Pokrewne
- Strona Główna
- Westmacott Mary Corka jest corka
- Mary Joe Tate Critical Companion to F. Scott Fitzgerald, A Literary Reference to His Life And Work (2007)
- Higgins Clark Mary Carol Przybierz swoj dom ostrokrzewem
- Higgins Clark Mary Coreczka tatusia
- Ashes on the Waves Mary Lindsey
- § Altana Nichols Mary
- Card Orson Scott Kalejdoskop
- Dick Philip K My zdobywcy (2)
- Robert Pozen Too Big to Save How to Fix the U.S. Financial System (2009)
- Dickson Gordon R Smoczy Rycerz T1 Smok i jerzy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wpserwis.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Przystanęłam tylko dla zaczerpnięcia tchu.To pańska wyobraźnia płata panu figle, panie Gale.– Bardzo możliwe.Nie byłam nawet pewna, czy zauważył mój przytyk.Z pochyloną głową zdawał się wpatrywać w swoją dłoń, obracając nią raz wierzchem, raz spodem do góry.– No i właśnie kiedy doszedłem do wniosku, że z pewnością się przesłyszałem, wypadła pani zza drzewa jak spłoszony jeleń.Capnąłem panią zupełnie odruchowo.– Aha.I przypuszczam, że również w ramach czystego odruchu wytrącił mi pan latarkę, abym przypadkiem czegoś nie zobaczyła?– Oczywiście – odparł bezbarwnym głosem.– I nawet gdy już pan wiedział, kim jestem, dalej pan działał jak gestapo?Lecz na to pytanie nie uzyskałam odpowiedzi.Chyba podniecenie i chwila przestrachu wpompowały zbyt wielką dawkę adrenaliny do mego krwiobiegu, czułam się bowiem zupełnie swobodnie.Pamiętam, że sama się sobie dziwiłam, iż w najmniejszym nawet stopniu nie boję się tego człowieka.Zresztą rozsądek mi podpowiadał, że mimo jego podejrzanych machinacji przemytniczych trudno go było uznać za niebezpiecznego bandytę.Oczywiście, nie chciał mi zrobić żadnej krzywdy.Poza tym zawzięłam się i niech mnie gęś kopnie, jeśli zamierzałam teraz podreptać grzecznie do domu, nie dowiedziawszy się, o co chodzi.Te wszystkie sprawy za bardzo już mi zalazły za skórę, abym je mogła zignorować.Chyba ani przez chwilę nie przebywałam w swej czarodziejskiej mydlanej bańce.Zaczynałam zresztą powątpiewać, czy ona w ogóle istnieje.Tak więc, jakby ten problem interesował mnie z czysto akademickiego punktu widzenia, spytałam:– I chciałabym wiedzieć, dlaczego miałoby to pana obchodzić, dokąd chodziłam? Albo czy pana rozpoznałam? A może i pozostałych miałam nie rozpoznać?Przez chwilę wydawało się, że odpowie.Gdzieś w oddali, w lesie raz i drugi chrapliwie zahuczała sowa.W skalnym basenie nieśmiało odezwała się żaba, lecz nie wytrzymawszy nerwowo, dała nura.Max Gale odparł spokojnie:– Pozostałych?– Tych mężczyzn, którzy przeszli, kiedy mnie pan trzymał.– Myli się pani.– O nie, bynajmniej.Ktoś tu jeszcze był.Dostrzegłam mężczyznę tuż koło ścieżki akurat w chwili, kiedy pan się na mnie rzucił.– W takim razie pewnie go pani rozpoznała.To był Adonis, nasz ogrodnik.Jeśli dobrze pamiętam, zna go pani?Można by pomyśleć, że nie przyznaje się właśnie do następnego kłamstwa, czy choćby słabego punktu.Powiedział to chłodnym tonem, jakby dawał mi właśnie odprawę.Poczułam następny zastrzyk adrenaliny, gdy dodał spokojnie:– Zazwyczaj mi towarzyszy podczas połowów.O co chodzi? Nie wierzy mi pani?Zdołałam odpowiedzieć uprzejmie:– Właśnie się zastanawiam, dlaczego nie przybił pan swoją łodzią we własnej zatoce.Jeżeli bowiem powraca pan z połowu.to dziwną pan sobie wybrał drogę.– Wiatr się wzmagał i łatwiej było przybić po drugiej stronie cypla.A teraz proszę mi wybaczyć.– Chce pan powiedzieć – przerwałam – że przycumował pan swoją łódź po naszej stronie cypla? W dodatku do naszego pomostu? Oj, nieładnie, nieładnie.Podejrzewam, że najlepiej by pan zrobił, udając się tam natychmiast i zabierając ją, panie Gale.Nie lubimy natrętów w willi Forli.Przez chwilę milczał.Po czym niespodziewanie parsknął śmiechem.– W porządku.Jeden zero dla pani.Ale nie dzisiaj, i to w środku nocy.Jest już późno, a mam jeszcze parę spraw do załatwienia.– Chyba powinien pan pomóc Adonisowi przenieść do domu owoc połowów? Czy bardziej poprawnie byłoby określić go mianem „łupu”?To do niego dotarło.Zareagował, jakbym go uderzyła.Gwałtownie się poruszył i chociaż nie w moim kierunku, poczułam, że mięśnie mi się napięły.Cofnęłam się o krok.Przez chwilę zastanawiałam się, jak mogłam kiedykolwiek przypuszczać, że jest tylko gorszą kopią swego ojca.Zupełnie znienacka poczułam też strach.Dodałam więc pośpiesznie:– Nie musi pan się obawiać.I tak nie zamierzam pana wydać! Dlaczego miałabym to robić? Nic mnie to właściwie nie obchodzi, ale chyba pojmuje pan, jakie to okropne znaleźć się w centrum wydarzeń i wreszcie pojąć, co się tu dzieje! Och tak, wiem wszystko, to było dość oczywiste.Ale nic nikomu nie powiem.za bardzo lubię Mirandę i jej matkę, a prawdę mówiąc i pańskiego ojca, żeby sprowadzić tu z powrotem policję zadającą masę niewygodnych pytań.Cóż mnie w końcu obchodzi, w jakie machlojki pan się wdaje? Ale obchodzi mnie los Adonisa.Chyba wie pan, że zamierza on poślubić Mirandę? Dlaczego wciągnął go pan w coś takiego? Czy nie dość już było kłopotów?W pierwszej chwili drgnął zaskoczony, lecz potem wysłuchał całej tyrady stojąc bez ruchu i w milczeniu.Jednak czułam, że nie spuszcza ze mnie bacznych oczu.Wreszcie powiedział z ogromnym spokojem:– O czym pani mówi?– Wie pan dobrze.Przypuszczam, że biedny Yanni nie wykonał zeszłej nocy zlecenia, tak więc pan sam popłynął tej nocy na albański brzeg, żeby sprawy dokończyć.Mam rację?– Skąd pani wpadła na.taki pomysł?– Pomysł, akurat – wypaliłam bez ogródek.– Godfrey Manning powiedział mi to dziś rano.– Co?Jeżeli uprzednio ledwie zdołałam go poruszyć, tym razem strzeliłam w dziesiątkę.To jedno słowo sprawiło, że cofnęłam się znowu o krok, a tym razem on ruszył za mną.Poczułam za plecami pień drzewa, więc obróciłam się.chyba chciałam uciec.lecz jego dłoń gwałtownie uchwyciła mój nadgarstek, niezbyt boleśnie, ale tak żelaznym uściskiem, że nie zdołałabym się z niego wyrwać bez walki, a może nawet i wtedy nie.– Manning? On to pani powiedział?– Niech mnie pan puści!– Nie, chwileczkę.Nie zamierzam pani skrzywdzić, proszę się nie bać.Lecz musi mi to pani powiedzieć.Co powiedział pani Manning?– Proszę mnie puścić!Nagle puścił mój nadgarstek.Roztarłam go, chociaż wcale mnie nie bolał.Cała się trzęsłam.Coś się wydarzyło i zmieniło zupełnie atmosferę.Dość nawet zabawną uszczypliwość podczas uprzedniej wymiany zdań, zastąpiła brutalność, natarczywość, a ponadto poczucie zagrożenia.A to wszystko sprawiło nazwisko Godfreya.Gale powtórzył:– Co on pani powiedział?– O Yannim? Że był przemytnikiem, i że musiał mieć jakiś „kontakt”, czy jak to się nazywa, kogoś, kto załatwiał mu towar.Miał też nadzieję, że policja nie będzie grzebać się w tej sprawie, bo Spiro też w tym siedział, a gdyby to wyszło na jaw, ucierpiałaby na tym Maria.– To wszystko?– Tak.– Kiedy on to pani opowiedział?– Dziś rano na cyplu, zanim pan nadszedł.– Aha.– Usłyszałam, jak odetchnął.– A więc nie wraca pani z jego domu?– Oczywiście, że nie! Czy zdaje pan sobie sprawę, która to godzina?– Hm.oczywiście.Przepraszam, nie pomyślałem.Nie chciałem pani obrazić.Czy Manning powiedział pani, że to ja jestem „kontaktem” Yanniego?– Nie.Sama doszłam do tego wniosku.– Doprawdy? Jak?Zawahałam się.Przestałam się bać, a zdrowy rozsądek, który tymczasem powrócił, podpowiadał, że nic mi nie grozi.Czy był, czy nie był przemytnikiem, trudno się spodziewać, żeby mnie bez powodu zamordował.Powiedziałam:– Wczoraj wieczorem widziałam, jak Yanni wspinał się ścieżką w stronę Castello.– No tak.rozumiem.– Mogłam dosłownie wyczuć jego zdumienie i to jak gwałtownie jeszcze raz ocenia sytuację.– Ale nic nie powiedziała pani o tym policji.– Nie.– A dlaczego?Odpowiedziałam ostrożnie:– Nie jestem tego pewna.Przede wszystkim siedziałam cicho, bo zakładałam, że mogłam się mylić i Yanni wcale nie szedł do Castello.Gdybym podejrzewała, że ma pan coś wspólnego z jego śmiercią, powiedziałabym wszystko od razu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.– Przystanęłam tylko dla zaczerpnięcia tchu.To pańska wyobraźnia płata panu figle, panie Gale.– Bardzo możliwe.Nie byłam nawet pewna, czy zauważył mój przytyk.Z pochyloną głową zdawał się wpatrywać w swoją dłoń, obracając nią raz wierzchem, raz spodem do góry.– No i właśnie kiedy doszedłem do wniosku, że z pewnością się przesłyszałem, wypadła pani zza drzewa jak spłoszony jeleń.Capnąłem panią zupełnie odruchowo.– Aha.I przypuszczam, że również w ramach czystego odruchu wytrącił mi pan latarkę, abym przypadkiem czegoś nie zobaczyła?– Oczywiście – odparł bezbarwnym głosem.– I nawet gdy już pan wiedział, kim jestem, dalej pan działał jak gestapo?Lecz na to pytanie nie uzyskałam odpowiedzi.Chyba podniecenie i chwila przestrachu wpompowały zbyt wielką dawkę adrenaliny do mego krwiobiegu, czułam się bowiem zupełnie swobodnie.Pamiętam, że sama się sobie dziwiłam, iż w najmniejszym nawet stopniu nie boję się tego człowieka.Zresztą rozsądek mi podpowiadał, że mimo jego podejrzanych machinacji przemytniczych trudno go było uznać za niebezpiecznego bandytę.Oczywiście, nie chciał mi zrobić żadnej krzywdy.Poza tym zawzięłam się i niech mnie gęś kopnie, jeśli zamierzałam teraz podreptać grzecznie do domu, nie dowiedziawszy się, o co chodzi.Te wszystkie sprawy za bardzo już mi zalazły za skórę, abym je mogła zignorować.Chyba ani przez chwilę nie przebywałam w swej czarodziejskiej mydlanej bańce.Zaczynałam zresztą powątpiewać, czy ona w ogóle istnieje.Tak więc, jakby ten problem interesował mnie z czysto akademickiego punktu widzenia, spytałam:– I chciałabym wiedzieć, dlaczego miałoby to pana obchodzić, dokąd chodziłam? Albo czy pana rozpoznałam? A może i pozostałych miałam nie rozpoznać?Przez chwilę wydawało się, że odpowie.Gdzieś w oddali, w lesie raz i drugi chrapliwie zahuczała sowa.W skalnym basenie nieśmiało odezwała się żaba, lecz nie wytrzymawszy nerwowo, dała nura.Max Gale odparł spokojnie:– Pozostałych?– Tych mężczyzn, którzy przeszli, kiedy mnie pan trzymał.– Myli się pani.– O nie, bynajmniej.Ktoś tu jeszcze był.Dostrzegłam mężczyznę tuż koło ścieżki akurat w chwili, kiedy pan się na mnie rzucił.– W takim razie pewnie go pani rozpoznała.To był Adonis, nasz ogrodnik.Jeśli dobrze pamiętam, zna go pani?Można by pomyśleć, że nie przyznaje się właśnie do następnego kłamstwa, czy choćby słabego punktu.Powiedział to chłodnym tonem, jakby dawał mi właśnie odprawę.Poczułam następny zastrzyk adrenaliny, gdy dodał spokojnie:– Zazwyczaj mi towarzyszy podczas połowów.O co chodzi? Nie wierzy mi pani?Zdołałam odpowiedzieć uprzejmie:– Właśnie się zastanawiam, dlaczego nie przybił pan swoją łodzią we własnej zatoce.Jeżeli bowiem powraca pan z połowu.to dziwną pan sobie wybrał drogę.– Wiatr się wzmagał i łatwiej było przybić po drugiej stronie cypla.A teraz proszę mi wybaczyć.– Chce pan powiedzieć – przerwałam – że przycumował pan swoją łódź po naszej stronie cypla? W dodatku do naszego pomostu? Oj, nieładnie, nieładnie.Podejrzewam, że najlepiej by pan zrobił, udając się tam natychmiast i zabierając ją, panie Gale.Nie lubimy natrętów w willi Forli.Przez chwilę milczał.Po czym niespodziewanie parsknął śmiechem.– W porządku.Jeden zero dla pani.Ale nie dzisiaj, i to w środku nocy.Jest już późno, a mam jeszcze parę spraw do załatwienia.– Chyba powinien pan pomóc Adonisowi przenieść do domu owoc połowów? Czy bardziej poprawnie byłoby określić go mianem „łupu”?To do niego dotarło.Zareagował, jakbym go uderzyła.Gwałtownie się poruszył i chociaż nie w moim kierunku, poczułam, że mięśnie mi się napięły.Cofnęłam się o krok.Przez chwilę zastanawiałam się, jak mogłam kiedykolwiek przypuszczać, że jest tylko gorszą kopią swego ojca.Zupełnie znienacka poczułam też strach.Dodałam więc pośpiesznie:– Nie musi pan się obawiać.I tak nie zamierzam pana wydać! Dlaczego miałabym to robić? Nic mnie to właściwie nie obchodzi, ale chyba pojmuje pan, jakie to okropne znaleźć się w centrum wydarzeń i wreszcie pojąć, co się tu dzieje! Och tak, wiem wszystko, to było dość oczywiste.Ale nic nikomu nie powiem.za bardzo lubię Mirandę i jej matkę, a prawdę mówiąc i pańskiego ojca, żeby sprowadzić tu z powrotem policję zadającą masę niewygodnych pytań.Cóż mnie w końcu obchodzi, w jakie machlojki pan się wdaje? Ale obchodzi mnie los Adonisa.Chyba wie pan, że zamierza on poślubić Mirandę? Dlaczego wciągnął go pan w coś takiego? Czy nie dość już było kłopotów?W pierwszej chwili drgnął zaskoczony, lecz potem wysłuchał całej tyrady stojąc bez ruchu i w milczeniu.Jednak czułam, że nie spuszcza ze mnie bacznych oczu.Wreszcie powiedział z ogromnym spokojem:– O czym pani mówi?– Wie pan dobrze.Przypuszczam, że biedny Yanni nie wykonał zeszłej nocy zlecenia, tak więc pan sam popłynął tej nocy na albański brzeg, żeby sprawy dokończyć.Mam rację?– Skąd pani wpadła na.taki pomysł?– Pomysł, akurat – wypaliłam bez ogródek.– Godfrey Manning powiedział mi to dziś rano.– Co?Jeżeli uprzednio ledwie zdołałam go poruszyć, tym razem strzeliłam w dziesiątkę.To jedno słowo sprawiło, że cofnęłam się znowu o krok, a tym razem on ruszył za mną.Poczułam za plecami pień drzewa, więc obróciłam się.chyba chciałam uciec.lecz jego dłoń gwałtownie uchwyciła mój nadgarstek, niezbyt boleśnie, ale tak żelaznym uściskiem, że nie zdołałabym się z niego wyrwać bez walki, a może nawet i wtedy nie.– Manning? On to pani powiedział?– Niech mnie pan puści!– Nie, chwileczkę.Nie zamierzam pani skrzywdzić, proszę się nie bać.Lecz musi mi to pani powiedzieć.Co powiedział pani Manning?– Proszę mnie puścić!Nagle puścił mój nadgarstek.Roztarłam go, chociaż wcale mnie nie bolał.Cała się trzęsłam.Coś się wydarzyło i zmieniło zupełnie atmosferę.Dość nawet zabawną uszczypliwość podczas uprzedniej wymiany zdań, zastąpiła brutalność, natarczywość, a ponadto poczucie zagrożenia.A to wszystko sprawiło nazwisko Godfreya.Gale powtórzył:– Co on pani powiedział?– O Yannim? Że był przemytnikiem, i że musiał mieć jakiś „kontakt”, czy jak to się nazywa, kogoś, kto załatwiał mu towar.Miał też nadzieję, że policja nie będzie grzebać się w tej sprawie, bo Spiro też w tym siedział, a gdyby to wyszło na jaw, ucierpiałaby na tym Maria.– To wszystko?– Tak.– Kiedy on to pani opowiedział?– Dziś rano na cyplu, zanim pan nadszedł.– Aha.– Usłyszałam, jak odetchnął.– A więc nie wraca pani z jego domu?– Oczywiście, że nie! Czy zdaje pan sobie sprawę, która to godzina?– Hm.oczywiście.Przepraszam, nie pomyślałem.Nie chciałem pani obrazić.Czy Manning powiedział pani, że to ja jestem „kontaktem” Yanniego?– Nie.Sama doszłam do tego wniosku.– Doprawdy? Jak?Zawahałam się.Przestałam się bać, a zdrowy rozsądek, który tymczasem powrócił, podpowiadał, że nic mi nie grozi.Czy był, czy nie był przemytnikiem, trudno się spodziewać, żeby mnie bez powodu zamordował.Powiedziałam:– Wczoraj wieczorem widziałam, jak Yanni wspinał się ścieżką w stronę Castello.– No tak.rozumiem.– Mogłam dosłownie wyczuć jego zdumienie i to jak gwałtownie jeszcze raz ocenia sytuację.– Ale nic nie powiedziała pani o tym policji.– Nie.– A dlaczego?Odpowiedziałam ostrożnie:– Nie jestem tego pewna.Przede wszystkim siedziałam cicho, bo zakładałam, że mogłam się mylić i Yanni wcale nie szedł do Castello.Gdybym podejrzewała, że ma pan coś wspólnego z jego śmiercią, powiedziałabym wszystko od razu [ Pobierz całość w formacie PDF ]