[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W porządku - oznajmiłem wstając.- Wyznaczę go do Delacroix.A tymczasem postaram się nad sobą panować.- Doskonale - mruknął Moores i również wstał zza biur­ka.- Zapomniałem zapytać, jak się czujesz - dodał, wskazu­jąc delikatnie w stronę mojego krocza.- Chyba trochę lepiej.- To znakomicie - stwierdził i odprowadził mnie do drzwi.- Swoją drogą, co myślisz o Coffeyu? Czy będziemy z nim mieli jakieś kłopoty?- Nie sądzę - odparłem.- Na razie jest spokojny jak trusia.Jest dziwny.ma dziwne oczy.ale spokojny.Tak czy owak mamy na niego oko.Nie musisz się martwić.- Wiesz oczywiście, co zrobił.- Jasne.Moores przeszedł ze mną przez sekretariat, gdzie stukała na swoim starym underwoodzie, jak to czyniła chyba od schyłku ostatniego okresu lodowcowego, jego sekretarka, panna Hannah.Odchodziłem z radością w sercu.W gruncie rzeczy miałem poczucie, że mi się upiekło.I miło było wiedzieć, że być może uda nam się jednak pozbyć Percy’ego.- Przekaż Melindzie kosz z wyrazami mojej miłości - powiedziałem.- I nie funduj sobie przy okazji dodatkowej skrzynki zmartwień.Na pewno się okaże, że to zwykła migrena, nic więcej.- Jasne - odparł i wykrzywił usta w uśmiechu.W połącze­niu z jego smutnymi oczyma wyglądało to naprawdę upiornie.Co do mnie, wróciłem na blok E, aby zacząć kolejny dzień pracy.Trzeba było przeczytać i napisać różne dokumenty, wymyć podłogi, podać posiłki, sporządzić listę dyżurów na następny tydzień i dopilnować setek różnych innych szczegółów.Przede wszystkim jednak trzeba było czekać - w więzieniu zawsze się na coś czeka tak długo, że czekanie nigdy się nie kończy.Czekałem, aż Eduard Delacroix przejdzie Zieloną Milę, czekałem na Williama Whartona, który miał pojawić się ze swym szyderczym uśmiechem i tatuażem BILLY KID na przed­ramieniu, przede wszystkim jednak czekałem, kiedy Percy Wetmore zniknie z mojego życia.7Mysz Eduarda Delacroix była jedną z zagadek natury.Nigdy wcześniej nie widziałem na bloku żadnej myszy i nigdy nie zobaczyłem ich później, gdy Delacroix rozstał się z nami pewnej gorącej burzowej październikowej nocy - rozstał się w sposób tak makabryczny, że nie potrafię wprost o tym myśleć.Delacroix twierdził, że to on wytresował mysz, którą nazwaliśmy na początku Matrosem Willym, ja jednak uważam, że wcale tak nie było.Tego samego zdania był Dean Stanton i Brutal.Obaj pełnili nocną służbę, gdy mysz pojawiła się po raz pierwszy i już wtedy, jak ujął to Brutal, “była na pół oswojona i dwa razy mądrzejsza od tego Francuza, któremu wydawało się, że jest jej właścicielem”.Dean i ja siedzieliśmy w moim gabinecie i przeglądaliśmy stare akta.Mieliśmy wysłać listy do świadków pięciu egzekucji na krześle elektrycznym oraz sześciu egzekucji przez powieszenie, które odbyły się przed rokiem tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym.W gruncie rzeczy zależało nam na odpowiedzi na jedno pytanie: jak im się podobała obsługa? Wiem, że to brzmi groteskowo, ale sprawa była ważna.Jako podatnicy byli naszymi klientami, w dodatku bardzo szczególnymi.Ktoś, kto przybywa o północy, aby patrzeć, jak ginie człowiek, ma jakiś silny powód, żeby to zrobić, jakąś szczególną potrzebę, i jeśli egzekucja stanowi właściwą karę, wtedy ta potrzeba powinna zostać zaspokojona.Tych ludzi dręczył jakiś koszmar.Egzekucja miała udowodnić im, że ten koszmar się skończył.Może rzeczywiście na tym to polega.Czasami.- Hej! - zawołał Brutal z korytarza, gdzie siedział przy biurku strażnika dyżurnego.- Hej, wy dwaj! Chodźcie tutaj!Dean i ja spojrzeliśmy na siebie z niepokojem.Baliśmy się, że coś złego stało się Indianinowi z Oklahomy (naprawdę nazywał się Arlen Bitterbuck, ale my ochrzciliśmy go Wodzem, a Harry nawet Wodzem Kozim Serkiem, ponieważ tak właśnie śmier­dział według niego Bitterbuck) albo więźniowi, którego nazy­waliśmy Prezesem.Ale potem Brutal wybuchnął śmiechem i wybiegliśmy obaj z gabinetu, żeby zobaczyć, co się dzieje.Śmiech na bloku E wydawał się prawie tak samo niestosowny jak w kościele.Stary Tu-Tut, więzień, który obsługiwał wózek z prowiantem, zdążył odwiedzić nas ze swoim sklepikiem na kółkach i Brutal zaopatrzył się u niego na długą noc: na biurku zobaczyłem trzy sandwicze, dwie oranżady i dwie babeczki.A także porcję sałatki pomidorowej, ukradzionej zapewne przez Tu-Tuta z wię­ziennej kuchni, do której teoretycznie nie miał dostępu.Brutal miał przed sobą otwartą księgę dyżurów, której, o dziwo, nie zdążył jeszcze niczym zachlapać.Może dlatego, że dopiero zaczął się posilać.- Co jest? - zapytał Dean.- Co się stało?- Zarząd więziennictwa musiał sypnąć groszem i zatrudnili w końcu kolejnego strażnika - stwierdził zaśmiewając się Brutal.- Spójrzcie tam.Wskazał ręką korytarz i zobaczyliśmy mysz.Ja też zacząłem się śmiać i po chwili zawtórował mi Dean.Naprawdę trudno było się powstrzymać; gryzoń rzeczywiście przypominał wyko­nującego obchód strażnika: małego, kosmatego strażnika, spra­wdzającego, czy nikt nie próbuje dać nogi albo popełnić samo­bójstwa.Przebiegał kilka jardów wzdłuż Zielonej Mili, obracał łepek w lewo i w prawo, jakby zaglądał do cel, a potem znowu ruszał do przodu.To, że naszym głośnym krzykom i śmiechom towarzyszyło chrapanie dwóch więźniów, dodawało jeszcze śmieszności całej sytuacji.Poza tym, że zaglądała do cel, była to najzwyczajniejsza brązowa mysz.Do jednej albo dwu nawet weszła, przeciskając się pod kratami z gracją, której pozazdrościłoby jej z pewnością wielu naszych obecnych i byłych lokatorów.Którym oczywiście bardziej zależało na wydostaniu się, a nie na wejściu do środka.Nie odwiedziła żadnej z zamieszkanych cel, wyłącznie puste, i w końcu dotarła niemal do miejsca, gdzie siedzieliśmy.Myślałem, że zawróci i ucieknie, ale ona nie okazywała żadnego lęku.- To nie jest normalne, żeby mysz podchodziła tak blisko ludzi - stwierdził trochę nerwowo Dean.- Może jest wściekła?- Chryste Panie - mruknął Brutal, przeżuwając kęs ka­napki z wołowiną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl