Pokrewne
- Strona Główna
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Roberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzenia
- Robert Pozen Too Big to Save How to Fix the U.S. Financial System (2009)
- Nora Roberts Czas niepamięci [Księżniczka i tajny agent] DZIEDZICTWO 01
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Nora Roberts Gocinne występy [Ksišżę i artystka] DZIEDZICTWO 02
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Robert Cialdini Wywieranie wplywu na ludzi. Teoria i praktyka
- Robert Dallek Lyndon B. Johnson, Portrait of a President (2004)
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- cukrzycowo.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mało go to obchodzi.Przynajmniej ona jest szczęśliwa.W ciszy pokoju słychać dyszenie socjokomputatora.Zabiera się do budzenia Mamelon.- Witaj, Charles - odzywa się Siegmund.Mattern aż podskakuje z zaskoczenia i parska nerwowym śmiechem.- Nie miałem zamiaru cię budzić, Siegmundzie.- Nie spałem.Obserwowałem cię.- Mogłeś przynajmniej odezwać się i oszczędzić mi tego skradania.- Wybacz.Nie pomyślałem o tym.Teraz i Mamelon rozbudziła się.Siedzi na platformie naga do pasa.Zabłąkany kosmyk jej hebanowych włosów cudownie układa się na zaróżowionej lewej sutce.Biała skóra rozświetlona wątłą poświatą nocnego blasku.Uśmiecha się skromnie do Matterna, jak przystało na przyzwoitą, praworządną obywatelkę, do której właśnie zawitał nocny gość.- Charles, skoro już tu jesteś - mówi Siegmund - skorzystam z okazji i powiem ci, że dostałem zadanie, przy którym będzie mi potrzebna twoja współpraca.Od Stevisa.Chce wiedzieć, czy wzrosło zapotrzebowanie na wizyty u błogosławiennych i pocieszycieli przy ewentualnym spadku zainteresowania spędzaniem czasu w ośrodkach fonicznych.Podwójny wykres z.- Siegmundzie, jest noc.- Krótko i węzłowato.- Zaczekajmy z tym do rana.- Jasne.Masz rację.Spąsowiały na twarzy Siegmund wstaje z platformy.Lunatyk u Mamelon to żaden powód, aby wychodził, ale nie chce zostać.Zupełnie jak ten warszawiak, dający żonie i przybyszowi trochę zbytecznej, nieproszonej intymności.Pośpiesznie łapie coś do ubrania.Mattern przypomina mu, że przecież wcale nie musi ich opuszczać.Tym razem tak.Siegmund wychodzi odrobinę zbyt gwałtownie.Prawie biegnie przez korytarz.Pojadę do Louisville, do Scylli Shawke.Jednak zamiast kazać szybociągowi wieźć się na poziom Shawke'ów, wywołuje piętro w rodzinnym Szanghaju.799: tam gdzie jest mieszkalnia Charlesa i Principessy Matternów.Nie ma śmiałości odwiedzić Scylli, będąc w takim stanie.Porażka z nią mogłaby drogo kosztować.Dlatego zadowoli się Principessą.Tą tygryska, prawdziwą dzikuską.Może właśnie jej czysty, zwierzęcy temperament przywróci mu dobre samopoczucie.Oprócz Mamelon to najbardziej namiętna kobieta, jaką zna.I w odpowiednim wieku - dojrzała, ale jeszcze nie przekwitła.Siegmund zatrzymuje się przed drzwiami Matternów.Uderza go myśl, że w szukaniu żony mężczyzny, który właśnie kocha się z jego żoną, kryje się coś archaicznie kołtuńskiego, zupełnie nie z ery miastowców.Lunatykowanie powinno być z założenia bardziej przypadkowe, mniej planowane - ot, jeszcze jeden sposób pomnażania życiowych doświadczeń.Mimo wszystko.Trąca drzwi.Na odgłos dochodzących z głębi mieszkalni jęków rozkoszy czuje jednocześnie ulgę i konsternację.Widzi parę na platformie: te ramiona i nogi należą chyba do Principessy, na której, sapiąc z przejęciem, pracowicie podryguje Jason Quevedo.Siegmund prędko się ulatnia.Znów sam na korytarzu.Dokąd teraz? Dziś wieczór świat jest jak dla niego zbyt skomplikowany.Logicznie rzecz biorąc, powinien teraz zaliczyć mieszkalnię Quevedo.I Micaelę.Tylko że u niej też na pewno ktoś jest.Mózg zaczyna mu pulsować pod czaszką.Nie ma ochoty bez końca włóczyć się po monadzie.Chce tylko gdzieś zasnąć.Ni stąd, ni zowąd całe to lunatykowanie wydaje mu się czymś wstrętnym: obowiązkowym i nienaturalnym, na siłę.Absolutna wolność, tyle że przymusowa.Właśnie w tym momencie tysiące mężczyzn kursuje po całej gigantycznej monadzie.Wszyscy gotowi spełnić swój błogosławienny obowiązek.Szurając nogami po ziemi, Siegmund człapie korytarzem, aż w końcu przystaje przy oknie.Noc jest bezksiężycowa, za to na całym niebie błyszczą gwiazdy.Sąsiadujące miastowce stoją dziś jakoś dalej niż zwykle.Tysiące jasno oświetlonych okien.Ciekawe, czy widać stąd osadę leżącą gdzieś tam, na północy.Ci zwariowani rolnicy.Brat Micaeli Quevedo, Michael - ten, który oszalał -przypuszczalnie odwiedził ich [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Mało go to obchodzi.Przynajmniej ona jest szczęśliwa.W ciszy pokoju słychać dyszenie socjokomputatora.Zabiera się do budzenia Mamelon.- Witaj, Charles - odzywa się Siegmund.Mattern aż podskakuje z zaskoczenia i parska nerwowym śmiechem.- Nie miałem zamiaru cię budzić, Siegmundzie.- Nie spałem.Obserwowałem cię.- Mogłeś przynajmniej odezwać się i oszczędzić mi tego skradania.- Wybacz.Nie pomyślałem o tym.Teraz i Mamelon rozbudziła się.Siedzi na platformie naga do pasa.Zabłąkany kosmyk jej hebanowych włosów cudownie układa się na zaróżowionej lewej sutce.Biała skóra rozświetlona wątłą poświatą nocnego blasku.Uśmiecha się skromnie do Matterna, jak przystało na przyzwoitą, praworządną obywatelkę, do której właśnie zawitał nocny gość.- Charles, skoro już tu jesteś - mówi Siegmund - skorzystam z okazji i powiem ci, że dostałem zadanie, przy którym będzie mi potrzebna twoja współpraca.Od Stevisa.Chce wiedzieć, czy wzrosło zapotrzebowanie na wizyty u błogosławiennych i pocieszycieli przy ewentualnym spadku zainteresowania spędzaniem czasu w ośrodkach fonicznych.Podwójny wykres z.- Siegmundzie, jest noc.- Krótko i węzłowato.- Zaczekajmy z tym do rana.- Jasne.Masz rację.Spąsowiały na twarzy Siegmund wstaje z platformy.Lunatyk u Mamelon to żaden powód, aby wychodził, ale nie chce zostać.Zupełnie jak ten warszawiak, dający żonie i przybyszowi trochę zbytecznej, nieproszonej intymności.Pośpiesznie łapie coś do ubrania.Mattern przypomina mu, że przecież wcale nie musi ich opuszczać.Tym razem tak.Siegmund wychodzi odrobinę zbyt gwałtownie.Prawie biegnie przez korytarz.Pojadę do Louisville, do Scylli Shawke.Jednak zamiast kazać szybociągowi wieźć się na poziom Shawke'ów, wywołuje piętro w rodzinnym Szanghaju.799: tam gdzie jest mieszkalnia Charlesa i Principessy Matternów.Nie ma śmiałości odwiedzić Scylli, będąc w takim stanie.Porażka z nią mogłaby drogo kosztować.Dlatego zadowoli się Principessą.Tą tygryska, prawdziwą dzikuską.Może właśnie jej czysty, zwierzęcy temperament przywróci mu dobre samopoczucie.Oprócz Mamelon to najbardziej namiętna kobieta, jaką zna.I w odpowiednim wieku - dojrzała, ale jeszcze nie przekwitła.Siegmund zatrzymuje się przed drzwiami Matternów.Uderza go myśl, że w szukaniu żony mężczyzny, który właśnie kocha się z jego żoną, kryje się coś archaicznie kołtuńskiego, zupełnie nie z ery miastowców.Lunatykowanie powinno być z założenia bardziej przypadkowe, mniej planowane - ot, jeszcze jeden sposób pomnażania życiowych doświadczeń.Mimo wszystko.Trąca drzwi.Na odgłos dochodzących z głębi mieszkalni jęków rozkoszy czuje jednocześnie ulgę i konsternację.Widzi parę na platformie: te ramiona i nogi należą chyba do Principessy, na której, sapiąc z przejęciem, pracowicie podryguje Jason Quevedo.Siegmund prędko się ulatnia.Znów sam na korytarzu.Dokąd teraz? Dziś wieczór świat jest jak dla niego zbyt skomplikowany.Logicznie rzecz biorąc, powinien teraz zaliczyć mieszkalnię Quevedo.I Micaelę.Tylko że u niej też na pewno ktoś jest.Mózg zaczyna mu pulsować pod czaszką.Nie ma ochoty bez końca włóczyć się po monadzie.Chce tylko gdzieś zasnąć.Ni stąd, ni zowąd całe to lunatykowanie wydaje mu się czymś wstrętnym: obowiązkowym i nienaturalnym, na siłę.Absolutna wolność, tyle że przymusowa.Właśnie w tym momencie tysiące mężczyzn kursuje po całej gigantycznej monadzie.Wszyscy gotowi spełnić swój błogosławienny obowiązek.Szurając nogami po ziemi, Siegmund człapie korytarzem, aż w końcu przystaje przy oknie.Noc jest bezksiężycowa, za to na całym niebie błyszczą gwiazdy.Sąsiadujące miastowce stoją dziś jakoś dalej niż zwykle.Tysiące jasno oświetlonych okien.Ciekawe, czy widać stąd osadę leżącą gdzieś tam, na północy.Ci zwariowani rolnicy.Brat Micaeli Quevedo, Michael - ten, który oszalał -przypuszczalnie odwiedził ich [ Pobierz całość w formacie PDF ]