Pokrewne
- Strona Główna
- Choroby zakazne zwierzat domowych z elementami ZOONOZ pod red. Stanislawa Winiarczyka i Zbigniewa GrÄ dzkiego
- Witkiewicz Stanislaw Ignacy N niemyte dusze imn
- Pagaczewski Stanislaw Gabka i latajace talerze (SCAN
- Pagaczewski Stanislaw Misja profesora Gabki
- Owsiak Stanisław Podstawy nauki finansów(1)
- brzozowski stanisław legenda młodej polski
- Stanislaw Pagaczewski Misja profesora Gabki
- Pagaczewski Stanislaw Porwanie profesora Gabki (4)
- Binek Tadeusz 04 Oswiecenie
- Harris Michael Profitability And Systematic Trading
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- achtenandy.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nie, ależ nie, niech gra.Zawołali Doktora.Zmienił opatrunek, założył dodatkowe klamry i dał Koordynatorowi jakieś proszki wzmacniające.Potem wszyscy ułożyli się w bibliotece.Dochodziła druga w nocy, kiedy zgasili wreszcie światła i statek objęła cisza.VIRankiem następnego dnia Fizyk z Inżynierem spuścili cztery litry wzbogaconego roztworu soli uranowych z rezerwy stosu.Ciężki płyn znajdował się pośrodku oczyszczonego już laboratorium w ołowianym zbiorniku z przykrywą, podnoszoną cęgami o długich rękojeściach.Obaj mieli na sobie, wydęte baniasto, plastykowe ubrania ochronne i tlenowe maski pod kapturami.Z wielką uwagą odmierzali menzurką porcję cennej cieczy, dbając pilnie, aby nie przelać ani kropli.Już przy czterech kubikach ^pojemności mogła się rozpocząć reakcja łańcuchowa.Wydmuchane specjalnie rurki kapilarne z ołowianego szkła służyły za ładownice miotaczy, które zamocowano w statywach na stole.Kiedy skończyli pracę, licznikiem Geigera zbadali szczelność zaworów zbiornika, obracając każdy miotacz na wszystkie strony i potrząsając nim; przecieku nie było.— Nie przyspiesza, w normie — powiedział z satysfakcją Fizyk głosem zniekształconym przez maskę.Pancerne drzwi radioaktywnego skarbca, ołowiany kloc na osi, obracały się wolno za obrotami korby.Wstawili do środka naczynie z uranem, a kiedy rygle zatrzasnęły się, z ulgą zerwali ze spoconych twarzy kaptury razem z maskami.Przez resztę dnia mozolili się nad łazikiem.Ponieważ ciężarowa klapa była zablokowana skażoną wodą, musieli pierwej rozebrać go na części dające się wynieść na powierzchnię tunelem.Nie obeszło się bez przekopania dwu najwęższych miejsc.Łazik nie wymagał niemal naprawy, a był przedtem nieużyteczny, bo przy unieruchomionym reaktorze atomowym nie mieli radioizotopowej mieszanki, która, wytwarzając bezpośrednio prąd, napędzała jego elektryczne silniczki.Był to pojazd nie większy od polowego łóżka.Mieściło się na nim czterech ludzi wliczając kierowcę, z tyłu miał nie osłonięty kratowy bagażnik o dwustukilogramowym udźwigu.Na j dowcipniej sze były w nim koła, których średnica dawała się regulować podczas jazdy dzięki wtłaczaniu powietrza w specjalne opony, tak że osiągały nawet półtorametrową wysokość.Przygotowanie pędnej mieszanki trwało sześć godzin, ale wystarczył do tego jeden człowiek, który czuwał nad działaniem stosu.Inżynier i Koordynator łazili tymczasem na czworakach podpokładowymi tunelami, przeciągając i kontrolując przewody na przestrzeni osiemdziesięciu metrów między dziobową sterownią a zespołami rozrządczymi maszynowni.Chemik zbudował sobie coś w rodzaju piekielnej kuchni na powierzchni, pod osłoną rakiety, i warzył w żaroodpornych naczyniach maź, bulgocącą na wolnym ogniu niczym błotny wulkan.Rozpuszczał, topił i mieszał przesiane okruchy plastyków, wyniesione kubłami ze statku, opodal czekały już matryce — zamierzał odlać na nowo strzaskane płyty rozdzielcze sterowni.Był wściekły i nie dawał do siebie mówić, bo pierwsze odlewy okazały się kruche.Koordynator, Chemik i Doktor mieli wyruszyć na południe o piątej, trzy godziny przed zapadnięciem zmroku.Jak zwykle, terminu nie udało się dotrzymać i dopiero przed szóstą wszystko było gotowe i spakowane.Na czwartym siedzeniu znalazł miejsce miotacz.Bagażu wzięli bardzo niewiele, za to przytroczyli z tyłu do bagażnika stulitrowy kanister na wodę — większego nie dało się przeciągnąć przez tunel.Inżynier, uzbroiwszy się w dużą lornetę, wlazł po obiedzie na wystający z ziemi kadłub i poszedł po nim, stąpając ostrożnie, w górę.Rakieta wbiła się wprawdzie w grunt pod bardzo małym kątem, ale dzięki jej długości koniec kadłuba z wylotowymi tulejami wznosił się dobre dwa piętra nad równiną.Znalazłszy niezłe miejsce do siedzenia między stożkowato rozszerzoną obsadą górnej tulei a zaklęśnięciem głównego korpusu, Inżynier spojrzał najpierw za siebie, w dół, wzdłuż oświetlonej słońcem, olbrzymiej rury, gdzie u czarnej plamki tunelowego wylotu stali ludzie, nie więksi od chrząszczy, potem przyłożył oburącz lornetę do twarzy i wcisnął starannie obie muszle w oczodoły.Powiększenie było znaczne i obraz drgał od wysiłku rąk, musiał oprzeć łokcie na kolanach, a to nie było łatwe.Nic prostszego, pomyślał, niż zlecieć stąd.Ceramitowa powierzchnia, twarda, nie do zarysowania, była tak gładka, że wydawała się palcom śliska, jak gdyby natarta cieniutką warstewką tłuszczu.Zaparł się gumową, profilowaną podeszwą buta o wypukłość tulei i systematycznie jął wodzić lornetą wzdłuż linii horyzontu.Powietrze drgało od żaru.Czuł niemal fizyczny ucisk słońca na twarzy, kiedy patrzał tak na południe, bez większej nadziei, że coś dojrzy.Był rad, że Doktor chętnie przyjął plan Koordynatora, który wszyscy zaakceptowali.On sam mu go przedstawił.Doktor nie chciał nawet słyszeć o jakichś przeprosinach — obrócił wszystko w żart.Zdziwił go, a nawet zaskoczył jedynie koniec tej rozmowy.Byli z Doktorem we dwóch i wyglądało, że nie mają sobie już nic więcej do powiedzenia, kiedy tamten dotknął naraz jego piersi jakby w roztargnionym zamyśleniu.— Chciałem cię o coś spytać.aha.Czy wiesz, jak ustawić rakietę pionowo — kiedy ją odremontujemy?— Najpierw będziemy musieli uruchomić ciężarowe automaty i kopaczkę — zaczął.— Nie — przerwał mu Doktor — nie znam się na szczegółach technicznych, przecież wiesz, powiedz mi tylko, czy ty — ty sam — wiesz, jak to zrobić?— Przeraża cię cyfra szesnastu tysięcy ton, co? Archimedes gotów był poruszyć Ziemię, mając punkt oparcia.Podkopiemy ją i.— Przepraszani — jeszcze nie tak.Więc, nie — czy ty wiesz teoretycznie, czy znasz podręcznikowe sposoby, ale — czy jesteś pewien, że będziesz to umiał zrobić — czekajże! — i czy możesz mi dać słowo, że mówiąc “tak", mówisz to, co myślisz?Inżynier zawahał się wtedy.Było tam kilka niejasnych punktów w owym, jeszcze dosyć mglistym, programie robót, ale powiadał sobie zawsze, że gdy nosem utknie właśnie w tej najtrudniejszej fazie, jakoś to będzie.Zanim się odezwał, Doktor powoli ujął jego rękę i uścisnął ją.— Nie, już nic — powiedział — Henryku, czy wiesz, dlaczego krzyczałeś tak na mnie? Ależ nie, ja ci tego nie wypominam! Bo jesteś takim samym bałwanem jak ja i nie chesz się do tego przyznać.I uśmiechając się tak, że stał się naraz podobny do swojej fotografii ze studiów, którą Inżynier widział u niego w szufladzie, dodał:— Credo, quia absurdum — czy uczyli cię łaciny?— Tak — powiedział Inżynier — ale już całą zapomniałem.Doktor zamrugał, puścił jego rękę i odszedł, a Inżynier został na miejscu, czując, jak w opuszczonej ręce niknie ślad jego palców, i pomyślał, że Doktor chciał właściwie powiedzieć coś całkiem innego, i jeśli się zastanowi, odgadnie, o co mu naprawdę szło.ale zamiast skupić się poczuł, nie wiadomo czemu, rozpacz i strach.Koordynator zawołał go do maszynowni, gdzie na szczęście było tyle roboty, że nie miał już ani sekundy czasu do rozmyślania.Teraz rozpamiętywał tę scenę i to uczucie, ale tak, jakby mu to ktoś opowiadał.Nie posunął się ani o krok dalej.Lorneta ukazywała równinę, aż po niebieszczejący horyzont wydętą w łagodne garby, poprzedzielane smugami cienia.To, czego spodziewał się poprzedniego wieczoru i co zachował dla siebie — przeświadczenie, że odnajdą ich i rankiem przyjdzie do walki — nie sprawdziło się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.— Nie, ależ nie, niech gra.Zawołali Doktora.Zmienił opatrunek, założył dodatkowe klamry i dał Koordynatorowi jakieś proszki wzmacniające.Potem wszyscy ułożyli się w bibliotece.Dochodziła druga w nocy, kiedy zgasili wreszcie światła i statek objęła cisza.VIRankiem następnego dnia Fizyk z Inżynierem spuścili cztery litry wzbogaconego roztworu soli uranowych z rezerwy stosu.Ciężki płyn znajdował się pośrodku oczyszczonego już laboratorium w ołowianym zbiorniku z przykrywą, podnoszoną cęgami o długich rękojeściach.Obaj mieli na sobie, wydęte baniasto, plastykowe ubrania ochronne i tlenowe maski pod kapturami.Z wielką uwagą odmierzali menzurką porcję cennej cieczy, dbając pilnie, aby nie przelać ani kropli.Już przy czterech kubikach ^pojemności mogła się rozpocząć reakcja łańcuchowa.Wydmuchane specjalnie rurki kapilarne z ołowianego szkła służyły za ładownice miotaczy, które zamocowano w statywach na stole.Kiedy skończyli pracę, licznikiem Geigera zbadali szczelność zaworów zbiornika, obracając każdy miotacz na wszystkie strony i potrząsając nim; przecieku nie było.— Nie przyspiesza, w normie — powiedział z satysfakcją Fizyk głosem zniekształconym przez maskę.Pancerne drzwi radioaktywnego skarbca, ołowiany kloc na osi, obracały się wolno za obrotami korby.Wstawili do środka naczynie z uranem, a kiedy rygle zatrzasnęły się, z ulgą zerwali ze spoconych twarzy kaptury razem z maskami.Przez resztę dnia mozolili się nad łazikiem.Ponieważ ciężarowa klapa była zablokowana skażoną wodą, musieli pierwej rozebrać go na części dające się wynieść na powierzchnię tunelem.Nie obeszło się bez przekopania dwu najwęższych miejsc.Łazik nie wymagał niemal naprawy, a był przedtem nieużyteczny, bo przy unieruchomionym reaktorze atomowym nie mieli radioizotopowej mieszanki, która, wytwarzając bezpośrednio prąd, napędzała jego elektryczne silniczki.Był to pojazd nie większy od polowego łóżka.Mieściło się na nim czterech ludzi wliczając kierowcę, z tyłu miał nie osłonięty kratowy bagażnik o dwustukilogramowym udźwigu.Na j dowcipniej sze były w nim koła, których średnica dawała się regulować podczas jazdy dzięki wtłaczaniu powietrza w specjalne opony, tak że osiągały nawet półtorametrową wysokość.Przygotowanie pędnej mieszanki trwało sześć godzin, ale wystarczył do tego jeden człowiek, który czuwał nad działaniem stosu.Inżynier i Koordynator łazili tymczasem na czworakach podpokładowymi tunelami, przeciągając i kontrolując przewody na przestrzeni osiemdziesięciu metrów między dziobową sterownią a zespołami rozrządczymi maszynowni.Chemik zbudował sobie coś w rodzaju piekielnej kuchni na powierzchni, pod osłoną rakiety, i warzył w żaroodpornych naczyniach maź, bulgocącą na wolnym ogniu niczym błotny wulkan.Rozpuszczał, topił i mieszał przesiane okruchy plastyków, wyniesione kubłami ze statku, opodal czekały już matryce — zamierzał odlać na nowo strzaskane płyty rozdzielcze sterowni.Był wściekły i nie dawał do siebie mówić, bo pierwsze odlewy okazały się kruche.Koordynator, Chemik i Doktor mieli wyruszyć na południe o piątej, trzy godziny przed zapadnięciem zmroku.Jak zwykle, terminu nie udało się dotrzymać i dopiero przed szóstą wszystko było gotowe i spakowane.Na czwartym siedzeniu znalazł miejsce miotacz.Bagażu wzięli bardzo niewiele, za to przytroczyli z tyłu do bagażnika stulitrowy kanister na wodę — większego nie dało się przeciągnąć przez tunel.Inżynier, uzbroiwszy się w dużą lornetę, wlazł po obiedzie na wystający z ziemi kadłub i poszedł po nim, stąpając ostrożnie, w górę.Rakieta wbiła się wprawdzie w grunt pod bardzo małym kątem, ale dzięki jej długości koniec kadłuba z wylotowymi tulejami wznosił się dobre dwa piętra nad równiną.Znalazłszy niezłe miejsce do siedzenia między stożkowato rozszerzoną obsadą górnej tulei a zaklęśnięciem głównego korpusu, Inżynier spojrzał najpierw za siebie, w dół, wzdłuż oświetlonej słońcem, olbrzymiej rury, gdzie u czarnej plamki tunelowego wylotu stali ludzie, nie więksi od chrząszczy, potem przyłożył oburącz lornetę do twarzy i wcisnął starannie obie muszle w oczodoły.Powiększenie było znaczne i obraz drgał od wysiłku rąk, musiał oprzeć łokcie na kolanach, a to nie było łatwe.Nic prostszego, pomyślał, niż zlecieć stąd.Ceramitowa powierzchnia, twarda, nie do zarysowania, była tak gładka, że wydawała się palcom śliska, jak gdyby natarta cieniutką warstewką tłuszczu.Zaparł się gumową, profilowaną podeszwą buta o wypukłość tulei i systematycznie jął wodzić lornetą wzdłuż linii horyzontu.Powietrze drgało od żaru.Czuł niemal fizyczny ucisk słońca na twarzy, kiedy patrzał tak na południe, bez większej nadziei, że coś dojrzy.Był rad, że Doktor chętnie przyjął plan Koordynatora, który wszyscy zaakceptowali.On sam mu go przedstawił.Doktor nie chciał nawet słyszeć o jakichś przeprosinach — obrócił wszystko w żart.Zdziwił go, a nawet zaskoczył jedynie koniec tej rozmowy.Byli z Doktorem we dwóch i wyglądało, że nie mają sobie już nic więcej do powiedzenia, kiedy tamten dotknął naraz jego piersi jakby w roztargnionym zamyśleniu.— Chciałem cię o coś spytać.aha.Czy wiesz, jak ustawić rakietę pionowo — kiedy ją odremontujemy?— Najpierw będziemy musieli uruchomić ciężarowe automaty i kopaczkę — zaczął.— Nie — przerwał mu Doktor — nie znam się na szczegółach technicznych, przecież wiesz, powiedz mi tylko, czy ty — ty sam — wiesz, jak to zrobić?— Przeraża cię cyfra szesnastu tysięcy ton, co? Archimedes gotów był poruszyć Ziemię, mając punkt oparcia.Podkopiemy ją i.— Przepraszani — jeszcze nie tak.Więc, nie — czy ty wiesz teoretycznie, czy znasz podręcznikowe sposoby, ale — czy jesteś pewien, że będziesz to umiał zrobić — czekajże! — i czy możesz mi dać słowo, że mówiąc “tak", mówisz to, co myślisz?Inżynier zawahał się wtedy.Było tam kilka niejasnych punktów w owym, jeszcze dosyć mglistym, programie robót, ale powiadał sobie zawsze, że gdy nosem utknie właśnie w tej najtrudniejszej fazie, jakoś to będzie.Zanim się odezwał, Doktor powoli ujął jego rękę i uścisnął ją.— Nie, już nic — powiedział — Henryku, czy wiesz, dlaczego krzyczałeś tak na mnie? Ależ nie, ja ci tego nie wypominam! Bo jesteś takim samym bałwanem jak ja i nie chesz się do tego przyznać.I uśmiechając się tak, że stał się naraz podobny do swojej fotografii ze studiów, którą Inżynier widział u niego w szufladzie, dodał:— Credo, quia absurdum — czy uczyli cię łaciny?— Tak — powiedział Inżynier — ale już całą zapomniałem.Doktor zamrugał, puścił jego rękę i odszedł, a Inżynier został na miejscu, czując, jak w opuszczonej ręce niknie ślad jego palców, i pomyślał, że Doktor chciał właściwie powiedzieć coś całkiem innego, i jeśli się zastanowi, odgadnie, o co mu naprawdę szło.ale zamiast skupić się poczuł, nie wiadomo czemu, rozpacz i strach.Koordynator zawołał go do maszynowni, gdzie na szczęście było tyle roboty, że nie miał już ani sekundy czasu do rozmyślania.Teraz rozpamiętywał tę scenę i to uczucie, ale tak, jakby mu to ktoś opowiadał.Nie posunął się ani o krok dalej.Lorneta ukazywała równinę, aż po niebieszczejący horyzont wydętą w łagodne garby, poprzedzielane smugami cienia.To, czego spodziewał się poprzedniego wieczoru i co zachował dla siebie — przeświadczenie, że odnajdą ich i rankiem przyjdzie do walki — nie sprawdziło się [ Pobierz całość w formacie PDF ]