[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko jest jak w filmie.A jeśli puści się film do tyłu.- Czy życzy pan sobie czegoś jeszcze? - zapytał pracownik biblioteki, a ja o mało nie wrzasnąłem z przerażenia.Mama czekała na mnie w głównym holu.Niemal przez całą drogę do domu trajkotała o swojej twórczości literackiej i nowym hobby, którym był taniec dyskotekowy.Kiwałem głową i wydawałem uprzejme pomruki mniej więcej w tych miejscach, gdzie należało, myślałem zaś o tym, że jeśli Junkins rzeczywiście ściągnął najlepszych techników i laborantów z Harrisburga, to wszyscy oni szukali igły, nie potrafiąc dostrzec stojącego przed nimi słonia.W gruncie rzeczy nie mogłem mieć o to do nich pretensji.Samochodu nie można „puścić do tyłu” jak filmu, w oleju silnikowym zaś nie kryją się zwykle żadne demony ani upiory.Jeśli uwierzyłeś w jedno, musisz uwierzyć we wszystko - pomyś­lałem i moim ciałem wstrząsnął dreszcz.- Mam włączyć ogrzewanie, Dennis? - zapytała mama.- Jeśli możesz.Moje myśli pobiegły ku Leigh, która miała wrócić nazajutrz z Los Angeles.Do Leigh o uroczej twarzy (jeszcze śliczniejszej dzięki wydatnym, niemal wyzywającym kościom policzkowym) i cudownej, apetycznej figurze, nie zniszczonej jeszcze działaniem czasu i grawitacji; tak jak ten plymouth, który wiele lat temu, w 1957 roku, zjechał z taśmy montażowej w Detroit, w pewnym sensie była jeszcze na gwarancji.Potem pomyślałem o LeBayu, niby martwym, a przecież jakby żywym, i o jego namiętności (czy jednak na pewno była to namiętność? a może tylko pragnienie szkodzenia innym?).Pomyślałem o Arniem oświadczającym mi bez mrugnięcia okiem, że postanowił ożenić się z Leigh.Zaraz potem, z bezsilną dokładnością, ujrzałem ich noc poślubną - ją wpatrzoną w ciemność w jakimś motelowym pokoju i wyłaniające się z mroku przegniłe, szyderczo uśmiechnięte zwłoki.Słyszałem jej krzyki, podczas gdy Christine, wciąż jeszcze przystrojona wstążkami i z wielkim napisem NOWOŻEŃCY na karoserii, czekała wiernie pod zamkniętymi na klucz drzwiami.Christine, a raczej ta napędzająca ją okropna siła, wiedziałaby, że Leigh nie wytrzyma tego długo.Byłaby blisko, żeby natychmiast ją zastąpić.Zamknąłem oczy, aby odegnać od siebie te straszne obrazy, ale tylko pogorszyłem w ten sposób sprawę.Zaczęło się od tego, że Leigh pragnęła Arniego, potem zaś, całkiem logicznie, on chciał ją odzyskać, ale na tym się nie skończyło, ponieważ teraz Arniem rządził LeBay.i to on zapragnął dziewczyny.Postanowiłem uczynić wszystko, co w mojej mocy, żeby nie dostał jej w swoje ręce.Jeszcze tego samego wieczoru zadzwoniłem do George’a LeBaya.Tak, panie Guilder.- Wydawał się znacznie starszy, jakby bardziej zmęczony.- Dobrze pana pamiętam.Zanudzałem pana swoją gadaniną przed pokojem w chyba najbardziej przy­gnębiającym motelu w całym wszechświecie.Czym mogę panu służyć?Odniosłem wrażenie, iż ma nadzieję, że nie przedstawię zbyt wygórowanych wymagań.Zawahałem się.Czy miałem mu powiedzieć, że jego brat zmart­wychwstał? Że nawet śmierć nie położyła kresu jego nienawiści do zasrańców? Że zawładnął duszą mojego przyjaciela, odnajdując go tak samo bezbłędnie, jak Arnie odnalazł Christine? Czy opowiedzieć mu o śmierci, czasie i zjełczałej miłości?- Jest pan tam jeszcze, panie Guilder?- Proszę pana, mam pewien problem, ale nie jestem pewien, jak powinienem panu o nim powiedzieć.Sprawa dotyczy pańskiego brata.W jego głosie zabrzmiała nowa nuta, napięta i bardzo ostrożna.- Nie wiem, jaki to mógłby być problem.Przecież Rollie nie żyje.- Właśnie o to chodzi.- Nie mogłem już zapanować nad swoim głosem; powędrował nagle w górę, by zaraz załamać się i opaść oktawę niżej.- Szczerze mówiąc, wcale nie jestem tego taki pewien.- O czym pan mówi? - zapytał z rozdrażnieniem.i strachem.- Jeżeli silił się pan na dowcip, to zapewniam pana, że zupełnie się panu nie udał!- Nie, to nie miał być dowcip.Proszę pozwolić mi opowiedzieć o tym, co się działo od chwili śmierci pańskiego brata.- Panie Guilder, muszę jeszcze poprawić całą stertę klasówek, jestem zajęty pisaniem książki i naprawdę nie mam czasu na.- Proszę - powiedziałem.- Błagam pana, niech pan mi pomoże, mnie i mojemu przyjacielowi.Nastąpiła długa, bardzo długa cisza.- Niech pan mówi - westchnął wreszcie George LeBay, po czym dodał: - I niech pana szlag trafi.Przekazałem mu te opowieść za pomocą łączącego dwa odległe miasta kabla telefonicznego.Wyobraziłem sobie, jak mój głos przechodzi przez komputerowe stacje pośrednie wypełnione zminiaturyzowanymi obwodami, biegnie pod przysypanymi śniegiem polami i wreszcie dociera do jego ucha.Opowiedziałem mu o przejściach Arniego z Reppertonem, o porażce i zemście Buddy’ego.Opowiedziałem o śmierci Moochiego Welcha, o tym, co zdarzyło się na Wzgórzach Squantic i podczas wigilijnej zamieci śnieżnej.Opowiedziałem mu o pęknięciach na przedniej szybie, które zdawały się maleć, i o obracającym się wstecz liczniku mil.Opowiedzia­łem o radiu, na którym można było złapać wyłącznie nadającą stare przeboje WDIL, i uzyskałem w odpowiedzi zdumione chrząknięcie.O podpisach na moim gipsie, o tym, że autograf złożony przez Arniego w Święto Dziękczynienia był dokładnie taki sam, jak podpis Rolanda LeBaya na formularzu rejestracyjnym Christine.Opowiedziałem mu o tym, że Arnie bez przerwy używa słowa „zasrańcy”.Że zaczął się czesać jak jakiś gwiazdor z lat pięćdziesiątych.Opowiedziałem mu właściwie o wszystkim, z wyjątkiem tego, co spotkało mnie podczas drogi powrotnej do domu w noworoczny poranek.Miałem zamiar powiedzieć również o tym, ale po prostu nie mogłem.Po raz pierwszy wyrzuciłem to z siebie dopiero teraz, cztery lata później, gdy spisałem całą tę historię.Kiedy skończyłem, w słuchawce zapadła cisza.- Halo, panie LeBay? Jest pan tam?- Jestem - odparł wreszcie.- Panie Guilder.Dennis [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl