Pokrewne
- Strona Główna
- Carter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean Park
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (2)
- (ebook Pdf) Stephen Hawking A Brief History Of Time
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (2)
- Erich Maria Remarque Trzej Towarzysze
- Lesio
- Dukaj Jacek Czarne oceany (SCAN dal 758) (2
- Norton Andre Operacja poszukiwanie czasu (SC
- Robert Ludlum Krucjata Bourne'a
- Jordan Robert Oko swiata cz 1
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psmlw.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tyle że tym razem wyglądało to trochę inaczej.Tym razem jego oczy były chłodniejsze i nagle zacząłem się zastanawiać, co będzie, jeśli John Coffey dostanie szału.Mieliśmy broń i mogliśmy zrobić z niej użytek, ale położenie go trupem mogło się okazać wcale nie takie proste.Zobaczyłem podobne obawy na twarzy Brutala.Wharton wciąż rozdziawiał gębę w półprzytomnym uśmiechu.- A ty dokąd się wybierasz? - zapytał.Zabrzmiało to: “aty doksie wybrasz?”Coffey nie ruszył się z miejsca.Spojrzał na Whartona, potem na jego rękę, a potem z powrotem na jego twarz.Nie potrafiłem niczego dostrzec w oczach olbrzyma.To znaczy widziałem w nich inteligencję, ale nie potrafiłem w nich czytać.Co do Whartona, wcale się nim nie przejmowałem.Wiedziałem, że nic z tego nie zapamięta.Był niczym pijak, któremu urwał się film.- Jesteś złym człowiekiem - szepnął Coffey i trudno mi powiedzieć, co usłyszałem w jego głosie: ból, gniew czy strach.Może wszystkie te trzy rzeczy naraz.Coffey spojrzał ponownie na dłoń Billa, tak jak się patrzy na robaka, który może paskudnie ugryźć, ma taki zamiar.- Zgadza się, czarnuchu - potwierdził Wharton z tym swoim drętwym prowokującym uśmieszkiem.- Jestem zły jak wszyscy diabli.Poczułem nagle, że zaraz zdarzy się coś strasznego, coś, co zmieni wszystkie nasze plany, podobnie jak katastrofalne trzęsienie ziemi może zmienić bieg rzeki.To musiało się zdarzyć i ani ja, ani żaden z nas nie mogliśmy zrobić nic, żeby temu zapobiec.A potem Brutal oderwał dłoń Whartona od ramienia Johna Coffeya i to uczucie ustąpiło - zupełnie jakby przerwany został niebezpieczny obwód.Wspomniałem już, że podczas mojej służby na bloku E nigdy nie telefonował gubernator.To prawda, ale sądzę, że gdyby kiedykolwiek zadzwonił, poczułbym taką samą ulgę jak wówczas, gdy Brutal oderwał dłoń Whartona od górującego nade mną mężczyzny.Oczy Coffeya natychmiast zmatowiały, tak jakby zgasł umieszczony w jego głowie reflektor.- Połóż się, Billy - powiedział Brutal.- Odpocznij sobie.Była to w zasadzie moja kwestia, ale w tych okolicznościach nie przeszkadzało mi, że się nią posłużył.- Chyba rzeczywiście odpocznę - zgodził się Wharton.Dał krok do tyłu, zatoczył się, o mało nie upadł i w ostatniej sekundzie odzyskał równowagę.- Rany julek.Wszystko się kręci.Zupełnie jakbym się uchlał.Cofając się, nie spuszczał wytrzeszczonych oczu z Coffeya.- Czarnuchy powinny mieć swoje własne krzesło elektryczne - burknął.A potem zahaczył nogami o skraj materaca, zwalił się na pryczę i zaczął chrapać, zanim jego głowa dotknęła poduszki.Miał sine kręgi pod oczyma i siny koniuszek języka.- Chryste, jak on zdołał wstać, mając w sobie tyle morfiny? - szepnął Dean.- Nieważne - oświadczyłem.- Gdyby się obudził, daj mu następną tabletkę rozpuszczoną w wodzie.Ale tylko jedną.Nie chcemy go zabić.- Mów za siebie - mruknął Brutal, rzucając Whartonowi pogardliwe spojrzenie.- Takiego potwora nie sposób zresztą zabić morfiną.Oni nie mogą bez niej żyć.- To zły człowiek - powiedział Coffey, ale tym razem ciszej, jakby nie był zupełnie pewien, co mówi albo co przez to rozumie.- Zgadza się - przytaknął Brutal.- Wyjątkowo podły.To jednak nie ma teraz większego znaczenia, ponieważ nie wybieramy się z nim na tańce.- Ruszyliśmy dalej, asystując Coffeyowi niczym grupa czcicieli otaczająca swego nagle zmartwychwstałego bożka.- Powiedz mi, John, ty wiesz, dokąd cię zabieramy?- Żebym pomógł.Żebym pomógł.jakiejś pani? - odparł Coffey, posyłając Brutalowi pełne nadziei spojrzenie.Brutal pokiwał głową.- Masz rację.Ale skąd o tym wiesz? Skąd wiesz?John Coffey przez chwilę się nad tym zastanawiał, a potem potrząsnął głową.- Nie wiem - odpowiedział.- Szczerze mówiąc, szefie, w ogóle mało co wiem.Nigdy nie wiedziałem.I tym musieliśmy się zadowolić.6Wiedziałem, że małe drzwi między moim gabinetem i szopą nie zostały zaprojektowane z myślą o ludziach takich jak Coffey, lecz dopiero gdy przed nimi stanęliśmy, zdałem sobie w pełni sprawę z wagi problemu.Harry wybuchnął śmiechem, ale sam John nie widział w tej sytuacji nic śmiesznego.Można się było tego spodziewać; nie zobaczyłby w niej nic śmiesznego, gdyby nawet odznaczał się trochę większą lotnością umysłu.Był wielkim mężczyzną przez całe swoje dorosłe życie, a te drzwi były tylko trochę mniejsze od normalnych.Przykucnął i przecisnął się przez nie bokiem, a potem wyprostował się i zszedł na dół, gdzie czekał na niego Brutal.Tam zatrzymał się i jego wzrok powędrował przez puste pomieszczenie w stronę Starej Iskrówy, która stała na podwyższeniu, cicha i złowroga niczym tron w zamku martwego króla.Zawieszony beztrosko na oparciu kask bardziej niż koronę przypominał jednak błazeńską czapkę - coś, co włożyłby na głowę królewski trefniś chcąc, by szlachetna publiczność głośniej śmiała się z jego żartów.Wydłużony, pajęczy cień krzesła pełzł po ścianie niczym ponure memento.I owszem, znowu wydawało mi się, że czuję w powietrzu odór spalonego ciała.Był słaby, ale chyba go sobie nie wyobraziłem.Harry pochylił głowę i przeszedł przez drzwi, a za nim ja.Nie podobało mi się nieruchome spojrzenie, jakim John Coffey mierzył Starą Iskrówę.Jeszcze mniej spodobała mi się gęsia skórka, którą zobaczyłem na jego przedramionach, gdy podszedłem bliżej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Tyle że tym razem wyglądało to trochę inaczej.Tym razem jego oczy były chłodniejsze i nagle zacząłem się zastanawiać, co będzie, jeśli John Coffey dostanie szału.Mieliśmy broń i mogliśmy zrobić z niej użytek, ale położenie go trupem mogło się okazać wcale nie takie proste.Zobaczyłem podobne obawy na twarzy Brutala.Wharton wciąż rozdziawiał gębę w półprzytomnym uśmiechu.- A ty dokąd się wybierasz? - zapytał.Zabrzmiało to: “aty doksie wybrasz?”Coffey nie ruszył się z miejsca.Spojrzał na Whartona, potem na jego rękę, a potem z powrotem na jego twarz.Nie potrafiłem niczego dostrzec w oczach olbrzyma.To znaczy widziałem w nich inteligencję, ale nie potrafiłem w nich czytać.Co do Whartona, wcale się nim nie przejmowałem.Wiedziałem, że nic z tego nie zapamięta.Był niczym pijak, któremu urwał się film.- Jesteś złym człowiekiem - szepnął Coffey i trudno mi powiedzieć, co usłyszałem w jego głosie: ból, gniew czy strach.Może wszystkie te trzy rzeczy naraz.Coffey spojrzał ponownie na dłoń Billa, tak jak się patrzy na robaka, który może paskudnie ugryźć, ma taki zamiar.- Zgadza się, czarnuchu - potwierdził Wharton z tym swoim drętwym prowokującym uśmieszkiem.- Jestem zły jak wszyscy diabli.Poczułem nagle, że zaraz zdarzy się coś strasznego, coś, co zmieni wszystkie nasze plany, podobnie jak katastrofalne trzęsienie ziemi może zmienić bieg rzeki.To musiało się zdarzyć i ani ja, ani żaden z nas nie mogliśmy zrobić nic, żeby temu zapobiec.A potem Brutal oderwał dłoń Whartona od ramienia Johna Coffeya i to uczucie ustąpiło - zupełnie jakby przerwany został niebezpieczny obwód.Wspomniałem już, że podczas mojej służby na bloku E nigdy nie telefonował gubernator.To prawda, ale sądzę, że gdyby kiedykolwiek zadzwonił, poczułbym taką samą ulgę jak wówczas, gdy Brutal oderwał dłoń Whartona od górującego nade mną mężczyzny.Oczy Coffeya natychmiast zmatowiały, tak jakby zgasł umieszczony w jego głowie reflektor.- Połóż się, Billy - powiedział Brutal.- Odpocznij sobie.Była to w zasadzie moja kwestia, ale w tych okolicznościach nie przeszkadzało mi, że się nią posłużył.- Chyba rzeczywiście odpocznę - zgodził się Wharton.Dał krok do tyłu, zatoczył się, o mało nie upadł i w ostatniej sekundzie odzyskał równowagę.- Rany julek.Wszystko się kręci.Zupełnie jakbym się uchlał.Cofając się, nie spuszczał wytrzeszczonych oczu z Coffeya.- Czarnuchy powinny mieć swoje własne krzesło elektryczne - burknął.A potem zahaczył nogami o skraj materaca, zwalił się na pryczę i zaczął chrapać, zanim jego głowa dotknęła poduszki.Miał sine kręgi pod oczyma i siny koniuszek języka.- Chryste, jak on zdołał wstać, mając w sobie tyle morfiny? - szepnął Dean.- Nieważne - oświadczyłem.- Gdyby się obudził, daj mu następną tabletkę rozpuszczoną w wodzie.Ale tylko jedną.Nie chcemy go zabić.- Mów za siebie - mruknął Brutal, rzucając Whartonowi pogardliwe spojrzenie.- Takiego potwora nie sposób zresztą zabić morfiną.Oni nie mogą bez niej żyć.- To zły człowiek - powiedział Coffey, ale tym razem ciszej, jakby nie był zupełnie pewien, co mówi albo co przez to rozumie.- Zgadza się - przytaknął Brutal.- Wyjątkowo podły.To jednak nie ma teraz większego znaczenia, ponieważ nie wybieramy się z nim na tańce.- Ruszyliśmy dalej, asystując Coffeyowi niczym grupa czcicieli otaczająca swego nagle zmartwychwstałego bożka.- Powiedz mi, John, ty wiesz, dokąd cię zabieramy?- Żebym pomógł.Żebym pomógł.jakiejś pani? - odparł Coffey, posyłając Brutalowi pełne nadziei spojrzenie.Brutal pokiwał głową.- Masz rację.Ale skąd o tym wiesz? Skąd wiesz?John Coffey przez chwilę się nad tym zastanawiał, a potem potrząsnął głową.- Nie wiem - odpowiedział.- Szczerze mówiąc, szefie, w ogóle mało co wiem.Nigdy nie wiedziałem.I tym musieliśmy się zadowolić.6Wiedziałem, że małe drzwi między moim gabinetem i szopą nie zostały zaprojektowane z myślą o ludziach takich jak Coffey, lecz dopiero gdy przed nimi stanęliśmy, zdałem sobie w pełni sprawę z wagi problemu.Harry wybuchnął śmiechem, ale sam John nie widział w tej sytuacji nic śmiesznego.Można się było tego spodziewać; nie zobaczyłby w niej nic śmiesznego, gdyby nawet odznaczał się trochę większą lotnością umysłu.Był wielkim mężczyzną przez całe swoje dorosłe życie, a te drzwi były tylko trochę mniejsze od normalnych.Przykucnął i przecisnął się przez nie bokiem, a potem wyprostował się i zszedł na dół, gdzie czekał na niego Brutal.Tam zatrzymał się i jego wzrok powędrował przez puste pomieszczenie w stronę Starej Iskrówy, która stała na podwyższeniu, cicha i złowroga niczym tron w zamku martwego króla.Zawieszony beztrosko na oparciu kask bardziej niż koronę przypominał jednak błazeńską czapkę - coś, co włożyłby na głowę królewski trefniś chcąc, by szlachetna publiczność głośniej śmiała się z jego żartów.Wydłużony, pajęczy cień krzesła pełzł po ścianie niczym ponure memento.I owszem, znowu wydawało mi się, że czuję w powietrzu odór spalonego ciała.Był słaby, ale chyba go sobie nie wyobraziłem.Harry pochylił głowę i przeszedł przez drzwi, a za nim ja.Nie podobało mi się nieruchome spojrzenie, jakim John Coffey mierzył Starą Iskrówę.Jeszcze mniej spodobała mi się gęsia skórka, którą zobaczyłem na jego przedramionach, gdy podszedłem bliżej [ Pobierz całość w formacie PDF ]