[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tyle że tym razem wyglądało to trochę inaczej.Tym razem jego oczy były chłodniej­sze i nagle zacząłem się zastanawiać, co będzie, jeśli John Coffey dostanie szału.Mieliśmy broń i mogliśmy zrobić z niej użytek, ale położenie go trupem mogło się okazać wcale nie takie proste.Zobaczyłem podobne obawy na twarzy Brutala.Wharton wciąż rozdziawiał gębę w półprzytomnym uśmiechu.- A ty dokąd się wybierasz? - zapytał.Zabrzmiało to: “aty doksie wybrasz?”Coffey nie ruszył się z miejsca.Spojrzał na Whartona, potem na jego rękę, a potem z powrotem na jego twarz.Nie potrafiłem niczego dostrzec w oczach olbrzyma.To znaczy widziałem w nich inteligencję, ale nie potrafiłem w nich czytać.Co do Whartona, wcale się nim nie przejmowałem.Wiedziałem, że nic z tego nie zapamięta.Był niczym pijak, któremu urwał się film.- Jesteś złym człowiekiem - szepnął Coffey i trudno mi powiedzieć, co usłyszałem w jego głosie: ból, gniew czy strach.Może wszystkie te trzy rzeczy naraz.Coffey spojrzał ponownie na dłoń Billa, tak jak się patrzy na robaka, który może paskud­nie ugryźć, ma taki zamiar.- Zgadza się, czarnuchu - potwierdził Wharton z tym swoim drętwym prowokującym uśmieszkiem.- Jestem zły jak wszyscy diabli.Poczułem nagle, że zaraz zdarzy się coś strasznego, coś, co zmieni wszystkie nasze plany, podobnie jak katastrofalne trzę­sienie ziemi może zmienić bieg rzeki.To musiało się zdarzyć i ani ja, ani żaden z nas nie mogliśmy zrobić nic, żeby temu zapobiec.A potem Brutal oderwał dłoń Whartona od ramienia Johna Coffeya i to uczucie ustąpiło - zupełnie jakby przerwany został niebezpieczny obwód.Wspomniałem już, że podczas mojej służby na bloku E nigdy nie telefonował gubernator.To prawda, ale sądzę, że gdyby kiedykolwiek zadzwonił, poczułbym taką samą ulgę jak wówczas, gdy Brutal oderwał dłoń Whartona od górującego nade mną mężczyzny.Oczy Coffeya natych­miast zmatowiały, tak jakby zgasł umieszczony w jego głowie reflektor.- Połóż się, Billy - powiedział Brutal.- Odpocznij sobie.Była to w zasadzie moja kwestia, ale w tych okolicznościach nie przeszkadzało mi, że się nią posłużył.- Chyba rzeczywiście odpocznę - zgodził się Wharton.Dał krok do tyłu, zatoczył się, o mało nie upadł i w ostatniej sekundzie odzyskał równowagę.- Rany julek.Wszystko się kręci.Zupełnie jakbym się uchlał.Cofając się, nie spuszczał wytrzeszczonych oczu z Coffeya.- Czarnuchy powinny mieć swoje własne krzesło elektrycz­ne - burknął.A potem zahaczył nogami o skraj materaca, zwalił się na pryczę i zaczął chrapać, zanim jego głowa dotknęła poduszki.Miał sine kręgi pod oczyma i siny koniuszek języka.- Chryste, jak on zdołał wstać, mając w sobie tyle morfi­ny? - szepnął Dean.- Nieważne - oświadczyłem.- Gdyby się obudził, daj mu następną tabletkę rozpuszczoną w wodzie.Ale tylko jedną.Nie chcemy go zabić.- Mów za siebie - mruknął Brutal, rzucając Whartonowi pogardliwe spojrzenie.- Takiego potwora nie sposób zresztą zabić morfiną.Oni nie mogą bez niej żyć.- To zły człowiek - powiedział Coffey, ale tym razem ciszej, jakby nie był zupełnie pewien, co mówi albo co przez to rozumie.- Zgadza się - przytaknął Brutal.- Wyjątkowo podły.To jednak nie ma teraz większego znaczenia, ponieważ nie wybieramy się z nim na tańce.- Ruszyliśmy dalej, asystując Coffeyowi niczym grupa czcicieli otaczająca swego nagle zmar­twychwstałego bożka.- Powiedz mi, John, ty wiesz, dokąd cię zabieramy?- Żebym pomógł.Żebym pomógł.jakiejś pani? - odparł Coffey, posyłając Brutalowi pełne nadziei spojrzenie.Brutal pokiwał głową.- Masz rację.Ale skąd o tym wiesz? Skąd wiesz?John Coffey przez chwilę się nad tym zastanawiał, a potem potrząsnął głową.- Nie wiem - odpowiedział.- Szczerze mówiąc, szefie, w ogóle mało co wiem.Nigdy nie wiedziałem.I tym musieliśmy się zadowolić.6Wiedziałem, że małe drzwi między moim gabinetem i szopą nie zostały zaprojektowane z myślą o ludziach takich jak Coffey, lecz dopiero gdy przed nimi stanęliśmy, zdałem sobie w pełni sprawę z wagi problemu.Harry wybuchnął śmiechem, ale sam John nie widział w tej sytuacji nic śmiesznego.Można się było tego spodziewać; nie zobaczyłby w niej nic śmiesznego, gdyby nawet odznaczał się trochę większą lotnością umysłu.Był wielkim mężczyzną przez całe swoje dorosłe życie, a te drzwi były tylko trochę mniejsze od normalnych.Przykucnął i przecisnął się przez nie bokiem, a potem wy­prostował się i zszedł na dół, gdzie czekał na niego Brutal.Tam zatrzymał się i jego wzrok powędrował przez puste pomieszczenie w stronę Starej Iskrówy, która stała na pod­wyższeniu, cicha i złowroga niczym tron w zamku martwego króla.Zawieszony beztrosko na oparciu kask bardziej niż koronę przypominał jednak błazeńską czapkę - coś, co wło­żyłby na głowę królewski trefniś chcąc, by szlachetna pub­liczność głośniej śmiała się z jego żartów.Wydłużony, paję­czy cień krzesła pełzł po ścianie niczym ponure memento.I owszem, znowu wydawało mi się, że czuję w powietrzu odór spalonego ciała.Był słaby, ale chyba go sobie nie wyob­raziłem.Harry pochylił głowę i przeszedł przez drzwi, a za nim ja.Nie podobało mi się nieruchome spojrzenie, jakim John Coffey mierzył Starą Iskrówę.Jeszcze mniej spodobała mi się gęsia skórka, którą zobaczyłem na jego przedramionach, gdy pod­szedłem bliżej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl