz i wysiadł, by zebrać swoich oficerów.Wiał lodowaty, ostry wiatr.- Czy są tu wrota? Czy będziemy oblegać Zamek? - spytała Carabella.Valentine lekko uśmiechnął się i po chwili potrząsnął przecząco głową.- Nie ma tu żadnych wrót.Któż mógłby napadać na Zamek Koronala? Po prostu wjedziemy do środka pod Łukiem Dizimaule.Możemy tam jednak spotkać oddziały wroga.- To ja dowodzę strażą w Zamku - powiedział Elidath.- Dam sobie z nią radę.- W porządku.Naprzód! Zachować łączność i zawierzyć bogom.Rankiem będziemy świętować nasze wielkie zwycięstwo, przysięgam.- Niech żyje Lord Valentine! - krzyknął Sleet.- Niech żyje! Niech żyje!Valentine uniósł ramiona, przyjmując łaskawie okrzyki i uciszając jednocześnie wrzawę.- Świętujemy jutro - rzekł - ale dzisiaj wydajemy bitwę.Oby była ostatnia!Rozdział 13Jakie to było dziwne: znaleźć się wreszcie pod Łukiem Dizimaule'a i zobaczyć wyrastające przed sobą niezliczone wspaniałości Zamku.Jeszcze będąc chłopcem bawił się na tych bulwarach i w tych alejach, gubił w mrowiu pogmatwanych przejść i korytarzy, wpatrywał ze strachem w potężne ściany, wieże, mury i podziemia.Jako młody człowiek w służbie swego brata, Lorda Voriaxa, mieszkał po tamtej stronie Zamku, we Dworze Pinitora, gdzie miały swoje rezydencje najwyższe osobistości, i wielokrotnie przechadzał się wzdłuż murów Lorda Ossiera, podziwiając zdumiewające widoki Urwiska Morpin i Górnych Miast.A jako Koronal, przez ten krótki czas, gdy zajmował wewnętrzne partie Zamku, głęboko przeżywał radość obcowania ze starożytnymi, nadwerężonymi przez burze kamieniami Twierdzy Stiamota, z zadowoleniem przechadzał się samotnie po obszernej, rozbrzmiewającej echem sali tronowej Confalume'a, lubił obserwować gwiazdozbiory w obserwatorium Lorda Kinnikena i często zastanawiał się, co mógłby sam dodać do Zamku za swego panowania.Teraz, gdy znalazł się tu z powrotem, zrozumiał, jak bardzo kocha to miejsce, i to nie tylko dlatego, że jest ono symbolem potęgi i monarszej wielkości, które kiedyś należały do niego, lecz głównie dlatego, że w jego murach wciąż żywym echem rozbrzmiewała historia.- Zamek jest nasz! - krzyknął Elidath rozradowany, gdy armia Valentine'a przejechała przez nie strzeżone przejście.Lecz cóż w tym dobrego, myślał Valentine, skoro od śmierci całej Góry i jej skłóconych mieszkańców dzieliło ich zaledwie kilka godzin.Już zbyt wiele czasu upłynęło od chwili, gdy atmosfera zaczęła się rozrzedzać.Valentine chciałby wyjść na zewnątrz, schwycić uciekające powietrze i zatrzymać je.Pogłębiający się chłód, który rozprzestrzeniał się teraz po całej Górze Zamkowej, nie był nigdzie tak dotkliwy jak w samym Zamku, a ci, którzy się w nim znajdowali, poprzednio zaślepieni i oszołomieni wydarzeniami wojny domowej, stali na podobieństwo figur woskowych, niezdolni do podjęcia jakichkolwiek kroków, które mogłyby powstrzymać atakujące oddziały.Niektórzy, co bystrzejsi, widząc przejeżdżającą złotowłosą postać podnosili już nieśmiałe okrzyki - “Niech żyje Lord Valentine" - lecz większość zachowywała się tak, jakby ich mózgi zaczynały już zamarzać.Szturmujące oddziały poruszały się szybko i dokładnie, posłuszne rozkazom Valentine'a.Zadaniem diuka Heitluiga i jego wojowników z Bibiroon było zawładnięcie murami Zamku i unieszkodliwienie wszelkich wrogich sił.Sześć nizinnych oddziałów Asenharta miało zablokować niezliczone bramy Zamku, aby nikt ze zwolenników uzurpatora nie mógł uciec.Sleet, Carabella i ich wojsko podążali do góry, w kierunku komnat królewskich w wewnętrznym sektorze, by przejąć ośrodek władzy.Sam Valentine, wraz z Elidathem i Ermanarem oraz ich połączonymi siłami wyruszyli ku krętej grobli prowadzącej do podziemi, w których umieszczone były maszyny do regulacji klimatu.Reszta, pod komendą Nascimonte'a, Zalzana Kavola, Shanamira, Lisamon Hultin i Gorzvala ruszyła naprzód, bez wyznaczonego kierunku, i rozpierzchła się po Zamku w poszukiwaniu Dominina Barjazida, który mógł się ukryć w każdym z tysięcy pokoi, nawet najbardziej niepozornym.Valentine jechał wzdłuż grobli, aż do mrocznego i ciasnego zaułka, przez który ślizgacz nie był się w stanie przecisnąć, i ruszył dalej na piechotę.Czuł już na policzkach szczypiące zimno, słyszał gwałtowne uderzenia serca, płuca z trudem pracowały w rozrzedzonym powietrzu.Podziemia były mu prawie nie znane.Był w nich tylko raz czy dwa razy, i to dawno temu.Jednakże Elidath znał dobrze drogę.Przez korytarze, wzdłuż nie kończących się kondygnacji szerokich kamiennych schodów, do wysokich arkad oświetlonych mrugającymi wysoko w górze światełkami.a przez cały ten czas powietrze stygło, nienaturalna noc coraz szczelniej pokrywała Górę [ Pobierz całość w formacie PDF ]